poniedziałek, 29 czerwca 2015

ITALIA

ZASYPIAM ROZMYŚLAJĄC O TOBIE I SZUKAM CIĘ W SWOICH SNACH


Juniel ft. Jung Yong Hwa "Fool"


Patrząc pod nogi niczym dziewczynka obawiająca się o potknięcie, spacerowała jedną z najpopularniejszych uliczek. Ciągle zerkała w dół, ponieważ tak bardzo lubiła chodzić po kostce brukowej i uwielbiała na to patrzeć. A teraz cieszyła się tym jak dziecko. Idąc niemal podskakiwała, choć doskonale wiedziała, że nie powinna była tak robić. Kamienie, którymi wyłożona była uliczka, były z tego polerowanego rodzaju, a choć szła w pełnych brązowych paseczków i złotych detali rzymiankach na płaskiej podeszwie, to ślizgało się na nich równie dobrze jak na łyżwach. Zerknęła w lewo i zobaczyła lodziarnię, w której zdawało się być mniej tłoczno niż w innych. Podeszła do szyby i z oczami wielkimi jak spodki, patrzyła na lody w aluminiowych pojemnikach, które dzięki swym kolorom pełne były grzesznych obietnic. Przed nią było tylko dwoje ludzi, a ona wciąż nie mogła się zdecydować jakie smaki wybrać. W roztargnieniu założyła kosmyk kręconych włosów za ucho, a malutka część jej świadomości przypomniała jej, że są o wiele za długie, i że powinna była je ściąć. Zerknęła na lodziarza w uroczej białej czapeczce i z ogromnymi siwymi wąsami, miał w sobie jakiś staroświecki urok. Właśnie podawał lody dziewczynce, która ledwie sięgała nosem do blatu stołu. A ona wciąż zastanawiała się jakie lody powinna kupić. 
- Cześć.
Odwróciła głowę, a kiedy to zrobiła, jej usta otworzyły się ze zdziwienia i aż zamrugała mając wrażenie, że od coraz wyższej temperatury wzrok płata jej figle. Ale mimo, że sekundę później ściągnęła z nosa swoje brązowe Aviatory, uparcie myśląc, że oczy ją mylą - wciąż tam był. I nie mogła w to uwierzyć. 
- Co ty tutaj robisz? - zdołała wykrztusić. 
- La signorina jakie lody dla ciebie? 
Podskoczyła jak oparzona słysząc lodziarza, ale nim doszła do siebie poczuła na swoich ramionach  jego silny uścisk. Obrócił ją gwałtownie w stronę szyby. 
- Dla mnie malina, truskawka, wanilia, czekolada i tiramisu. A dla tej panienki... - Ale ona wciąż stała oszołomiona i równie oszołomiona spojrzała na niego. Zupełnie nie wiedziała co się wokół niej dzieje. - No! - ponaglił ją z uśmiechem i delikatnie potrząsnął nią żeby oprzytomniała. 
- Malina... Truskawka... Cytryna... Podwójna czekolada. I owoce leśne. 
I nim zdążyła się choć obrócić już wyciągał euro, by za nich zapłacić. A kiedy spojrzała na niego oburzona, tylko wzruszył ramionami z uśmiechem i wyciągnął ręce po ich lody. A jej brakowało słów. Ale patrząc na jego uśmiechniętą twarz sama nie potrafiła powstrzymać swojego, więc tylko zatopiła czerwone usta w fioletowej gałce lodów o smaku owoców leśnych. 
- Co robisz w Bellagio? 
Wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest. Ale i doskonale wiedziała dlaczego - zbyt mocno pragnęła, by rzeczywiście tu był. Bo choć cieszyła się z tych krótkich chwil swojego urlopu najbardziej na świecie, to w głębi serca doskwierała jej samotność. A nie było w niej tego rodzaju tęsknoty od lat. Co więcej, doskonale wiedziała za kim tęskniła i jak bardzo nie wolno jej tego robić. 
Ale był tutaj. A ona nie chciała odrywać od niego wzroku - a musiała. 
- Żegluję. 
- Potrafisz żeglować? - Natychmiast porzuciła zainteresowanie swoimi lodami i spojrzała na niego z fascynacją pięciolatki widzącej zająca wielkanocnego.
Przytaknął.
Widział jej z spojrzenie i z jednej strony sprawiało, że był oniemiały z zachwytu, a z drugiej całkowicie przybity. Bo tej fascynacji w jej oczach nie dało się porównać z żadnym innym spojrzeniem, które do tej pory widział u wszelkiego rodzaju ludzi. A mimo to je znał. Tak patrzyła na na swojego najlepszego przyjaciela i resztę swoich "braci". To bezgranicznie zainteresowanie i zachwyt w jej oczach... Nic lepiej nie oddawało jak bardzo ich kocha. Ale on nie chciał być jej bratem. Ani wtedy kiedy się poznali, ani wtedy kiedy byli razem na kręglach, ani nigdy. 
