KRZYCZYSZ, A JA NIE POTRAFIĘ PRZESTAĆ PŁAKAĆ
ze specjalną dedykacją dla każdego hejtera Justina Biebera i jego fandomu – bo nie wolno nienawidzić ludzi, których się nie zna
Ostatnio dużo myślę o ludziach, którzy nie lubią kogoś, wręcz nienawidzą, choć go nie znają.
Przecież sami nie chcielibyśmy by tak o nas myślano (lub wmawiamy sobie, że nas to w ogóle nie obchodzi).
Żyjemy w kraju, w którym WOLNOŚĆ SŁOWA jest czymś ważnym, ale nie sądzę, by to stwierdzenie miało immunitet.
Jest też PRAWO DO SZACUNKU, bezpodstawnie kogoś obrażając kogoś - łamiemy je.
Ostatnio najwięcej myślę o tym w kontekście Justina Biebera, który ma rzeszę fanów na całym świecie, ale też antyfanów.
ANTYFAN - nie rozumiem tego pojęcia. Dla mnie to jak abstrakcja - nienawidzić kogoś bo istnieje. Może najlepiej kogoś od razu zabić? Skoro czyjś idol jest taki z ł y, to lepiej, żeby nie istniał. To, że nie zamieniłeś z nim ani słowa przecież nie ma żadnego znaczenia. Ludzie przecież ciągle giną, jeden w tą, czy w tamtą to przecież żadna różnica!
Ja nie jestem jego meega fanką, ale nie jestem też jego antyfanką. Ja po prostu darzę go ogromnym szacunkiem. Dlaczego? Bo swojego sukcesu nie osiągnął dzięki temu, że jego mama umieściła filmik z nim w internecie, tylko dlatego, że na niego zapracował.
Jeśli coś przychodzi do nas za darmo nie ma wartości. To nie jest nasza praca i nie będziemy tego pamiętać. Jeśli jednak poświęcimy na coś swój czas - cokolwiek co ma jakąś idee dla INNYCH, a nie tylko siebie - to zapamiętamy to. I zapamiętają to ludzie, którzy podzielają twój pogląd.
Mam taką pasję - tak, dla mnie to pasja, - przyglądać się, słuchać jak inni opowiadają o swoich pasjach i marzeniach. To jak optymizm tych ludzi na mnie działa jest czymś niesamowitym, i to właśnie takie coś najszybciej wywołuje na mojej twarzy uśmiech.
Zmierzam do tego, że kiedy dowiedziałam się, że Justin Bieber będzie mieć koncert w Polsce byłam zachwycona! Ale nie dlatego bo JA darzę go sympatią, a DLATEGO, że Beliebers GO KOCHAJĄ. Znalezienie się na Atlas Arenie 25 marca to było spełnieniem ich największych marzeń. I trzeba być naprawdę, naprawdę podłym, żeby gardzić kimś z powodu tego o czym marzy.
Ja też mam swojego największego idola. I to nie jest Justin, Taylor Swift, Ed Sheeran, prezydent czy ksiądz. To piłkarz. Piłkarz niemieckiego klubu, którego mecz oglądam co najmniej raz w tygodniu. I za każdym razem kiedy go widzę moje serce wyrywa się do niego, bo chciałabym go znać, ale nie mogę. Teraz na pewno nie. I choć kiedyś tak łatwo byłoby mi wyjechać do Monachium i zobaczyć jak trenuje, bez asysty szklanego ekranu, to teraz nie mogę. I każdego dnia nie mogę z tym żyć.
I dlatego tak się cieszę, że te kilkanaście tysięcy dziewczyn mogło spełnić swoje marzenia. Że mogły być tak szczęśliwe jak tylko potrafią sobie to wyobrazić. Cieszę się, bo wiem, że gdybym była na ich miejscu czułabym się tak samo. Każdy inny by się tak czuł.
Więc skąd ta nienawiść?
Uprzejmie proszę,rozważcie moje słowa.
Nigdy nie pisałam o Nim opowiadania, dlatego proszę o wyrozumiałość.
Liczę na Wasze opinie.
Pozdrawiam:*
hotel, w którym mieszkali - klik
- Mel, zadzwoń proszę do Cornnelli i powiedz jej o spotkaniu za dwa tygodnie – mówiłam szybko idąc tyłem, by być zwróconą do swoich współpracowników. Sekundę później widziałam jak twarze mojej załogi się zmieniają, ale nim miałam szansę zrozumieć dlaczego tak jest, poczułam czyjeś plecy na swoich. Siła uderzenia zwaliła mnie z nóg.
Męska, nieznana mi dłoń była wyciągnięta w moim kierunku. Złapałam ją. Była mocna, wyćwiczona, a jej właściciel miał długie palce, idealne do pianina. Silnie pociągnął mnie w górę. Zobaczyłam jego twarz. Była... niezaprzeczalnie piękna. Intensywnie brązowe, teraz trochę zmartwione, ale wciąż ciekawe tęczówki były ogromne. Miał tak długie rzęsy, że to aż nieprawdopodobne, iż mężczyzna naprawdę może takie mieć. Twarz miał lekko podłużną, a kości policzkowe fantastycznie opinały jego twarz – bez ani jednej skazy. Usta pełne, a uśmiech śnieżnobiały. W uszach miał kolczyki z białego złota, które dodawały mu zadziorności. A pomimo moich obcasów, był o niemal głowę wyższy ode mnie - jego fryzura tylko potęgowała ten efekt. Od stóp do głów ubrany był w biel, co idealnie kontrastowało z jego opaloną skórą.
- Cholera, jednak się spotkaliśmy.
Chłopak parsknął śmiechem, a ja nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tak podziękowałam mu za okazaną mi pomoc.
- Przepraszam, że na ciebie wpadłem, – Ty? To nie ja na ciebie wpadłam? - zapytałam samą siebie. - szedłem tyłem i byłem nieostrożny. - Wyciągnął rękę i przedstawił się. - Jestem Justin, miło mi cię poznać.
- Anna [czyt. Ana] – odpowiedziałam, wciąż byłam nieco zdezorientowana i przytłoczona tą sytuacją.
- Masz jakieś plany?
- Teraz? - upewniłam się.
Przytaknął.
- Nie mam.
- To zapraszam cię na lunch.
Niemal znów upadłam. Za moimi plecami zapadła grobowa cisza.
- Chętnie przyjmę to zaproszenie. - Starałam się nie brzmieć jak idiotka. Odwróciłam się do swojej ekipy. – Zróbcie to, o co prosiłam, a potem macie wolne. - Nie podobały mi się przebiegłe miny chłopców, bo dziewczyny wpatrywały się w muzyka jak w ósmy cud świata. Niemal wywróciłam oczami. Odwróciłam się do niego.
- Możemy iść.
A on ujął moją dłoń i poprowadził w kierunku hotelowej restauracji. Wiesz jak owijać sobie kobiety wokół palca – pomyślałam z przekąsem spoglądając na nasze splecione ręce.
Usiedliśmy przy jednym ze stolików, a kelner natychmiast przyniósł kartę.
- Czego się napijesz? - zapytał mnie. Spojrzałam na niego i parskając śmiechem spuściłam głowę. - Co?
- Odpowiedziałabym, że wina, ale ty nie skończyłeś dwudziestu jeden lat, więc byłoby nie taktem, gdybym ja piła alkohol, a ty nie.
Parsknął śmiechem.
- Ta... Amerykańskie prawo – powiedział i wywrócił oczami.
- Więc wodę.
- Dwie wody – powiedział do kelnera. - Byłaś autentycznie zaskoczona kiedy na siebie wpadliśmy. Nie wiedziałaś, że tutaj mieszkam?
- Pewnie, że wiedziałam, nie sądziłam tylko, że się spotkamy. Zdziwiłabym się gdybyśmy minęli się w drzwiach!
- Dlaczego?
- Bo jesteśmy tutaj z dwóch, zupełnie różnych powodów.
- Więc dlaczego tutaj jesteś? - zapytał opierając rękę na łokciu.
Jezu...
Kelner przyniósł nasze wody, ale nim odszedł, nie zaglądając już do karty, poprosiłam o calzone. Spojrzał na Justina.
- To samo - odpowiedział machinalnie.
- Mam tutaj spotkanie autorskie.
- Wydałaś książkę?
Naprawdę się zainteresował! Czy powinnam być dumna?
- Tak, ponad półtorej roku temu.
- O czym jest?
- O piłkarzu, właśnie z tego miasta. I dziewczynie, w której jest szaleńczo zakochany, a ona zupełnie tego nie zauważa.
- I co dalej?
- Nie powiem ci! Ja nie spoileruję. Sprawdź w internecie – powiedziałam i puściłam mu perskie oczko. Parsknął śmiechem, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Dlaczego piłkarz z Monachium, a nie twojego rodzinnego miasta?
Sprytna bestia.
- Bo jestem fanką tutejszego klubu. - Zaciekawiła go ta informacja, a ja miałam ochotę wywrócić oczami. - I fascynuje mnie to miasto. Mam obsesję na jego punkcie odkąd skończyłam piętnaście lat. I jeśli miałbym spędzić resztę życia w Europie, to właśnie tutaj.
- Skąd jesteś?
Uniosłam brwi zaskoczona tym pytaniem.
- Z Polski.
Teraz to jego brwi powędrowały w górę.
- Po prostu masz fantastyczny angielski – powiedział celem wyjaśnienia. W roztargnieniu poprawił T-shirt, jakby zdenerwowany, że popełnił jakieś faux pax.
- Kiedy okazało się, że moja książka zostanie wydana, natychmiast skontaktowałam się z moją agentką literacką, która tak naprawdę zajmuje się teraz już wszystkim, co mnie dotyczy. Powiedziałam jej, że potrzebuję więcej lekcji angielskiego. Ustaliłam, że chcę mieć dziesięć godzin, siedem dni w tygodniu i żeby zwracać się do mnie tylko po angielsku. Po pół roku doszłam do poziomu, na którym jestem obecnie i właśnie przymierzam się do większej ilości niemieckiego.