- Najbardziej lubię przed świtem. Wtedy mogę go gonić - powiedział wskazując na horyzont nad jeziorem Como, obok którego właśnie przechodzili, gdyż starówka była tak blisko portów. - Jeśli tylko tego chcesz, to pokażę ci to jutro. Ale będziesz musiała wcześnie wstać - ostrzegł z szelmowskim uśmiechem, a w głowie układał już cały plan ich wspólnego dnia. Całego dnia. 
- Nie możesz - szepnęła i zatopiła czerwone usta w lodach cytrynowych.
- Dlaczego?
- Jutro o piątej mam samolot powrotny. - Chciała uniknąć jego wzroku. Było jej zbyt przykro, by potrafić normalnie na niego patrzeć. 
- Możemy pożeglować teraz. Jeśli...
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie, wchodząc mu w słowo. 
- Chcesz... - dokończył szeptem, który jeszcze długo potem wisiał w powietrzu. I próbował ukryć jak bardzo jest zraniony, ale doskonale wiedział, że mu to nie wychodzi. 
- Nie! Proszę! To nie tak - spanikowana próbowała wyjaśnić. Była przerażona tym, co mogła właśnie zrobić z ich znajomością. Szukała słów, by wyjaśnić mu swoją idiotyczną reakcję, ale do powiedzenia nadawała się tylko prawda. A na powiedzenie  mu jej prosto w oczy nie miała odwagi. Spojrzała za siebie, a potem weszła na pomost, z którego właśnie odpłynął jacht. I kiedy już podszedł do niej wzięła głęboki wdech, a potem, patrząc na najpiękniejsze włoskie jezioro, szepnęła: - Jeśli nie zgodzę się teraz, to będę mieć powód, by w przyszłości móc znów cię spotkać.  
Przyglądał jej się z uwagą jastrzębia. I w tamtej chwili była dokładnie tą zamyśloną dziewczyną, którą nieumyślnie wystraszył tamtej nocy, a ona wpadła do hotelowego basenu. Tyle tylko, że teraz chodziło o niego, a nie o tamtego mężczyznę. I patrząc na nią teraz, tak samo jak wtedy, chciał podejść do niej i odwrócić jej twarz w swoją stronę.
I już to robił, kiedy usłyszeli głos rybaka, który wskazując ręką na Anię wolał coś do nich. Oczywiście zrozumieli tylko pierwsze słowo. Ale to wystarczyło, by spojrzeć w dół i zauważyć jak jej lody topią się i ściekają po ręce. 
- Pomocy! - pisnęła i natychmiast odsunęła rękę jak najdalej od swojej białej sukienki. 
A on, nie myśląc o tym co robi, schwycił jej nadgarstek i pociągnął jej rękę w górę.  Pochylił się do niej i ustami dotknął jej ręki w okolicy łokcia, gdzie jej lody zdążyły już dopłynąć. A potem sukcesywnie sunął ustami w kierunku jej nadgarstka. 
Jej serce łomotało jak szalone, boleśnie obijając się o żebra, a źrenice rozszerzyły się gwałtownie, kiedy poczuła jego usta na swoim ciele. To co robił było niezwykle skuteczne, ale zapuszczało jej myśli w rejony, do których kategorycznie wzbraniała sobie wstępu. A co ważniejsze, patrząc na niego nie tylko szukała zapamiętania w jego ruchach, ale też pragnęła więcej...
Wiedział doskonale jak głupio postąpił, ale tym co już zrobił się nie przejmował, zamiast tego upajał się zapachem jej skóry. Jednak, by zapanować nad ciałem, które domagało się więcej - dużo więcej - skupiał się na tym, jak powinien wybrnąć z tej sytuacji. Bo to, że on był w niej zakochany, to jedno. Ale to, że ona w nim nie, to już zupełnie co innego i musiał pozbyć się wszelkich podtekstów ze swojego czynu. 
A były. 
Odsunął usta od jej ręki i odsłaniając zęby wgryzł się w topiące się lody i zjadł połowę. A potem wyciągnął rożek z jej dłoni i przełożył jej go do lewej ręki. Prawą dłoń wsadził jej do ust. 
- Zlizuj! - przykazał, udając rozbawienie, choć to uciekło jakiś czas temu ustępując miejsca innym... pragnieniom. - Naprawdę nie powinnaś jeść przy ludziach. Straszna z ciebie niezdara! - powiedział z uśmiechem złośliwego chochlika, a ona tylko w oburzeniu zmarszczyła brwi. 
Najlepsza metoda to udawać, że nic się nie stało
Otoczył ją ramieniem i spacerowali dalej, a kiedy w końcu skończyła jeść, jęknęła żałośnie:
- Cała się lepię - pożaliła się. Słysząc to parsknął śmiechem. Całkowicie szczerym. - Oppa! - oburzyła się. 
- Zobacz, tam jest fontanna. Zaraz cię wykąpiemy. 
- Oppa!
Była urocza. I nie była jego. I nie mógł tego znieść.  
Spacerowali razem przez cały czas. Byli też razem na obiedzie, w restauracji przy jeziorze, które zachwycało swoim urokiem. A kiedy po południu mijali sporą grupę rozbrykanych dzieci, zatrzymała go i kazała mu na nich spojrzeć. 