- Ambitne - pochwalił. - Powinnaś opatentować tą metodę.
- Zapamiętam tę radę – powiedziałam ze śmiechem i podziękowałam kelnerowi za przyniesione danie.
Napiłam się wody, przyglądając się mu przez szklankę. Nie potrafiłam się nie uśmiechać, ale on też wydawał się wesoły. A może zawsze taki jest?
- Opowiesz mi coś o sobie? - zapytałam.
Zmarszczył brwi.
- Dlaczego pytasz o to tak, jakbym nie chciał tego zrobić.
- Bo chciałabym, żebyś powiedział mi, choć jedną rzecz, której nigdy z mediów się nie dowiem. Nikomu o tym nie powiem, po prostu to będzie dla mnie prawdziwy dowód na to, że naprawdę rozmawialiśmy.
- Uwielbiam patrzeć w niebo i jestem fanem Bayernu Monachium.
Moja szczęka powędrowała w dół. Zaraz jednak ją zacisnęłam, bo uświadomiłam sobie, że żartuje.
- Nie śmieszne – burknęłam.
- To nie żart – odpowiedział lekko rozbawiony.
Wyciągnął swojego iPhona i zaczął przerzucać tapety. Pokazał mi jedną, a tam logo mojego ukochanego klubu. Moja szczęka znów powędrowała w dół.
- Teraz wierzysz?
- Wierzę, wierzę!
- Chciałbym iść na mecz, ale nie mogę.
- Dlaczego? – zapytałam marszcząc brwi.
- To wygląda trochę inaczej niż mówienie o swoich ulubionych muzykach. - Podrapał się po czole. - Nie wiem czy wiesz, ale w większości mam fanki...
Oj wiem!
- A gdyby moi fani dowiedzieli się jakiego klubu piłkarskiego fanem jestem, mogliby nie patrząc na nic myśleć o mnie... gorzej? A ci, którzy mnie nie lubią, nawet nie spróbowali postrzegać mnie inaczej. Sama wiesz, że większość uwielbia Barcelonę.
Westchnęliśmy oboje, tak samo przygnębieni.
- Jak to możliwe, że nie słyszałem o twojej książce, skoro piszesz o moim ulubionym klubie?
- Nie mam pojęcia – powiedziałam i wzruszyłam ramionami.
Rozmawialiśmy jeszcze kilka godzin, a z każdym zdaniem było coraz bardziej niesamowicie. Nie mogłam przestać go słuchać, a i on wydawał się całkowicie pochłonięty moimi słowami. Wręcz prześcigaliśmy się w zadawaniu sobie pytań. Mogliśmy bez przerwy mówić o wspólnych zainteresowaniach i przekornie kłócić się w sprawach, w których się nie zgadzamy. Z chłopakami zawsze rozmawiało mi się lepiej, bo zawsze wydawało mi się, że tylko przy nich jestem partnerem do rozmowy, a nie osobą, której jedynym zadaniem jest słuchanie smutnej przyjaciółki. W swoim przekonaniu nie mam niczego złego na myśli, po prostu z mężczyznami jest mi łatwiej. Łatwiej mi w kimś takim odnaleźć przyjaciela. A z nim... Po czterech godzinach rozmowy czułam się jakbym znała go całe życie. I naprawdę nie chciałam, by była to nasza ostatnia rozmowa.
Spojrzałam na zegarek i niemal jęknęłam.
- Muszę już iść. Jestem umówiona na zakupy. - Wstałam od stolika.
- Poczekaj – poprosił. - Masz jakieś plany na jutrzejszy wieczór?
Zmarszczyłam brwi nie wiedząc do czego zmierza.
- Nie mam.
- Chciałabyś przyjść na mój koncert? - Nie dał mi szansy odpowiedzieć. - Jeśli tak, to... - Zawołał kelnera i poprosił o karteczkę i długopis. Naskrobał coś na niej i podał mi. - To daj to przed wejściem ochronie. Oni będą wiedzieć, co z tym zrobić.
To tak rozkochujesz w sobie te wszystkie dziewczęta...
- Dobrze – zaśmiałam się przyglądając się zapisanej karteczce. - Będę na pewno.
Pocałowałam go w policzek i podziękowałam za lunch. Zanim wyszłam z restauracji pomachałam mu. Odpowiedział mi tym samym, szeroko się uśmiechając. Odwróciłam się na pięcie i odchodząc wywróciłam oczami.
Wyciągnęłam kartę magnetyczną z torby. Mój wzrok prześlizgnął się po torebce z Pandory. Cieszyłam się z tych zakupów. Cieszyłam się z t e g o zakupu. Drzwi windy otworzyły się na ostatnim piętrze, a ja przestąpiłam próg. Podniosłam wzrok, a wtedy nie tylko dotarły do mnie krzyki, ale również to, kto jest na korytarzu.
Justin Bieber stał tam i wydzierał się na innych ludzi. Krzyczał na nich i klął przy tym jak szewc. Wymachiwał rękami, był coraz bardziej... z ł y.
Moje serce waliło jak oszalałe i nie powinnam była się nawet ruszyć - tak bardzo byłam zaskoczona i... przerażona. - Tymczasem zaczęłam iść w jego kierunku. Powoli, ale o wiele pewniej niż kiedykolwiek mogłabym tego oczekiwać; dywan tłumił stukot moich obcasów.
Z krzyków jasno dało się wywnioskować, że poszło o błahostkę, ale on miał to zupełnie gdzieś. Krzyczał na o wiele starszych ludzi, zupełnie się nie przejmując tym, że próbują to wyjaśnić. A kiedy jeden z nich powiedział mu do słuchu, ten po prostu uderzył go pięścią w twarz. Mocno.
Zachłysnęłam się powietrzem widząc to. Pod powiekami zbierały mi się łzy.
Justin stał tyłem do mnie, więc nie mógł mnie zobaczyć. Był w takiej furii, że zwrócił uwagę na to, że ktoś za nim stoi, dopiero wtedy kiedy zauważył pobladłe twarze linczowanych przez niego osób.
Odwrócił się.
Uderzyłam go w twarz.
Mocno.
- Jesteś nic niewartym śmieciem - powiedziałam z nutą żalu. Jego źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej. - Nie chcę cię znać – szepnęłam.
Odwróciłam się na pięcie, podeszłam do drzwi i szybko przejechałam kartą przez czytnik. Weszłam do swojego pokoju głośno zatrzaskując drzwi. Oparłam się o nie i rozpłakałam jak dziecko. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i osunęłam się na podłogę.
Jak mogłam być taka głupia, taka... naiwna! - pytałam samą siebie. Byłam tak koszmarnie rozczarowana. Sądziłam, że ogromne rozczarowanie ludźmi to coś, co znam. Coś, co przerobiłam zbyt dobrze, by mogło mnie wprowadzić w tak silne emocje. Byłam roztargniona, rozczarowana, żałobnie przygnębiona, oszukana, zawiedziona... Jak po czterech godzinach rozmowy mogłam sądzić, że zdobyłam przyjaciela? Przyjaciela o jakim zawsze marzyłam? Takiego już miałam okazję mieć, więc dlaczego tak myślałam? Ale teraz... To, co czułam teraz było inne niż wtedy. Czułam się tak po raz pierwszy w życiu. Rozczarowanie złamało mi serce, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości, ale teraz boli inaczej niż za pierwszym razem.
Zapłakałam jeszcze mocniej i skuliłam się w kłębek – zrozumiałam.
Nigdy wcześniej nie byłam zakochana. Powiedzieć, że choćby byłam jakimś chłopcem zauroczona, to też byłoby za dużo. Zawsze wiedziałam, że potrzebuję przyjaciela. Zawsze właśnie tak podchodziłam do mężczyzn, jak do przyjaciół, kompanów, braci. Wystarczyłoby mi to, że mam przyjaciela, że mogę z nim porozmawiać, przytulić się do niego. Wystarczyłoby.
Ale pisanie o tak wielkiej miłości bynajmniej nie sprawiło, że jej zapragnęłam. Ja po prostu chciałam jej jeszcze bardziej. Zawsze marzyłam o mężczyźnie, który będzie mnie kochał w taki właśnie sposób. Nie dostałam tego przez dwadzieścia lat życia. Nigdy specjalnie o to nie zabiegałam – jedni nazwą to byciem staroświecką, inni żałośnie dumną, a inni po prostu zrozumieją, że pewne rzeczy przychodzą same. I że nie powinno się ich wyczekiwać, bo tylko się rozczarujesz.
Zawsze najtrudniej było mi, kiedy moje przyjaciółki mówiły, jak bardzo chciałby by jakiś chłopak się nimi interesował. A ja zawsze powtarzałam im to, co wmawiałam samej sobie, że są wartościowymi kobietami i pewnego dnia, ktoś będzie kochał je tak, jak na to zasługują. Zawsze robiłam wtedy wrażenie osoby, której nie zależy. Ale zależało i najbardziej przytłaczało mnie to, kiedy w jakiś sposób stykałam się z miłością.
A dzisiaj, będąc w mieście, które tak uwielbiam, pośród ludzi, których tak cenię spotkałam jedną z najbardziej rozpoznawalnych, najbardziej wpływowych i najbardziej rozchwytywanych osób, jaką tylko było można. Byłam święcie przekonana, że to się nie stanie. I nie smuciło mnie to, bo i tak byśmy się nie poznali. Ale jednak na siebie wpadliśmy, a potem długo rozmawialiśmy. A jego nie dało się nie darzyć sympatią...
Na zakupach Lena pytała mnie dlaczego mam taki dobry humor. Bo myślałam o nim. O tym, że być może staliśmy się przyjaciółmi. Że nie chcę tego stracić, że to dla mnie ważne. I że chciałabym móc znów z nim porozmawiać. Sądziłam, że to przyjacielska sympatia. Dopiero tak wielkie rozczarowanie jego osobą uświadomiło mi, że jestem...
Zakochana.
Zatrzęsłam się od szlochu.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na białą torebeczkę. Sięgnęłam po nią i wyciągnęłam z niej pudełeczko. Powoli podniosłam wieczko i wpatrywałam się w charms. Każda zawieszka była na pamiątkę rozmowy, której nigdy, przenigdy nie chciałabym zapomnieć. Tą kupiłam z myślą o nim.
Mrugnęłam, a z oczu znów popłynął wodospad łez. Zatrzasnęłam pudełeczko. Podniosłam się szybko i podeszłam do wielkiego okna. Gwałtownie je otworzyłam, a letni wietrzyk zafurkotał zasłonami. Ścisnęłam pudełko jeszcze mocniej. Zamknęłam oczy i zrobiłam głęboki wdech. Podniosłam powieki i przez sekundę podziwiałam widok pogrążającej się w ciemności stolicy Bawarii. Zamachnęłam się mocno i wyrzuciłam pudełko przez okno.
Odwróciłam się i osunęłam po ścianie. Na wprost mnie były drzwi. Wtedy uświadomiłam sobie, że jego apartament jest dokładnie naprzeciwko mojego.
Znów się rozpłakałam.
*
Usłyszałem świst powietrza, a zaraz potem siła uderzenia odrzuciła moją twarz w bok. Nie miałem odwagi nawet drgnąć, wodziłem więc tylko za nią wzrokiem, kiedy trzaskając drzwiami weszła do swojego apartamentu. W ustach poczułem metaliczny smak krwi.
To, co wtedy powiedziała...
Miałem wrażenie, że świat spowolnił, a ja patrzę na wszystko z daleka. Wylała mi na głowę kubeł lodowatej wody. I zrozumiałem swój błąd. Ale...
Zbyt późno.
Odwróciłem się natychmiast. Ludzie, na których wcześniej tak przeklinałem, teraz byli jeszcze bledsi niż wcześniej. Jeszcze bledsi, niż gdy ją zobaczyli.
- Przepraszam – powiedziałem na wydechu.
Nie wiedziałem czy zauważyli, że mówię naprawdę szczerze, ale potem zobaczyłem jak ich twarze się zmieniają. I gdyby nie to, że najprawdopodobniej mnie nienawidzą, pomyślałbym, że to współczucie.
Przyglądali mi się chwilę, a potem skinęli głową i jeden po drugim odeszli do windy. Ostatni z nich odwrócił się jeszcze. To był ten sam człowiek, którego uderzyłem.
- Naprawdę to straciłeś – powiedział.
Nie mówił o szacunku, czy dobroci. Mówił o Niej.
Ukryłem twarz w dłoniach, a potem w roztargnieniu przeczesałem włosy palcami. Podszedłem do jej drzwi i zapukałem.
- Anna, Anna proszę otwórz – powiedziałem.
Nic. Nie usłyszałem nawet szmeru.
Zapukałem raz jeszcze.
- Anna, proszę - porozmawiajmy. Daj mi to wyjaśnić. - Żadnego dźwięku. Westchnąłem. - Anna proszę!
Naprawdę to straciłeś...
Stałem pod jej drzwiami przez godzinę. Nic w tym czasie się nie wydarzyło. Wcale też jej nie usłyszałem. Ściany były zbyt grube, zbyt dobrze wytłumiały dźwięk. Westchnąłem po raz tysięczny w ciągu tych sześćdziesięciu minut. Wyciągnąłem kartę magnetyczną z tylnej kieszeni spodni i po otworzeniu nią swoich drzwi wszedłem do apartamentu.
Rzuciłem się na łózko, głową w dół. Byłem zmęczony, ale na pewno nie śpiący. Jęknąłem w pościel.
Myślałem o tej dziewczynie odkąd ją poznałem. Przy niej wyrażenie bratnia dusza miała dla mnie tak prawdziwy sens, jak jeszcze nigdy dotąd. Rozmawiałem z nią o tak wielu rzeczach i tak wielu jeszcze nie wiedziałem. Ta myśl, że ona jest obok, a ja nie mogę zapytać była nie do zniesienia. Ale byłem sam sobie winien i doskonale o tym wiedziałem.
Podniosłem się i poszedłem do salonu. Chwyciłem do ręki książkę, która leżała na stoliku. Kazałem ją sobie przynieść zaraz po tym jak się ze mną pożegnała. Ale dopiero teraz się jej przyjrzałem. Na okładce była piękna dziewczyna, siedziała na krześle od fortepianu, opierając się jednocześnie o instrument. Na jej ramieniu była męska dłoń – o wiele bledsza od jej skóry. Miała ciemne, niemal czarne włosy – oczy były w tym samym kolorze – spięte w dwa, długie do pasa, luźne kucyki. Ubrana była w białą sukienkę. Ale to jej spojrzenie najbardziej przyciągało uwagę. Jej wzrok był pusty i matowy. Jej oczy wydawały się nie mieć dna, ale i tak nie dało się z nich czytać.
Spojrzałem na nazwisko autorki. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie jak bardzo są do siebie podobne. Ciemne włosy, ciemne oczy, karnacja, kolor sukienki, jej krój... Największa różnica była w fryzurze. Prychnąłem, kiedy sobie przypomniałem, co kiedyś powiedziałem. Że chciałbym, żeby moja dziewczyna miała długie włosy, bo gdy będzie mi się nudzić, to będę mógł się nimi bawić. Co za idiotyzm! Ona wyglądała fantastycznie w swojej pixie fryzurce.
Przypomniało mi się jak się poznaliśmy.
Szedłem tyłem i nawijałem do Scootera i Dana kiedy poczułem, że zderzam się z jakimś drobnym ciałem. Odwróciłem się i spojrzałem w dół na drobną istotkę, opaloną na złoty brąz. Wzrok miała utkwiony w podłodze. Była zdezorientowana. Zmartwiłem się. Mogła być obolała. Wyciągnąłem rękę, żeby pomóc jej wstać. Ujęła ją, ale spojrzała na mnie dopiero kiedy stała prosto. Jej źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia, a potem zaklęła na powitanie. Niemal wybuchnąłem śmiechem. To było strasznie zabawne, dlatego mimo dobrych manier nie potrafiłem zdławić śmiechu. To było tak... miłe. Poznaje nową osobę – dziewczynę, mniej więcej w moim wieku - i ona nie rzuca się na mnie, ani nie piszczy. Po prostu jest w szoku, bo wpadliśmy na siebie.
Dopiero kiedy przeprosiłem i przywitałem się z nią zauważyłem, że pochłaniam ją wzrokiem. Była dosyć drobna, mimo wysokich obcasów niższa ode mnie o głowę. Ale nogi miała do nieba. Zgrabne i opalone - biel podbijała jej złocistą opaleniznę. Zdałem sobie sprawę, że byliśmy identycznie ubrani. Tylko jej pełne paseczków, brązowe buty zlewały się z jej skórą. Fryzurkę miała krótką, która dodawała jej zadziorności i dziecięcego uroku. Włosy i oczy miała brązowe. W uszach złote kolczyki z serduszkami, na angielskim zapięciu. Na lewej ręce mały, złoty zegarek i jakąś bransoletkę na cienkim, czerwonym sznureczkiem, na którym wisiały jakieś złote znaczki. Na prawej ręce miała bransoletkę z Pandory, głównie ze złoto-srebrnymi elementami. Na szyi fioletową wstążeczkę, na której wisiała owalna ozdoba, w tym samym kolorze, ale ciemniejsza. Białą linią było coś na niej wyrysowane, ale było to zbyt małe i nie umiałem z takiej odległości zobaczyć, co to jest.
Zapraszając ją na lunch nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Po prostu to zaproponowałem bo wydawało mi się, że będzie fajnie. Nie dlatego, że najprawdopodobniej tak właśnie wypadało mi zrobić, po tym jak zwaliłem ją z nóg, i nie dlatego, że mogłem chcieć ją poderwać. Ale dlatego, bo czułem, że będzie nam się świetnie rozmawiać.
I choć minęło dopiero klika godzin wiedziałem, że to była jedno z najlepszych spotkań w moim życiu. Ona była fantastyczną osobą, a ja ją zawiodłem.
Przypomniało mi się, co odpowiedziała kiedy zapytałem o to cacko na jej szyi. „Tutaj jest narysowany łapacz snów. Ma trzy piórka, a każdy z nich oznacza jednego z moich braci. Oni są dla mnie bardzo ważni, dlatego mam ich zawsze przy sobie. A łapacz snów dlatego, by ich smutki zabierał wprost do mnie – by byli szczęśliwi. I by pamiętali, że ja zawsze będę chciała ich szczęścia.” Mówiła o nich z taką czułością, jakby byli dla niej całym światem. I teraz wiem, że naprawdę byli, a to, że byli od niej o dwadzieścia lat starsi tylko potęgowało ten efekt. Oni byli jej wsparciem. Jej starymi przyjaciółmi. Wychowali ją tak, żeby zawsze pamiętała, że może na nich liczyć – o każdej porze. A ona odwdzięczała się tym samym.