- Myślisz, że idą na płac zabaw? - zapytała zaintrygowana. Pociągnęła go za rękę i potruchtali za grupą rodziców idących za swoimi pociechami.  
Od tamtego dnia na placu zabaw nad rzeką Han była o wiele bardziej świadoma powodów, dla których pragnie go dotykać. Wtedy to było dla niej coś na kształt fascynacji tym człowiekiem. Chłopakiem, który był jej przyjacielem i lubiła go. Ale teraz chciała, by ten dotyk wyrażał coś jeszcze. Tyle tylko, że nie mogła otwarcie tego pokazać. Dlatego zachowywała się dokładnie tak, jak tamtego dnia w Seulu. 
- Kiaaaaaaaaaa - krzyknęła. - Mecz! Proszę, zagrajmy z nimi! - piszczała z podekscytowaniem i niemal podskakiwała, kiedy ciągnąc go za białą koszulkę prosiła, by się zgodził. 
A on nie wiedział co ze sobą zrobić. I to wcale nie znaczyło, że nie chciał się zgodzić. 
W radosnych pląsach pobiegła do rodziców i dziadków dzieci z podstawówki, a on próbował dotrzymać jej kroku. 
- Proszę, czy możemy z nimi zagrać? - zapytała, głęboko wierząc, że ludzie w tak popularnej miejscowości znają angielski. I na swoje szczęście, nie pomyliła się. - Ja pójdę do jednej drużyny, a mój przyjaciel do drugiej. Proszę się zgodzić! Włos im z głowy nie spadnie - zapewniła gorąco. 
Chwilę później widział jak z radością dziecka biega wśród dzieci i gra z nimi jak równy z równym, ciesząc się z gry jeszcze bardziej niż one. A on nie spuszczał z niej wzroku. I uwielbiał brak sędziego, który pozwalał mu na zatrzymywanie jej poprzez łapanie i trzymanie w uścisku, by nie pomogła swojej drużynie w zdobyciu gola. A kiedy próbowała się wyrywać często wywracali się i lądowali na ziemi śmiejąc się jak nastolatki.  
Kiedy tego poranka łapał wiatr w żagle myślami krążył wokół niej i było to już dla niego naturalne. Miał wystarczająco wiele lat, by wiedzieć, że przepadł już tamtej nocy nad basenem i z każdym następnym spotkaniem, to tylko się umacnia. I może chciałby z tym walczyć, gdyby nie to, że przy nim ona zawsze była sobą i upajało go to jak szampan. Bardzo chciał żeby z nim była w tym magicznym zakątku Europy. I kiedy to marzenie się spełniło, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Choć jutro zniknie niczym Kopciuszek.  
Widząc jak mecz się kończy, a ona ściska i wygłupia się z dzieciakami, z którymi dzieliła zwycięstwo swojego życia, był przeszczęśliwy. I nawet nie próbował ukrywać swojego uśmiechu. 
- Wygrałaś - szepnął jej na ucho, a po jej ciele znów przebiegł dreszcz. Dokładnie taki sam, jak tamtego dnia w kręgielnii. Tak doskonale to pamiętała, że zaczęła sądzić, iż to już tylko jej wyobraźnia. A jednak samą bliskością udowodnił jej jak bardzo prawdziwe to jest.
Poczuła jak jedna z dziewczynek ciągnie ją za rękę i przykucnęła, by zrównać swoją twarz z jej. Jednak, tak jak się spodziewała, nic nie zrozumiała ze słów młodej Włoszki. A po jej uśmiechach i zerkaniu na jej towarzysza mogła co najwyżej domyślać się o co chodzi. 
- Zrozumiałeś choć słowo? - zapytała z nadzieją, ale on tylko przecząco pokręcił głową. Sam był bardzo ciekawy tamtego pytania. 
- Czy ktoś z państwa mógłby przetłumaczyć? - poprosiła. 
Podeszła do nich jedna z kobiet z kilkuletnim dzieckiem na rękach, które wszystkiego było ciekawe. Matka z córką wymieniły między sobą kilka zdań, ale ostatecznie usłyszała pytanie jeszcze raz. 
- Moja córka pytała, czy pani towarzysz jest pani chłopakiem - wyjaśniła i wywróciła oczami. 
Z uśmiechem pokonanego opuściła głowę, ale potem uśmiechnęła się sama do sobie. 
Przecząco pokręciła głową.
- To mój przyjaciel - odpowiedziała patrząc tylko na dziewczynkę, zastanawiając się czy udało jej się ukryć swój smutek z tego powodu..
- Mówi, że na pewno jest w pani zakochany. 
- Grazie - szepnęła jej i pocałowała ją w czoło. 
Gdy tylko mały braciszek dziewczynki to zobaczył, zaczął wyrywać swoje szczupłe rączki w jej kierunku. Wyciągnęła ręce w jego kierunku, a on natychmiast wylądował w jej ramionach. Podniosła się z kucek i kręciła się z nim w swoich ramionach, łaskotała lub całowała, jakby znała go od zawsze. A chłopczyk był zachwycony nową ciocią. 