Otworzyłem książkę i zatrzymałem się na dedykacji. Dla osoby, która nie dostrzega jak ważna jest dla innych. I kiedy na to patrzyłem zrozumiałem jak bardzo ją zawiodłem. Ona potraktowała mnie jak przyjaciela, jak osobę której ufa. Nie ważne, że krótko się znaliśmy. Miałem jej duszę na swojej dłoni. I zakochałem się w tym. Ale ona była tak dobra, że nie mogła tolerować mojego chamstwa. Ten cytat pokazał mi, że mężczyźni, którym zrobiłem taką wojnę naprawdę się starali. Nie udało im się, ale próbowali, bo im na mnie zależało. Tak, jak każdej osobie w mojej ekipie. Chodziło o błahostkę, a ja potraktowałem ich jak nic nie warte śmieci, które do niczego w życiu nie doszły. Zachowałem się jak gówniarz, rozpieszczony sukinsyn, którym kiedyś nie byłem. A ona o tym wie i nie chce mnie znać.
Przerzuciłem strony do tyłu i ogarnąłem wzrokiem spis treści. Tytuły były długie, ale bardzo... głębokie. Naprawdę można im było poświęcić wiele czasu i uwagi – skłaniały do myślenia. Wróciłem do jednego z nich i zatrzymałem się na nim. Komplikacje przychodzą i odchodzą – wspomnienia zostają. Patrzyłem na niego, nie mogąc oderwać wzroku, a tak naprawdę myślałem o jej roześmianych, brązowych oczach.
Zaprosiłem cię na koncert. Nie przyjdziesz.
Od momentu, w którym rozeszliśmy się do swoich zajęć myślałem tylko o niej i tym koncercie. Planowałem go w każdym, najdrobniejszym szczególe. Nie myślałem o niczym innym. Wydawałem polecenia co do jego wyglądu każdej osobie, która się nawinęła. Miałem gdzieś, że ludzie patrzą na mnie krzywo, bo wprowadzam zmiany na ostatnią chwilę, a Scooter patrzy na mnie jak na szaleńca. Miało wyjść idealnie.
Zaprosiłem cię na koncert, a ty nie przyjdziesz.
Naprawdę to straciłeś...
Podszedłem do biurka. Odłożyłem książkę na bok. Znalazłem kartkę i zacząłem pisać instrukcje. Byłem zdecydowany i pisząc nie zawahałem się ani razu. Zabrałem notkę i wyszedłem z apartamentu. Przystanąłem na chwilę pod drzwiami Anny ale nic nie usłyszałem. Kiedy zapukałem do drzwi Scootera otworzył niemal od razu. Na mój widok jego źrenice rozszerzyły się i cały się spiął.
- Justin? Co jest?
- Dotyczy jutrzejszego koncertu – powiedziałem podając mu kartkę. Odwróciłem się na pięcie nie patrząc na niego i wróciłem do pokoju.
- Nie przyjdzie? - zawołał za mną.
Zacisnąłem ręce w pieści. Nie odpowiedziałem.
Gdy tylko wszedłem z powrotem do swojego pokoju zabrałem książkę, usiadłem pod ścianą i zacząłem czytać. Strona po stronie zatracałem się w jej świecie. Było w nim dużo oddania, uczucia, miłości, zaufania, ciepła, ale też usprawiedliwionego kłamstwa, zimna i niedostępności. I nie mogłem nie myśleć o sobie, kiedy czytałem o rozczarowaniu jakie przeżyła druga główna bohaterka. Tylko że obie miały wiele podobnych cech, takich jak kochanie kogoś miłością szczerą, czystą i prawdziwą, a l e platoniczną. Ale dopiero kiedy nad ranem skończyłem lekturę uświadomiłem sobie, że „moja” Anna i Kate wewnętrznie muszą być do siebie bardzo podobne. I nie potrafiłem żyć z tą myślą. Żyć z tym jak wielkie zaufanie pokładają w ludziach, na których najbardziej im zależy. I zawieść ją, to jak ją zniszczyć.
Zamknąłem książkę, a potem odłożyłem ją na stolik. Otworzyłem drzwi z balkonu i na niego wyszedłem. Oparłem się o balustradę i wpatrywałem się w panoramę miasta, o którym czytałem przez ostatnie kilka godzin. I dopiero kiedy spojrzałem na wschodzące słońce zrozumiałem najgorszą rzecz. Na wisiorku jest łapacz snów, bo ona ucieka. Chce, żeby o niej pamiętali, bo choć ona oddala się od ludzi to wciąż ich kocha. Ale kiedy ktoś ją zawiedzie, to pierwszy i ostatni raz – więcej się nie spotkają.
Zacisnąłem rękę w pięść. Miałem ochotę czymś rzucić. Polubiłem ją jak nikogo innego, a ona nie chce mnie widzieć. I co że mieszkamy na jednym piętrze? Nic!
Trzaskając drzwiami i zły na cały świat, łącznie z samym sobą, poszedłem na siłownię. Nie ważne ile kilogramów podniosłem, nie ważne ile wymierzyłem ciosów, nie ważne jak szybko biegłem, ciągle myślałem o jej spojrzeniu, tam w korytarzu. Wciąż i wciąż.
To, że unikałem rozmów, nie znaczyło, że nie słyszałem, co szeptają o mnie. Każdy o tym samym, ale zrozumiałem, o co chodzi gdy w południe podsłuchałem, co mówią Scooter i Dan.
- Widziałeś go? Kiedy przyniosłeś mi wczoraj kartkę od niego myślałem, że mnie wrabiasz. Ale teraz... To spojrzenie...
- Już kiedyś coś takiego widzieliśmy...
- Ale nie tak!
- Pewnie, że nie tak. On zmienił koncert, bo zaprosił na niego dziewczynę, z którą jadł lunch. A potem zmienił go jeszcze raz, bo ona nie przyjdzie.
- Tylko że... to nie wygląda jakby złamała mu serce bo nie przyjdzie.
- To wygląda tak, jakby on się zadręczał...
- Zadręczał tym, że ona nie przyjdzie, bo on coś zrobił.
- Właśnie. Tylko co?
- A czy to ważne? Dzieciak wygląda jakby miał ochotę zniknąć z powierzchni ziemi.
- Widziałeś jego oczy? Co on robił w nocy?
- Martwię się.
- Każdy z nas się martwi. Ale...
- Ale najbardziej martwi się on.
Ta... Martwiłem się. Tylko nie bardzo wiedziałem czym. W końcu czego bym nie zrobił, niczego już to nie zmieni. Przeczesałem palcami włosy, a potem zmieniłem strumień prysznica na lodowato zimny.
*
Od godziny siedziałam na hotelowym balkonie, przy kawie i ulubionych łakociach i wpatrywałam się w tą samą stronę. Przez cały dzień i całą wczorajszą noc nie mogłam zapomnieć o tym pozbawionym szacunku bachorze, który myśli, że jest drugim Bogiem. Ale ja nie tylko byłam zła, ja byłam też maksymalnie rozproszona. To obłęd, nie mogłam zapomnieć o jego oczach!
Oszukiwałam samą siebie i doskonale o tym wiedziałam, ja po prostu nie chciałam się do tego przyznać. Ale na Boga, jak mogę skupić się na czytaniu jeśli mam przed sobą kartkę od niego? Miałam ją ze sobą przez cały dzień i teraz też była przy mnie – na stoliku, obok filiżanki z kawą. Po raz pierwszy, odkąd widziałam go po raz ostatni, pozwoliłam sobie na nią zerknąć.
Po moich policzkach spłynęły łzy.
Wchodził na scenę za mniej niż pół godziny. Przeniosłam wzrok na jego podpis.
Trzasnęłam okładką książki i zabierając ze sobą tylko „wejściówkę” wyszłam z apartamentu. Pobiegłam do pokoju mojego szofera i zapukałam gwałtownie. Otworzył niemal natychmiast. Przez cały dzień spoglądał na mnie ze smutkiem, ale teraz był zaskoczony. Marco był jak ukochany wujek, na którego zawsze można było liczyć.
- Zawieź mnie na koncert. Zostało mi dwadzieścia minut. Błagam – poprosiłam gorąco.
Nic nie odpowiedział, zabrał tylko kluczyki.
Zdenerwowanie towarzyszyło mi przez cały czas i nie miało nic wspólnego z rozwijaną przez audi prędkością, by zdążyć na Olimpiahalle. Nie powinnam się tam pokazywać. Nie powinnam chcieć tam być. Nie powinnam tak bardzo pragnąć go zobaczyć. No bo... Co to zmieniało? Usłyszenie jak śpiewa, zobaczenie jak tańczy nie sprawi, że on stanie się lepszym człowiekiem. Ale pragnęłam tego jak powietrza w dusznym pomieszczeniu. Cieszyłam się za to, że dzięki naszej rozmowie wiedziałam, że nie jest kompletnym ignorantem i że nie będzie się spodziewał mnie zobaczyć. Bo i nie zobaczy.
- Zadzwoń jak będziesz mnie potrzebować – powiedział nim zamknęłam drzwi.
Przygryzłam wargę. Jego dobór słów wcale nie był przypadkowy. Martwił się i chciał mi pomóc, a nie po prostu przywieźć mnie z powrotem do hotelu. Ale to mi uświadomiło, że nie mam jak po niego zadzwonić. Jednak nim zdążyłam mu o tym powiedzieć, wyciągnął ze schowka mój zapasowy telefon - iPhona, na którego etui w białym kolorze, na złoto napisane były słowa mojej ulubionej piosenki. Chwyciłam go mocno, jakby mogło dodać mi to otuchy i uśmiechnęłam się na pożegnanie. Jednak mimo najszczerszych chęci wyszedł z tego grymas.
Znalazłam jednego z ochroniarzy, którzy mogli należeć do ekipy Justina. Podałam mu kartkę, a kiedy ją przeczytał zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głów. Jego źrenice się rozszerzyły i spiął się.
- Myśleliśmy, że pani nie przyjdzie. Proszę za mną, Justin zaraz wchodzi na scenę.
Pokornie poszłam za nim, ale nim przeszliśmy dziesięć metrów zatrzymałam się i gwałtownie ścisnęłam jego ramię, by się odwrócił. Zrobił to natychmiast, ale był wyraźnie zdezorientowany.
- Gdzie miałam stać? - zapytałam, ale zabrzmiało to raczej jak żądanie. I dobrze.
- Pod samą sceną, przed resztą fanów, tam gdzie kamery i ochrona.
Niemal się uśmiechnęłam.
Kiwnęłam głową.
- Dobrze, ale zróbcie tak, żeby mnie nie widział. On NIE może mnie zobaczyć, on nie może wiedzieć, że ja tu jestem. Nie może.
- Dlaczego?
- Bo nie powinnam była się tu pokazywać. W każdym razie postawcie mnie gdzieś, gdzie mnie nie zobaczy.
- Ale będę musiał mu powiedzieć.
- Niech pan powie komukolwiek chce, ale on nie może się dowiedzieć, że tu jestem. Proszę – szepnęłam z pasją. - Proszę nie kazać mi się wracać.
Westchnął i przetarł twarz ręką.
- Ale jeśli się dowie to...
- Spokojnie. Zadbam, żeby nikt nie wyniósł z tego żadnych konsekwencji. Mam taką władzę. Proszę mi zaufać.
- Dobrze. Chodźmy, bo wchodzi za mniej niż pięć minut.
Przeszmuglowano mnie tyłem tłumacząc każdemu po drodze, – Wszyscy wiedzieli skąd się wzięłam, nie mogli tylko w to uwierzyć. Co Justin im nagadał? - że Bieber nie może się dowiedzieć, że tu jestem. To, że każdy kto to usłyszał miał taką samą minę jak ochroniarz - Tom – to już inna inszość.
Stałam trochę z tyłu, ale w miejscu, na którym nikt oprócz ekipy Justina, nie mógł być. Przytaszczono też tam stolik, na którym stała woda, sok pomarańczowy, szklanka, żelki, oreo i krzesło. To było, co najmniej nie na miejscu, ale narobiłam im już wystarczająco wiele problemów, więc nie kwestionowałam ich decyzji.
Ryk fanów miał dokładnie tak wiele decybeli jak tylko się tego spodziewałam. I czymś naturalnym byłoby uśmiechanie się teraz jak wariatka, bo spełniają się marzenia tych wszystkich osób, a ja mogę to słyszeć i widzieć, ale nie mogłam się uśmiechnąć. Zaskoczyło mnie za to, że ja też odliczałam do jego pojawienia się na scenie. Nie krzyczałam – o nie - ale szeptałam po cichu. Nie byłam tylko pewna czy odliczam czas do jego pojawienia się, czy czas jaki mi pozostał by stąd uciec.
Nie powinno mnie tu być.
Wleciał na scenę. Dosłownie wleciał. Przyczepiony do wielkich skrzydeł, powoli pojawiał się coraz bliżej mnie. Nie wiedziałam jak to możliwe, że tak wyraźnie widziałam jego oczy, ale nie było to teraz ważne. Poraziło mnie jego spojrzenie – myślami był daleko, daleko stąd. Zerknęłam na telebim – tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Kiedy go odpięto, rzucił ramionami i rozbrzmiało muzyka.
- Monachium!
Podniósł się jeszcze większy krzyk. Ja też powinnam krzyczeć. Czyż nie utożsamiam się z tym miejscem? Czyż nie mówię, że niemal jestem stąd? Ale potrafiłam mu się tylko przyglądać.
- Zaczniemy od „Take you”, bo to piosenka o tym, jak wiele można komuś dać, jeśli druga osoba tylko będzie tego chciała. Ostatnio coraz więcej o tym myślę.
Zaparło mi dech w piersi. Nie powinno tak być, on nie mówił o mnie. Głupia gęś, naprawdę łudzisz się, że jemu też zależało?
Ale on śpiewał i tańczył, a ja wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Śledziłam każdy jego ruch, piosenka po piosence, ruch po ruchu. Słowo po słowie. Nie bawiłam się z resztą publiczności, byłam wwiercona w podłogę, ale to bynajmniej nie sprawiało, że nie przeżywałam tego jak inne jego fanki.
Moje serduszko zatrzepotało kiedy usiadł na wysokim krześle z gitarą akustyczną. Szarpał struny piórkiem w przygrywce. Nie wiedziałam jak to możliwe, ale gdy otworzył usta cała hala zamilkła.
- Nigdy nie byłem najlepszy w mówieniu przed utworami. Nigdy nie byłem dobry w improwizowaniu w takich chwilach. Ale teraz są rzeczy, które chcę wam powiedzieć, bo nie chce byście popełniali moje błędy... Chcę was uchronić, przed robieniem rzeczy, których już nie da się cofnąć... Bo dopiero po fakcie, zastanawiamy się jakby to mogło być. Ta piosenka jest właśnie o tym.
Jego gitara zamilkła na sekundę i już miał ponownie w nią uderzyć i rozpocząć piosenkę, kiedy jego ręka zamarła w pół drogi.
- To miał być najlepszy koncert jaki kiedykolwiek dałem. Wybaczcie mi, bo taki nie będzie – niemal szepnął.
Jego czysty, ale i smutny głos niósł się niemal echem. Nikt nie śmiał krzyczeć, wszyscy kołysali się w rytm muzyki. Tancerki w ładnych, białych strojach nadawały temu romantyczności i jeszcze więcej... melancholii. Nie mogłam zrozumieć dlaczego jego smutek wydaje mi się autentyczny. Czy to dlatego, że był niemal tak samo nieodłączny jak to zamyślenie w jego oczach?
Chciałabyś, żeby było mu przykro za to, co się stało – szepnęłam sama do siebie. Chciałabyś, żeby nigdy już tak nie robił. Naprawdę byś tego chciała.
Był taki moment, w którym niemal się ujawniłam. Dobrze znałam piosenkę ”Die in your arms”, dlatego byłam w szoku kiedy przeszedł z gitarą przez scenę – sam. Nie grał ze swoim gitarzystą i nie usiadł na stołku jak standardowo to robił. Znów był on i gitara. Jednak to gdzie usiadł sprawiło, że prawie mu się pokazałam – a biorąc pod uwagę to, co tak bardzo chciałam zrobić, było to sporym niedomówieniem. Usiadł na najbardziej wysuniętej w publiczność części sceny, spuszczając nogi poza jej przestrzeń. Gdyby tylko zabrakło mi zdrowego rozsądku mogłabym tam podejść i go dotknąć.
Dotknąć przyjaciela tak, jak bardzo tego chciałam. Przytulić go.
Dotknąć chłopca, w którym jestem zakochana. A on nigdy się o tym nie dowie.
- Jeśli byliście kiedyś zakochani, to wiecie jakie to uczucie być w ramionach tej osoby. Ten spokój, ciepło, zaufanie, bezpieczeństwo... A teraz wyobraźcie sobie, że znacie to uczucie, wiecie dokładnie jakie ono jest, ale nie możecie znaleźć się w ramionach ukochanej osoby. Wyobraźcie sobie, że bardzo tego pragniecie, że wiecie dokładnie, że tak właśnie byście się czuli. Ale nigdy tego nie poczujecie, bo ta osoba was nie chce. Bo jej ramiona są przeznaczone dla kogoś innego. Ale ty mimo to marzysz o tym. Śnisz o tym w nocy i budzisz się ze złamanym sercem. Bo chciałbyś umrzeć w tych ramionach.
Wtedy po moich policzkach pociekły łzy. Tak dobrze znałam to uczucie. Tak cholernie dobrze je znałam. On mówił o tym jak czułam się teraz, – uwięziona w tym miejscu, na własne życzenie, bo tak trzeba – ale ja znałam jeszcze jeden jego rodzaj. Coś, czego ślad noszę każdego dnia. Coś, co mnie zniszczyło, coś z czym nie potrafię żyć.
To by złamało moje serce na kawałki.
Bo szczerze prawda jest taka, że
Jeśli mógłbym umrzeć w Twoich ramionach, nie miałbym nic przeciwko, bo kiedy mnie dotykasz, ja po prostu...
On grał, a ja łkałam oparta o scenę. Chciałam móc płakać z tego samego powodu, co ludzie na koncercie: ze wzruszenia, radości, z emocji, z tego, że widzą swojego idola. Ale ja płakałam bo s e r d u s z k o paliło – bo nie wolno mi było tego wspominać, ale moim świętym obowiązkiem było o tym pamiętać.
Kochanie ja po prostu...
Zrobiło się ogromne poruszenie kiedy Justin wszedł na ruchomą scenę. Ludzie zaczęli zadzierać głowy by widzieć go jak najlepiej, ale zauważyłam, że byli naprawdę zdziwieni kiedy ten wziął gitarę do ręki i usiadł z nią po turecku.
- Tę piosenkę – zaczął – zadedykowałem innej sytuacji, ale od kilkunastu godzin po prostu nie mogę przestać o niej myśleć.
Cały czas w moim pokoju
Czekam na to, aż zadzwonisz
Moje serduszko zatrzepotało.
Od kilkunastu godzin? - zapytałam samą siebie. Byłam naiwna chcąc, by było to spowodowane mną. Ale tak bardzo chciałam mieć dla niego znaczenie. Za bardzo.
Potrzebuję ujrzeć twą twarz, potrzebuję spojrzeć w twoje oczy
Poprzez burzę i poprzez chmury
- Bo... Bardzo potrzebuję wierzyć, że będzie dobrze. Ktoś... Ktoś mi powiedział, że wierzymy w cuda i miłość wtedy, kiedy już nic nam nie zostaje...
Niemal upadłam, bo kolana ugięły się pode mną. Musiałam się podeprzeć. To moje słowa. To na pewno moje słowa. Przecież, mówił, że nigdy wcześniej nie spotkał się z takim poglądem. Pamiętam tą rozmowę, jakby dopiero co się wydarzyła!