Widział, że patrzy na dziecko jak na ósmy cud świata i w tej właśnie chwili zrozumiał, że chciałby się z nią zestarzeć.  
Kiedy jakiś czas później prowizoryczne boisko opustoszało, a oni siedzieli na kamiennych ławkach niczym w teatrze antycznym, zdecydował podzielić się swoimi spostrzeżeniami. 
- Teraz już rozumiem dlaczego kiedy spotkaliśmy się po raz drugi, siedziałaś na trybunach i przyglądałaś się ludziom grającym w piłkę - powiedział spoglądając na nią, która opierała głowę na jego ramieniu co nad wyraz podobało się jemu i jego ciału. 
- Tak, właśnie dlatego. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Ale nie wspominam tego dobrze. I wiesz dlaczego...
- Bo nie chodziło o piłkę nożną... - Tak... Jej miłość zdecydowanie nie była tematem, który chciał poruszać. Za to miał inny. - Podbiłaś serca tych dzieci. Zwłaszcza tamtego malca, którego miałaś na rękach.
- Tak myślisz? - Spojrzała na niego ciekawa czy mówi poważnie, a widząc, że tak, uśmiechnęła się. - To fajnie!
- I widziałem jak na niego patrzysz... Naprawdę powinnaś mieć już dzieci. Niemal trudno uwierzyć, że nie masz całej gromadki,
Odwróciła wzrok i wbiła go w Alpy majaczące na horyzoncie. Błagała los, by nie poruszył tego tematu. Ale z drugiej strony, musiała mu powiedzieć. Bez względu na wszystko własnie on musiał wiedzieć. A teraz przynajmniej nie musi odkładać tego na potem. Powoli odwróciła się w jego kierunku i powiedziała:
- Ja nie mogę mieć dzieci. - Gdy tylko te słowa wydostały się z jej ust, straciła siły do patrzenia na niego i znów zapatrzyła się w krajobraz.
Brakowało mu słów. A w jej własnych... Nie słyszał w nich smutku, nie słyszał w nich w ogóle niczego. Mówiła to tak wypranym z emocji głosem, że, paradoksalnie, było to jeszcze bardziej smutne, niż gdyby teraz płakała. A nie robiła tego. Ale choć wzrok miała nieobecny, to głęboko, głęboko w środku, dostrzegł, że wcale nie radzi sobie z tym. Że dla niej to największa tragedia. Bo naprawdę pragnęła dzieci od bardzo dawna, a nie mogła ich mieć.
Sposób, w jaki patrzyła na tamtego chłopczyka nabrał dla niego trójwymiarowego znaczenia.
Pociągnął ją za rękę i zmusił do biegu. Nie miał pojęcia gdzie zmierza, ale wiedział, że wszystko co musi zrobić, to oderwać ją od tych smutnych myśli - na które sam ją zaprowadził. Więc po prostu biegli przed siebie, aż obojgu zabrakło tchu. I kiedy w końcu zatrzymali się, ledwie stojąc na nogach, w samym środku niczego, lunął deszcz. Całkowicie zaskoczony spojrzał w górę, zastanawiając się jakim cudem, bo słońce wciąż świeciło. Wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz był zachwycony, niemniej, był zaskoczony widząc nad sobą deszczowe chmury. 
Spojrzał w dół i okazało się, że Ani przed nim nie ma. Rozejrzał się zdezorientowany i zobaczył ją kilka metrów od siebie. Z twarzą zwróconą na wprost kroplom deszczu i szeroko rozłożonymi rękoma kręciła się szeroko uśmiechnięta, w swojej śnieżnobiałej, całkowicie już mokrej sukience. I w tej chwili, jak nigdy, cieszył się z tamtego dnia na placu zabaw w Seulu, gdzie wygłupiali się jak dzieci, które znają się całe życie. Bo dzięki temu, teraz mógł zrobić to, co chciał. Pobiegł do niej i bez zatrzymywania się chwycił ją pod kolanami i przerzucając sobie przez ramię zaczął się kręcić. A ona piszczała z radości.
Spojrzała na swój zegarek na cienkim brązowym paseczku i zobaczyła, że zbliża się północ.
- Dawno temu powinnam być w łóżku - powiedziała, myśląc, o której musi jutro wstać. 
- Chodź Kopciuszku, odprowadzę cię - odpowiedział i objął ją ramieniem.
Cieszyła się, że nie widział tego rumieńca na jej twarzy, kiedy usłyszała te słowa.
Zatrzymała się przed drzwiami hotelu, a potem odwróciła się i pokazała na jeden z balkonów.
- Tam mieszkam. Widok o świcie jest... oszałamiający. Ale ty wiesz o tym najlepiej. - Stała tak blisko niego, że musiała mocno zadzierać głowę, ale postokroć wolała to, od rozstawania się z nim teraz. Spędzili razem niemal dwanaście godzin, a ona wcale nie miała dość. I gdyby zobaczyła teraz spadającą gwiazdę, błagałaby ją, by on nie zniknął. Ale żadnej nie widziała.
A on toczył ze sobą wewnętrzną walkę. I już nie chodziło tylko o to, żeby nie dać jej odejść. Całym sobą pragnął ją pocałować, ale to były tylko jego uczucia. Widział, że się do niego uśmiecha, że patrzy z zaciekawieniem, ale nie widział w tym wzroku niczego, czego nie byłoby, kiedy patrzyła na swojego najlepszego przyjaciela, jej przyszywanego brata. A on nie chciał być jej bratem.
- Wracaj bezpiecznie. - Pochylił się i pocałował ją w policzek, zamykając oczy na sekundę i rozkoszując się tym dotykiem. - Dobranoc. - Uśmiechnął się do niej i otworzył jej drzwi, ignorując hotelowego pachołka. A kiedy weszła do środka, odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę.
- Zaczekaj!
Zatrzymał się zaintrygowany, a potem odwrócił się mając nadzieję, że za chwilę znajdzie się w jego ramionach. Ale ona wciąż stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawił.  
- Dziękuję!
- Za co?
- Za wszystko.
Uśmiechnęli się do siebie po raz ostatni. 
Już skręcał w jedną z uliczek, kiedy coś w środku kazało mu się zatrzymać i odwrócić. Oparł się o kamienną ścianę i spojrzał na balkon, który mu pokazała. Czekając, aż w oknach sypialni zaświecą się światła, zastanawiał się czy na niego wyjdzie. I po chwili rzeczywiście tak się stało. Otworzyła przeszklone drzwi i podeszła do balustrady. Na tle nocnego, usłanego gwiazdami, nieba w swojej białej, zwiewnej sukience wyglądała niczym zjawa, ale nie było w niej nic przerażającego. Chciał, żeby spojrzała w jego kierunku. Żeby go zauważyła i utkwiła w nim swoje brązowo-piwne spojrzenie, ale wiedział dlaczego tak nie zrobi. Niebo odbijające się w tafli jeziora było zbyt piękne, by odwracać wzrok. A mimo to, nagle wszystko straciło dla niego znaczenie i postanowił wrócić po pocałunek, którego nie dostał. I już robił krok, kiedy przypomniało mu się jak przecząco pokiwała głową tamtej dziewczynce, która pytała czy są parą. Wtedy się zatrzymał. I przed oczami miał już tylko to zamyślone spojrzenie, które widział tamtej nocy nad basenem. I tak samo jak wtedy, tak samo teraz, wciąż przegrywał z tamtym mężczyzną.
Kochał ją i miał nadzieję, że pewnego dnia, to o nim będzie myśleć nocą.
Odwrócił się na pięcie i wsadzając ręce w kieszenie swoich krótkich, strzępionych dżinsów, poszedł do miejsca, w którym miał spędzić noc.
Wzrok miała utkwiony w jeziorze, a serce jej krwawiło. Okazała się bardzo niewdzięczna. Tak bardzo pragnęła jego obecności, że kiedy los jej ją podarował, nie potrafiła pogodzić się z tym, że musieli się rozstać. Samolubnie pragnęła go przy sobie. Jego ciepłego spojrzenia i słodkiego uśmiechu, który zwalał cały świat z nóg. Pragnęła być dla niego najważniejsza i pragnęła móc przytulić się do niego, tak, jak jeszcze nigdy tego nie robiła. Ona nie tylko była mu wdzięczna, że dzięki swojej osobie uwolnił ją od tej niezdrowej fascynacji tamtym mężczyzną. Przede wszystkim ona była w nim beznadziejnie zakochana. W nim. Po prostu - nim. Bez względu na to, co dla niej robił czy jak przystojnie wyglądał. Była oczarowana jego wnętrzem. I to je pragnęła mieć teraz przy sobie. A nie mogła.
Szukała spadającej gwiazdy, którą mogłaby poprosić, by teraz do niej wrócił, ale żadna nie chciała spaść.
I każdy z nich wiedział, że nie zaśnie tej nocy. 

niedziela, 28 czerwca 2015

Żółte Tulipany

Każdego dnia wyobrażam sobie, że jestem przy Tobie
Wyobrażam sobie siebie tulącego Ciebie*



CNBLUE - Imagine (ta piosenka pasuje tutaj jak diabli)

- Więc, co z nią?
- My już nie jesteśmy w stanie jej pomóc - powiedział smutno, a potem spojrzał na jej uśmiechniętą twarz na zdjęciu przyczepionym do karty pacjenta.
- Ale widziałem ją! Ona wygląda na ledwie chorą! Ma długi warkocz! Ona nie może umrzeć!
Choć lekarz był w tym samym wieku co on, uśmiechnął się do niego dobrodusznie.
- Wypadanie włosów najczęściej kojarzone jest z nowotworami. Ale to nie spotyka wszystkich. Już nie mówiąc o tym, jak bardzo ona zagęszczała swoje włosy, by nikt nie zauważył, że jest ich mniej. Ale włosy to nic. Ich wypadanie nawet nie boli. A tego nie można powiedzieć o całej reszcie jej ciała. I ja wiem, że pan nie widzi jak bardzo chora ona jest, ale każdy z nas już tak. A mimo to, nie ma pan nawet pojęcia jak świetnie ona się trzyma. Jej nie pomagało zupełnie nic i wiedziała to od samego początku. Ale próbowała do skutku. I widząc, że zawsze jest sama zastanawialiśmy się skąd ta niezłomna walka o to by być silną. I teraz chyba wiem... Mimo, że zawsze była tu sama musiała dla kogoś żyć. I naprawdę wciąż świetnie jej to wychodzi... Mimo, że nasze leki już tak nieporadnie uśmierzają jej ból, to wciąż się uśmiecha. Zwłaszcza kiedy śpi.