- Zrobiłem coś, co kiedyś wydawało mi się niemożliwe... Ale to było złe. Chciałbym wierzyć, że ludzie, których zraniłem mi wybaczą. Nie chcę się usprawiedliwiać, po prostu jest mi przykro. Jest mi wstyd. Ale wciąż chcę wierzyć, że będzie dobrze. - Zamknął oczy. Wpatrywałam się w jego twarz jak w najświętszy obrazek. Był taki piękny, taki przystojny. Skupiony, smutny i pełen winy. - Gdybym nie wierzył, że będzie dobrze, to odwołałbym ten koncert.
Jak jeden mąż nabraliśmy powietrza. Wszyscy byliśmy w absolutnym szoku. Ale sekundę później ludzie zaczęli głośno klaskać. Ja tego nie zrobiłam - ja wiedziałam kogo przepraszał. Podsunęłam sobie krzesełko i usiadłam na nim, opierając głowę o scenę, słuchałam jak gra. Ta piosenka naprawdę była przepiękna. I naprawdę potrafiłam znaleźć się w tych słowach.
Wiesz, że się o ciebie troszczę, zawszę będę tu dla ciebie
Obiecuję, że zostanę dokładnie tutaj.
Poprzez smutek i walki
Nie martw się, bo wszystko będzie w porządku
W porządku, w porządku
Pokochałam patrzenie na to jak tańczy do „Beauty and a beat” i „Boyfriend”. Był fantastyczny, każdy jego ruch był perfekcyjny, hipnotyzujący. Oderwanie od niego wzroku było czymś absolutnie niemożliwym i niemal jęczałam z zachwytu.
Ponieważ wszystko czego potrzebuję to piękno i dźwięk
Które mogą uczynić moje życie kompletnym
Wszystko dzięki tobie, kiedy muzyka wprawia cię w ruch
Kochanie, rób to tak dalej
Hipnotyzujący... to słowo doskonale opisywało mój stosunek do niego. Od samego początku właśnie tak na mnie działał – nie mogłam o nim nie myśleć i nie mogłam nie śledzić go wzrokiem. Podczas lunchu pochłaniałam go spojrzeniem. Dokładnie rejestrowałam każdy jego ruch: to jaki kolor mają jego oczy kiedy się uśmiecha, to jak poprawia włosy, to jak układają się jego usta kiedy jest zamyślony, to, w którą stronę wywraca oczami. Był taki piękny, taki przystojny... Choć wciąż myślami był daleko stąd, to z każdego jego ruchu tryskała siła, zaangażowanie i...
Skojarzył mi się z nieskończonością. Bo każdy jego ruch wchodził w mój umysł i głęboko zaszczepiał się w nim.
Przypomniało mi się jak wyglądała jego dłoń i zagryzłam wargę. Tak bardzo chciałabym poczuć ją na swojej twarzy. Ale już więcej się nie spotkamy. Na pewno koncert niedługo się kończy, a ja wymknę się nim ktokolwiek mnie zauważy. Potem on wyjedzie z Monachium i pojedzie w swoją stronę. A ja w swoją.
Chciałbym być wszystkim czego ty pragniesz.
Hej dziewczyno, pozwól mi z Tobą porozmawiać...
Nie będzie żadnej rozmowy. Bo nie mamy o czym rozmawiać.
Żadnej.
- To już ostatnia piosenka – szepnął do mnie jeden z ochroniarzy.
Przez cały koncert nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie wiedziałam czy boi się, że wtargnę na scenę, a za mną reszta fanek, czy może przeraża go panika w moich oczach. O tak, byłam spanikowana. Mój czas zaraz się skończy, a tego nie chciałam. Na Boga, naprawdę nie chciałam. Potrzebowałam go. To był pierwszy człowiek, który podbił moje serce. I pierwszy, który złamał je w ten sposób, ale nie do końca zmieniało to moje uczucia względem niego.
Naprawdę podziwiałam kobiety, które znały go i były odporne na jego urok. A może to ja byłam taka słaba? Taka naiwna? Może on przestał zasługiwać na bycie kochanym? Może.
A potem na scenie ponownie pojawił się biały fortepian. Zaczął grać utwór na którego dźwięk po moim ciele przebiegł dreszcz.
Nigdy nie myślałem, że to będzie łatwe
Bo oboje jesteśmy teraz tak oddaleni od siebie
Przypomniał mi się czas, w którym pisałam książkę. Czas, w którym tak wiele chcesz wyrazić i nie potrafisz, bo nie stworzono określeń na uczucia jakie chcesz pokazać.
I ściany zbliżają się do nas, a my zastanawiamy się jak?
Nikt nie ma konkretnej odpowiedzi
Chodzimy tylko w ciemności
I możesz zobaczyć to spojrzenie na mojej twarzy, to rozrywa mnie na części
Jednym jest pisanie o fikcji, o rzeczach, które mogą być twoim marzeniem, ale zupełnie czym innym jest pisanie o sytuacji, którą się przeżyło. O tym jak to boli, jak niszczy, jak oddala cię od świata.
Po moich policzkach pociekły łzy. Ta piosenka tak dobrze oddawała to, co wtedy czułam. Walkę z samym sobą. Walkę ze swoją wiedzą. Walkę z Nim.
Więc walczymy,
Poprzez ból,
I płaczemy, i płaczemy, i płaczemy, i płaczemy
I żyjemy,
I uczymy się,
I próbujemy, i próbujemy, i próbujemy, i próbujemy
Najbardziej niszcząca była dla mnie tylko nadzieja. Nadzieja, że On wyciągnie mnie z bólu w jakim byłam uwięziona. Nadzieja, że mnie zauważy. Nadzieja, że będzie chciał mnie poznać.
Więc to zależy od Ciebie i to zależy ode mnie
Czy spotkamy się w połowie naszej drogi
Na naszej drodze powrotnej na Ziemię
Drodze powrotnej na Ziemię, drodze powrotnej na Ziemię, drodze powrotnej na Ziemię
Na naszej drodze powrotnej na Ziemię
Drodze powrotnej na Ziemię
Mam trzech kochających mnie braci. Mam rodziców, którzy są małżeństwem od wielu lat. Mam kochającą rodzinę, ale do tamtego czasu byłam samotniczką. A osoba, której najbardziej chciałam powiedzieć nie słuchała, a więc nie mogła zrozumieć. Bo i tego nie dało się zrozumieć!
I nawet teraz, kiedy cały świat czyta tą historię nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że naprawdę ją lubią? Że ma dla nich znaczenie.
Mamusiu zawsze byłaś gdzieś
A tatuś mieszka poza miastem
Więc powiedz mi w jaki sposób mogłem być kiedykolwiek normalny?
Mówisz mi, że to dla mojego dobra
Więc wyjaśnij mi, dlaczego jestem we łzach?
Tak daleko i teraz wiem, że potrzebuję Cię w tej chwili
Minęło tak wiele czasu, a ja wciąż nie potrafiłam z tym żyć. Żyć z tym, że kochałam kogoś, kto nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Żyć z tym, że kochałam Go jak brata. Żyć z tym, że chciałam by jedynie był moim przyjacielem. Żyć z tym, że nie ma pojęcia, że to dzięki niemu osiągnęłam tak wiele. Że dzięki niemu napisałam książkę.
Więc walczymy,
Poprzez ból,
I płaczemy, i płaczemy, i płaczemy, i płaczemy
Historia Kate i Bastiana miała tak szczęśliwe zakończenie, jak tylko mogłam im podarować. Ale też nigdy nie widziałam lepszego. W historii Basi - w mojej historii - zawsze widziałam szczęśliwe zakończenie. Ale ono nigdy nie nastąpiło. I nigdy nie nastąpi.
I każdego dnia na nowo uczę się z tym żyć. I każdego dnia jest tak samo ciężko. I każdego dnia tak samo boli. I każdego dnia tak bardzo moje serce płakało, bo wyrywało się do Niego. Ale Jego nigdy dla mnie nie było i nigdy dla mnie nie będzie.
I żyjemy,
I uczymy się,
I próbujemy, i próbujemy, i próbujemy, i próbujemy
Ale wczoraj w nocy... Dzisiaj... Teraz... Teraz łkam, bo moje serduszko wyrywa się do kogoś innego. Do kogoś, kto także nie chce mnie w ten sposób. Do kogoś, kogo skreśliłam nie znając go. Do kogoś, kogo prawdopodobnie oceniłam zbyt szybko. Do kogoś, w kim się zakochałam. Do kogoś, z kim nie porozmawiam, bo jedna rozmowa nie zawsze zbliża ludzi.
Czuję się tak oddalony
Od tego, gdzie zwykle byliśmy
A teraz stoimy
I gdzie pójdziemy dalej?
Kiedy nie ma już żadnej drogi, żadnej drogi
By dostać się do Twojego serca?
Zacznijmy jeszcze raz!
Pomyślałam o tym jak pocałowałam go w policzek. O tym jakie było to spontaniczne. O tym jak wydawało mi się to naturalne... właściwe! Byłam tak blisko niego i tak było mi z tym dobrze. I tak bardzo chciałabym by znów tak mogło być. Ale to ja jestem zakochana, a nie on.
Więc to zależy od Ciebie i to zależy ode mnie
Czy spotkamy się w połowie naszej drogi
Na naszej drodze powrotnej na Ziemię
Drodze powrotnej na Ziemię, drodze powrotnej na Ziemię
Drodze powrotnej na Ziemię
Na naszej drodze powrotnej na Ziemię
Ja byłam tylko jedną z wielu. Może jedyną, która dała mu w twarz, a może nie. Ale na pewno jedyną, której złamał serce w taki sposób.
Nigdy nie myślałem, że to będzie łatwe
Bo oboje jesteśmy teraz tak oddaleni od siebie
I ściany zbliżają się do nas, a my zastanawiamy się: jak?
Cieszyłam się bo przeprosił tych ludzi. Cieszyłam się, bo moje cierpienie było tego warte. I choćby nienawidził mnie za to, że pokazałam mu, co myślę o jego zachowaniu, to dobrze. I była jeszcze jedna rzecz, z której powinnam się cieszyć - jedyna jaka dotyczy mnie. Zapamięta mnie jako osobę, która sprawiła, że przeprosił przed całym miastem.
Nie.
Jutro filmiki z tego koncertu będą na YouTube. Więc mogę się cieszyć, bo sprawiłam, że przeprosił przed całym światem.
Płakałam myśląc o tym wszystkim. Płakałam chcąc żeby mu zależało i płakałam chcąc o nim zapomnieć. I płakałam, i płakałam, i płakałam, i płakałam...
A wtedy piosenka zbliżyła się do końca. To był ten moment, w którym powinni wejść jego gitarzyści, a on powinien zniknąć ze sceny. Ale on grał dalej i nagle usłyszałam dźwięk skrzypiec. Natychmiast przeniosłam wzrok z niego, na dziewczynę w białej sukni, która tak pięknie grała.
Te słowa, fortepian i skrzypce – najpiękniejsze, co kiedykolwiek słyszałam.
Na ułamek sekundy przeniosłam wzrok na ludzi najbliżej mnie. Wszyscy byli tak samo poruszeni jak ja. Wszyscy płakaliśmy.
- Więc walczymy, poprzez ból. I płaczemy, i płaczemy, i płaczemy, i płaczemy. I żyjemy, i uczymy się. I próbujemy, i próbujemy, i próbujemy, i próbujemy... – zaśpiewał raz jeszcze. Ostatni raz.
Jego palce coraz delikatniej zaczęły bić w klawiaturę, a skrzypce jakby grały coraz ciszej. - Poznałem wczoraj wspaniałą dziewczynę... - Moje serce załomotało. - Zaprosiłem ją na dzisiejszy koncert... - Źrenice rozszerzyły się z szoku, sprawiając, że moje oczy stały się wielkie i czarne, a mój oddech płytki, urywany. - Chciałem, by ten koncert był najlepszy jaki dałem, bo chciałem zrobić na niej wrażenie...
Naprawdę mówiłeś wtedy o mnie...
- I zrobiłem. Najgorsze jakie tylko się dało. - Przerwał i wpatrywał się w palce poruszające się po klawiaturze. Kiedy się odezwał, głos miał zachrypnięty. - Poznałem wczoraj dziewczynę i zakochałem się w niej. - Moje kolana zadrżały. Serce szamotało się w piersi niczym koliber. - Poznałem wczoraj dziewczynę, a ona nie chce mnie znać. - Zamilkł. Szamotało niczym całe stado tych malutkich ptaszków.
Tak bardzo chciałam do niego pobiec i przytulić się. Zatopić się w jego ramionach. Po raz pierwszy chciałam znaleźć się w Azylu, w którym jest miłość. I nie mogłam.
- Zaprosiłem ją na koncert... – kontynuował po chwili. - Ale udało mi się poznać ją na tyle, żeby wiedzieć, że już się nie spotkamy. I... - Głos mu zadrżał, a po policzku spłynęła łza. Zakryłam usta dłońmi widząc to. Z moich oczu kapały wodospady łez. - I gdyby dzisiaj tutaj była, powiedziałbym jej, że przepraszam. Ale nie mogę... - Muzyka zamilkła.
Kolana się pode mną ugięły i upadłam na ziemię. Jemu naprawdę na mnie zależało. Naprawdę. Tak bardzo, że gotów był odpuścić dla mojego dobra.
Nie mogłam powstrzymać łez.
- Więc jedyne, co mogę powiedzieć, to... dobranoc.
Wstał z krzesła i zszedł ze sceny. Olympiahalle była spokojna. Wszyscy płakali w ciszy.
Gdy tylko zniknął w ciemności poderwałam się i wybiegłam za kulisy. Wpadłam na jakąś dziewczynę z jego ekipy.
- Błagam, zabierz mnie do jego garderoby - wychlipałam. - Muszę być tam przed nim.
Jej spojrzenie było pełne współczucia - ona wiedziała, że mówił o mnie. Zacisnęła usta w cienką linię. Złapała mnie za rękę i rzuciłyśmy się biegiem.
Gdy otworzyła mi drzwi, niemal wpadłam do pomieszczenia.
- Będzie tu za jakieś trzy minuty – powiedziała i zniknęła.
Oddychałam szybko, ale nie przez bieg tylko ze zdenerwowania. Rozejrzałam się, ale było to bardzo surowe pomieszczenie urządzone w czerwieni, bieli i złocie. Z iPoda w stacji dokującej płynęła tylko jakaś nienachalna muzyka. Usiadłam na kanapie, na swoich kolanach. Spojrzałam na stolik obok i w moje oczy rzuciło się pismo Justina - wydawało mi się jakbym znała je całe życie. Był to plik kartek, jakby scenariusz, ale poza tą na samym wierzchu - dopiętą do reszty - wszystkie były wydrukowane. Wzięłam je do ręki i przeczytałam:
ŻADNEGO ŚCIĄGANIA KOSZULKI!
Większość tego, co powiem będzie improwizowane. Nie zaczynajcie grać, jeśli nie dam wam znaku!
Jeśli to będzie wykonalne wracamy do standardowych efektów.
Zaczynamy Take You, potem All Around the World
Catching Feelings – akustycznie, gram sam. Choreografia bez zmian
Die in Your Arms – gram i śpiewam – sam. Żadnego stołka!
Be Alright – z gitarą – gram sam. Ruchomy balkon zostaje
Kończymy Down to Earth – pianino. Zamiast solówki chłopaków mają wejść jedne skrzypce. Nie wiem jak to zrobisz, znajdź je. Gram do samego końca razem z nimi.
NIE ZADAWAJ PYTAŃ! PO PROSTU ZRÓB O CO PROSZĘ
Zrozumiałam dlaczego jego smutek i zamyślenie wydało mi się autentyczne. On naprawdę mówiąc to wszystko improwizował. On naprawdę chciał ich nauczyć. Naprawdę chciał przeprosić. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam przychodząc tutaj.
Odłożyłam kartę na swoje miejsce, dokładnie otarłam łzy i wpatrywałam się w drzwi. Kiedy tylko się otworzyły, moje serce zamarło, by potem zacząć bić nierównym, super szybkim tempem. Jego twarz nie tyle, że była zmęczona, co umęczona. Wszedł ze spuszczoną głową, a w niektórych miejscach na jego policzkach można było dostrzec łzy, których nie zauważył i nie wytarł. Głowę miał spuszczoną więc nie zauważył mnie od razu. Zamknął drzwi i podniósł głowę.
Wpatrywaliśmy się w siebie, a czas jakby stanął w miejscu.
I kiedy teraz patrzyłam w jego oczy miałam wrażenie, że tak naprawdę nie pamiętałam jak wyglądały. Jak płynne złoto i miód, jak słońce i kosmos. Byłam w nich zakochana, naprawdę byłam. Byłam w nim zakochana, naprawdę byłam.
Najwyraźniej oboje wstrzymaliśmy oddech, bo odezwał się na sporym wydechu.
- Wyglądasz jakbyś płakała – powiedział. Gdyby nie okoliczności, wybuchnęłabym śmiechem. Skojarzyło mi się z tym jak idiotycznie go przywitałam, wtedy w hotelu.
- A ty jakbyś zarwał noc – odgryzłam się. Ale prawda była taka, że naprawdę tak wyglądał. Mnie nigdy nie pozwolono by pokazać się w takim stanie.
- Jesteśmy identycznie ubrani – powiedział podchodząc bliżej. - I masz fioletowy pasek – zauważył.
Spojrzałam w dół. Miał rację. Oboje byliśmy ubrani w biel. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, co założyłam na siebie rano. Biała sukienka i fioletowy, cienki paseczek, który tworzył kokardę. Fiolet udowodnił mi, że naprawdę przez cały czas myślałam tylko o nim.
- „Down to earth” to moja ulubiona z twoich piosenek. Pięknie ją zaśpiewałeś – powiedziałam niemal szeptem.
Jego źrenice się rozszerzyły. Teraz już wiesz, że tam byłam.
- Dlaczego ty i Katherine Juliet macie taki sam styl? - odbił piłeczkę.
Moje serduszko zatrzepotało. Dlatego nie spałeś w nocy. I teraz ja już wiem, że to czytałeś.
- Stworzyłam jej styl opierając się na tym, co mnie samej się podoba. Moja stylistka stwierdziła, że i do mnie bardzo by taki pasował...
- Miała rację.
Wywróciłam oczami na to wtrącenie.
- I że to dobrze pasuje do książki, którą wydałam, do postaci którą ludzie tak lubią.
- Julia jest wspaniała – szepnął, klękając przede mną.
W moim gardle pojawiła się wielka gula. Nie chciałam się teraz rozpłakać.
- Jak anioł. Jest taka jak ty. - Patrzył mi prosto w oczy, a moja klatka piersiowa falowała. Ujął moją dłoń. Chciałam na nią spojrzeć, ale nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. - Przepraszam! - powiedział desperacko.
Pokręciłam głową.
- Przepraszam! - powiedział raz jeszcze.
Spojrzałam w dół i zamknęłam oczy..
- Już mnie przepraszałeś – odszepnęłam. Poczułam jak cały się napiął. - Przyszłam tutaj żeby ci powiedzieć, że... - Słyszałam, że wstrzymał oddech. Otworzyłam oczy i spojrzałam w jego. - Wybaczam.
Odetchnął z ulgą. A potem zrobił coś, przez co moje serduszko znów wyrywało się z piersi. Położył głowę na moich kolanach. Jednak jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, co ja sama zrobiłam. Wplotłam rękę w jego włosy i zaczęłam je przeczesywać. Miałam wrażenie, że go to odpręża.