Patrzył na niego zadumany, ale Min Ki załamany. Bo przychodząc tu był przekonany, że ona będzie żyć.
- Więc... Ona umrze? - Ten szept przechodził przez jego gardło niczym kanciasty przedmiot.
- Nam też jest przykro - powiedział i znów spojrzał na jej zdjęcie.
Patrzyła przez okno oddalone od niej o kilka metrów, jednak wszystko co widziała, to błękitne niebo z jedną, puszystą chmurą w kształcie croissanta, która zdawała się nie ruszać; Myślami błądziła po dniach, w których zasypiała tak często, jak tylko się dało. I chłopcy śmiali się wtedy, że zachowuje się jak trainee, ale tylko jej najlepszy przyjaciel, a jednocześnie oczko w głowie wiedziało, że ten sen równie dużo sił jej dawał, co ich odbierał. I mimo, że czasy, w których spaniem próbowała uciec od cierpienia minęły, i nie potrzebowała już tego, to wymknęło jej się to spod kontroli. Ale nigdy nie sądziła, że potrzeba snu doprowadzi ją aż tutaj. I wcale nie chciała teraz zasypiać, a mimo to, z każdym mrugnięciem coraz trudniej było jej otworzyć oczy.
Jej wzrok niespodziewanie przecięła czyjaś dłoń, która kładła coś na stoliku obok jej łóżka. Podniosła głowę i widząc kto kładzie bukiet kwiatów, jej serce najpierw się zatrzymało, a potem pogalopowało jak szalone.
Co on tu robi? Skąd wiedział? Kto śmiał mu powiedzieć? Jak mogli? Jemu nie wolno tutaj być! Idź stąd! - Myśli w jej głowie biegły jak szalone, a aparatura, która mierzyła uderzenia jej serca pikała o wiele za szybko. I w tej chwili, patrząc na jego nieprzeniknioną twarz, była dokładnie tak blada, jak powinna być każda inna osoba leżąca w tym miejscu.
Z jej senności już nic nie pozostało. Teraz była tylko przerażona. I pragnęła stać się niewidzialna, ale nie mogła.
- Uspokój się, proszę. Przeniosłem ci kwiaty. Mam nadzieję, że wciąż je lubisz.
Nawet na nie nie zerknęła. Ogarnięta przerażeniem wpatrywała się w niego jak zaklęta.
- Skąd wiedziałeś? - Wiedział, że nie pytała o kwiaty. - Kto śmiał ci powiedzieć?! - Była tak zdruzgotana, że w żaden sposób nie potrafiła nad sobą zapanować i teraz prawie na niego krzyczała.
- Moja mama.
- Twoja... mama? - powtórzyła powoli, a jej oczy były teraz wielkie jak koła od roweru. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
- Była w tym szpitalu na okresowych badaniach. Widziała jak wchodzisz tutaj z jakimś mężczyzną, który trzymał damską walizkę. Ale kiedy była tutaj tydzień temu, zobaczyła, że nie byłaś tu w odwiedziny. I gdyby powiedziała mi od razu byłbym tutaj już wtedy. Ale nie powiedziała. Z tego samego powodu, z którego nie zrobiłaś tego ty.
Wpatrywał się w nią uparcie, ale ona nie potrafiła nic wyczytać z tego spojrzenia. Aż w końcu usiadł na fotelu przy jej łóżku, a ona odwróciła wzrok.
- Spójrz na mnie. - Nawet nie drgnęła. Wpatrywała się w piaskowożółtą ścianę. - Proszę, spójrz na mnie.
Powoli przesunęła głową na poduszce, a potem, patrząc mu głęboko w te ciepłe, brązowe oczy, powiedziała:
- Nie powinno cię tu być. Nie chcę, żebyś tu był.
Uśmiechnął się ciepło słysząc jak go wyrzuca. Jednak ten uśmiech nie sięgnął jego oczu.
- Wiem, że nie. Ale... - przerwał, a jego oczy rozbłysły niespodziewanie. Ania była zupełnie zagubiona widząc to. - Dlaczego mnie wtedy zostawiłaś?
- Przyszedłeś tylko po to, żeby zapytać o coś, na co usłyszałeś już odpowiedź? - Była wściekła.
- Wyjaśnij jeszcze raz.
- Nie pasujemy do siebie - powiedziała wolno, choć miała ochotę to wycedzić. Ta rozmowa ani trochę się jej nie podobała.
- Dlaczego? - zapytał delikatnie, niemal szepnął, i przysunął się do niej.
- Bo tak czuję. 
Tamtego dnia powiedziała mu dokładnie to samo. Tyle tylko, że wzruszyła jeszcze ramionami.
- To ty chciałeś, żebyśmy zostali przyjaciółmi, mimo wszystko. - Przytaknął. - Więc skoro jako przyjaciółka nie powiedziałam ci, że tu jestem, to chyba jednoznacznie nie chciałam żebyś się tutaj pojawiał!
Ona potrzebowała gruntu pod nogami, a on był niewzruszony.
- Kochałaś mnie wtedy?
Słysząc to miała wrażenie, że właśnie spadła z urwiska. I zastanawiała się nawet czy można stać się jeszcze bledszym niż ona do tej pory. Bo nienawidziła kłamać, a i on nigdy na to nie zasłużył. Ale musiała.
Szukała najlepszej odpowiedzi zbyt długo i on wiedział o tym równie dobrze co ona. A sekundę później gwałtownie podniósł się ze swojego miejsca i zawisając nad nią wpił się w jej wargi. Całował ją jak jeszcze nigdy dotąd - gwałtownie, niemal brutalnie. I powinna czuć fizyczny ból, kiedy tak gwałtownie dotykał jej ciała, ale wszystko co czuła to ból krwawiących duszy i serca. I gorąco... I zawsze sądziła, że zna jego pocałunki najlepiej na świecie, ale tego dnia zrozumiała jak bardzo się myliła. I w tej pieszczocie, której nie spodziewała się zaznać już nigdy, odnalazła wszystkie jego uczucia do niej. Czuła tęsknotę, rozpacz, żal, smutek, fascynację, gorycz, nawet radość. Czuła całą jego miłość do niej. A on kochał ją najbardziej na świecie i zawsze tak było. I wiedziała o tym, dlatego nie mogła dopuścić, by on dowiedział się, że jest chora. A mimo to był tutaj i czuła go całą sobą. A jej ciało mimowolnie zdradzało jak bardzo go potrzebuje. Oddawała mu każdy jeden pocałunek, wręcz siłując cię z nim o jego intensywność. Jej dłonie powędrowały do jego szyi i przyciągnęły go do siebie tak mocno, że musiał zaprzeć się rękoma o ramę łóżka, by nie przygnieść jej drobnego, kruchego ciała.
Ale to wszystko nie sprawiło, że zapomniała dlaczego musiała go wtedy opuścić. Pamiętała jeszcze lepiej. I dlatego po jej policzkach płynęły łzy. A on tak uparcie chciał się w to pakować. I choć tak bardzo starała się go przed tym obronić - nie udało się jej.
Odsunął się od jej ust na kilka milimetrów, a potem scałował łzy z jej twarzy. Teraz był delikatny jak skrzydło motyla. Pocałował ją jeszcze raz, całkowicie słodko, i wrócił na, stylizowany na staroświecki, fotel w kolorze paryskiego błękitu.
- W takich właśnie jesteśmy relacjach. Nie próbuj ich zmienić - przykazał, a ona, mimo wszystko, nie potrafiła ukryć uśmiechu. - I wiesz co? - Zaprzeczyła.- Twoje okulary strasznie mi przeszkadzały. Następnym razem na pewno ci je zdejmę.
Parsknęła śmiechem, a potem wywróciła oczami. I w tamtej chwili niemal była tą dziewczyną, którą tak doskonale znał. Niemal.
Spojrzała w końcu na kwiaty, które jej przyniósł i aż otworzyła szerzej oczy. To był ogromny bukiet żółtych tulipanów. 
- Ile ich jest?
- Pięćdziesiąt - powiedział wzruszając ramionami, a potem zaczął bawić się jej palcami. A w chwili, w której poczuła jego dotyk po jej ręce rozeszło się przyjemne mrowienie. - Jutro przyniosę więcej, tylko w innym kolorze.
- Postradałeś rozum - stwierdziła, ale uśmiechała się rozbawiona.
- Mhm, już jakiś czas temu - odpowiedział i przysunął się do niej bliżej. I już otwierał usta, by zapytać, gdy zrozumiał, że brak mu słów.
- Chcesz porozmawiać - orzekła delikatnie, mając nadzieję, że przekona go tym do wypowiedzenia swoich rozterek na głos. Bo teraz, kiedy już się dowiedział, reszta nie miała znaczenia.
- Od jak dawna wiesz? - szepnął.
- Od dnia, w którym powiedziałam, że to koniec.
- Nie powinnoś była tak robić.
- Powinnam. I gdybym znowu była w takiej sytuacji, zrobiłabym tak samo. Zresztą, jak się okazuje, do zeszłego tygodnia nie wiedział niemal nikt. I teraz wychodzi, że twoja mama dowiedziała się razem z Veronicą i Ji Hyukiem. - Westchnęła ciężko.
- A twoja rodzina? Oni nic nie wiedzą. Nie możesz im tego robić!
- Ależ właśnie to robię. I byłam u nich wszystkich ostatnio. Powiedziałam, że ich kocham. Reszty dowiedzą się, kiedy nie będą już musieli na to patrzeć...
- A ja?