- Przepraszam – powiedział raz jeszcze. - Zachowałam się jak rozpieszczony gówniarz. Przyrzekam, że już nigdy się tak nie zachowam.
- Wiem, że nie – odpowiedziałam spokojnie, przyglądając mu się.
Podniósł głowę, spoglądając na mnie pytająco.
- Byłam na twoim koncercie. Pamiętam wszystko, co mówiłeś
- Ja...
- Wiem.
Przyglądałam mu się jak leży na moich kolanach, nie wiem jednak ile to trwało. Ale kiedy się odezwałam byłam... Zdeterminowana.
- Znałam takiego Chłopca... - Natychmiast się spiął, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. - Napisałam o Nim książkę. - Chyba bardzo dobrze kojarzył fakty, bo wcale się nie rozluźnił. - Cały czas wydaje mi się, że naprawdę Go znałam. Na tyle, na ile oczywiście mogłam Go znać. Myślę, że... Gdybym była Jego przyjaciółką, to znałabym Go lepiej, niż On kiedykolwiek mógłby siebie poznać. Uważałam Go za najpiękniejszego człowieka jakiego kiedykolwiek widziałam, ale nigdy nie powiedziałabym, że jest przystojny. Przystojny mógł być tylko dla kobiety, która pokochała by Go jak partnera. - Dokładnie takie słowa były w książce. Ale tam były fikcją, tutaj – prawdą. - Bardzo chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę, bo... Bo wiedziałam, że rozumiałabym Go jak nikt inny, i tak samo byłoby w moim przypadku. Ja patrzyłam na Niego i moje serce przeszywał rozdzierający ból, bo był tak blisko i jednocześnie tak daleko.
Pewnej nocy miałam sen... Bardzo się bałam, bardzo. I nagle On się tam znalazł, a ja uciekając przed niebezpieczeństwem wpadłam wprost w Jego ramiona.
To było najwspanialsze uczucie jakie kiedykolwiek przeżyłam. Wiele razy próbowałam je opisać i równie wiele razy nic mi z tego nie wychodziło. Właśnie w takich momentach, kiedy pisałam o emocjach, których nie znałam lub z którymi sobie nie radziłam słuchałam „Down to earth”.
- Więc walczymy, poprzez ból. I płaczemy, i płaczemy, i płaczemy, i płaczemy. I żyjemy, i uczymy się... I próbujemy, i próbujemy, i próbujemy, i próbujemy... - zanucił.
- Właśnie – przytaknęłam. - Tam były wszystkie najlepsze uczucia. Nie było tylko jednego - miłości do partnera. Bo nigdy nie czułam do Niego nic takiego i nigdy czuć nie będę. Złamałby mi serce, gdyby kiedykolwiek się we mnie zakochał. Ale... Moje serce złamano dwa razy. Pierwszy raz kiedy się obudziłam. Kiedy tamtej nocy otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że najpiękniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek byłam nie istnieje i nie ma prawa bytu. Patrzenie na Niego potem było straszne i nie potrafiłam z tym żyć. Jednak cały czas miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Ale... czas mijał... kończył się. Powiedziałam ci, że uważam, że kiedy nie zostaje nam już nic zaczynamy wierzyć w cuda. Ja jestem praktykującą katoliczką i był taki dzień, w którym myślałam, że będziemy razem w kościele – ba! Ja byłam pewna, że On tam jest. Błagałam Boga, żeby on zwrócił na mnie uwagę, błagałam! Gorąco błagałam... A potem usłyszałam jak ksiądz woła Jego imię, jakby w swojej modlitwie mówił wprost do niego. To jak się wtedy czułam...
- Jego tam nie było – szepnął.
- Tamtego dnia niemal straciłam wiarę w Boga...
Nim się spostrzegłam tkwiłam w jego ramionach.
- Od tamtego czasu uczyłam się żyć z tym, że On nie jest dla mnie. Ale widzisz... Ten sen... Ten Azyl - Raj, to coś czego nie wolno mi wspominać, ale moim świętym obowiązkiem jest o tym pamiętać. Gdy On mi się przyśnił zaczęłam nosić złote serduszko. Miałam takie poczucie, że to moje złamane jest przechowane właśnie w tamtym wisiorku. Nosiłam je przez 3 lata, każdego dnia. Potem... - Odsunęłam się i rozpięłam sukienkę. Cieszyłam się, że zamek akurat jest z boku i to tego właściwego. Odsunęłam delikatnie pasek stanika i pokazałam mu wytatuowane serduszko. Zamrugał dwukrotnie. Wyraźnie nie spodziewał się tego. - Pomyślałam, że to musi być coś trwalszego niż mój wisiorek. A „łapacz snów”, który noszę na szyi... Zawsze marzyłam i wiem, że to głupie, ale wciąż marzę, by było tam czwarte piórko. Piórko, które będzie Jego...
Zapadła cisza. Zastanawiał się czy układa to sobie w głowie i co teraz myśli.
- Powiedziałaś, że złamano ci serce dwa razy – powiedział cicho.
Odwróciłam głowę i wpatrywałam się w ścianę. Nie wiem jak długo.
- Drugi raz był wczoraj wieczorem – szepnęłam.
Czułam jak spuszcza głowę z żalem i opiera ją o moje plecy.
- Skoro byłaś na koncercie, to wiesz, że jestem w tobie zakochany... - mówił cicho, wahał się – nie wiedział jakich użyć słów. - Możesz w to nie wierzyć, bo i mnie trudno jest w to uwierzyć. W końcu rozmawialiśmy tylko cztery godziny. Ale wiem na pewno, że czuję do ciebie właśnie to. Ale jeśli postrzegasz mnie tylko jak przyjaciela, to...
Co?
- Wiesz dlaczego opowiedziałam ci o Nim? Bo zawszę moje serce będzie się do Niego wyrywać. Bo zawsze będę Go kochać. Ale nigdy, nigdy nie będę w Nim zakochana. Ja... - dopiero teraz znów spojrzałam mu w oczy. - Złamałeś mi serce, bo choć sądziłam, że to przyjaźń – zakochałam się. Gdyby nie to, nie przyszłabym na koncert, nie przyszłabym tutaj.
Wpatrywał się we mnie i wpatrywał, a ja nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Gdy nagle, z błyskiem w oku, poprosił o mój telefon. Podałam mu go, a on wystukał jakąś wiadomość.
- Co robisz? - zapytałam zbita z tropu.
- Tweetuję - odpowiedział i pokazał mi treść notki.
Teraz jestem szczęśliwy.
Uśmiechnęłam się.
- Napisz im dlaczego, bo Bóg jeden wie co sobie pomyślą.
Przytaknął, a chwilę później zobaczyłam drugiego tweeta: Ona była na koncercie! A potem znów patrzył mi w oczy. Wtedy usłyszałam, co leci z jego iPoda. Spojrzałam na urządzenie z zachwytem.
- Uwielbiam tę piosenkę! - niemal zapiszczałam. - Zawsze marzyłam, żeby zatańczyć do jej refrenu – powiedziałam spontaniczne i natychmiast zamilkłam.
Jezu... Ten błysk w jego oku.
Trzymając mnie w objęciach wstał z kanapy, później postawił na ziemi i wziął pilota ze stolika. Podkręcił głośność i znów wziął mnie w ramiona. Tym razem jednak jak do tańca. Miałam ochotę jęknąć, gdyż z jednej strony straszliwe mnie to krępowało, a z drugiej bardzo tego chciałam.
Chwycił mnie za rękę, była ciepła i delikatna – nie zauważyłam tego, kiedy prowadził mnie do restauracji. Zbliżyłam się do niego, a drugą ręką objął mnie w pasie. Oparłam swoją głowę o jego.
- Mam nadzieję, że to dopiero początek, a nie koniec* – szepnął mi do ucha, a po moich plecach przebiegł dreszcz. Był to bardzo zmysłowy szept.
A potem zaczął mnie prowadzić. To, że był świetnym tancerzem to jedno i wszyscy o tym wiedzieli. Ale to było coś innego. Ten powolny taniec przyszedł mi tak naturalnie, jakbym już kiedyś z nim tańczyła. Jakbym znała jego ruchy na pamięć. I chciałam żeby tak właśnie było. Przytulałam się do jego ciała i było mi tak dobrze, tak... cudownie, wręcz rajsko. Byłam w raju, którego do tej pory nie poznałam. Podniósł rękę do góry, bym się okręciła. Uśmiechnęłam się. Potem znów kilka kroków i wyprostował rękę bym odsunęła się w tył. A potem jeszcze raz i pociągnął mnie do siebie ślimaczkiem. Trzymał mnie w objęciach, a potem znów podniósł rękę bym się okręciła i powtórzył cały proces. I kiedy po raz drugi w nie wpadłam ujął moją twarz w swoje dłonie i patrząc mi w oczy pocałował mnie. Był to pocałunek delikatny, zmysłowy, romantyczny, słodki...
A ja go oddałam, bo uświadomiłam sobie, że pragnęłam tego odkąd po raz pierwszy spojrzałam w jego oczy.
KONIEC
*W refrenie, do którego tańczą pojawiają się słowa: "Więc jestem już bliżej Ciebie, teraz to koniec."
Element, który kupiła do swojej bransoletki: [klik]
Uprzedzając pytanie: Tak, jestem Swifty. A Eda słuchałam nim okazało się, że będzie mieć duet z Taylor.
Cholera, Justin jest Kanadyjczykiem! Przepraszam, za tą nieścisłość z alkoholem.
Cholera, Justin jest Kanadyjczykiem! Przepraszam, za tą nieścisłość z alkoholem.
Jeśli Ci się podobało, proszę, poleć!