- Zwłaszcza ty! W żadnym innym przypadku to nie było tak ważne. - Wiedziała, że tego nie rozumie więc kontynuowała. - Oni wszyscy mają ułożone życia. Układają je beze mnie. Ale ty byłeś ze mną. I można to uznać za aroganckie myślenie, ale gdybym ci powiedziała, a ty chciałbyś zostać, zniszczyłabym ci życie. A tak miałeś szansę znaleźć kogoś nowego. Zakochać się. Mieć nadzieję na stworzenie rodziny z tą osobą. 
- A ty?
- Ja?
- Nigdy nie żałowałaś? Nigdy nie chciałaś, żebym był obok?
- Ale jesteś tu teraz - powiedziała i wplotła mu dłoń we włosy. Rozkoszowała się ich miękkością i puszystością. - Podcinałeś ostatnio włosy - zauważyła i pociągnęła za ich grube końce.
Właśnie wtedy, widząc to ciepłe, zachwycone nim spojrzenie, które tak dobrze znał, poddał się. Oparł głowę o jej bok i ukrył twarz w pościeli.
- Wybacz mi - powiedziała, a łzy popłynęły po jej policzkach. - Tak bardzo chciałam, żebyś był szczęśliwy. I tak bardzo chciałam ci to dać. Wybacz mi.
- I naprawdę... - Doskonale słyszała jego świszczący głos, mimo, że próbował stłumić go materiałem.
- Naprawdę próbowałam. Wybacz. I wybacz, że szanse były tak małe już tego dnia, w którym dowiedziałam się, że jestem chora. I chciałabym cię przeprosić, ale nie mogę, bo to niczego nie zmieni. Wybacz.
Podniósł się gwałtownie i zbliżył swoją twarz do jej i wykrztusił desperacko:
- Nie wyrzucaj mnie!
A ona tylko patrzyła na niego przez chwilę z niemożliwym do rozszyfrowania wyrazem twarzy, choć w środku jej serce sukcesywnie pękało.
- Połóż się ze mną - poprosiła miękko.
- Co? - zapytał zdezorientowany. Wyglądał teraz jak mały chłopiec.
- Proszę, połóż się ze mną.
- Jesteś pewna, że nic ci się nie stanie?
- Nie - zaprzeczyła ciepło. Przy nim jej nigdy nic się nie stanie. Zawsze tak było. Jedyną osobą, która jest w niebezpieczeństwie jest tylko i wyłącznie on. I to z jej winy. A mimo to była przeszczęśliwa, że chciał to zrobić. Ale jednocześnie wiedziała, że nie wolno jej się z tego cieszyć. Bo on miał nie pakować się do jej życia.
Zapraszająco odsunęła białą kołdrę, a on wahał się jeszcze przez sekundę Zdjął buty i wszedł do łóżka. Najostrożniej jak potrafił przyciągnął ją do siebie, a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową i upajała zapachem i bliskością, za czym tak tęskniła.
- Tutaj zawsze jest tak pusto? - zagadnął znienacka. Ani trochę mu się to nie podobało, ale też wcale nie był tym zdziwiony.
- Veronica jest tu cały czas. Teraz wygoniłam go na obiad, bo ostatnio notorycznie zapomina o spożywaniu jakichkolwiek posiłków. - Prychnęła jak na prawdziwego szopa przystało.
Wtedy usłyszeli pukanie, a zaraz po nim wszedł chłopak koło dwudziestki. Min był kompletnie zdezorientowany, bo on nie miał na sobie lekarskiego kitla, a garnitur i w ręku trzymał drobny bukiecik kolorowych kwiatów. Dorothy zacisnęła pięść na koszulce ukochanego najmocniej jak potrafiła, w razie gdyby chciał wstać.
Gość patrzył na nich chwilę, a potem posłał dziewczynie pytające spojrzenie. A ona nieznacznie kiwnęła głową.
- Przepraszam. Nie spodziewałem się, że będzie pani mieć gościa. Gdybym wiedział, uprzedziłbym, że przyjdę. Zostawię tylko kwiaty i już znikam.
- Wiesz, że nie musisz iść - odpowiedziała mu, a Min Ki usłyszał w tym tyle troski i wdzięczności, że miał wrażenie, iż zwraca się do swojego syna.
- A pani wie, dlaczego jednak pójdę - odpowiedział z uśmiechem wkładając kwiaty do wazonika na parapecie. Pożegnał się grzecznie i wyszedł.
- Kto to był? - zapytał oszołomiony.
- Mój... lokaj, kamerdyner, sekretarz, kierowca, asystent... Nazwij go jak chcesz. Dla mnie to po prostu dobry chłopak, który mi pomagał. On był jedynym, który wiedział. I to z nim widziała mnie twoja mama.
- Dlaczego były?
- Bo... - zawahała się, a potem westchnęła i powiedziała wszystko. - Bo teraz jestem tutaj. We wszystkim pomagają mi pielęgniarki albo pielęgniarze. Albo Veronica - stwierdziła kwaśno. Nigdzie nie chodzę więc i nikt nie musi mnie nigdzie wozić, ani trzymać torebki. Ale wtedy on też pilnował, bym nigdy nie zapomniała zażyć tabletek i bym zawsze piła odpowiednią ilość wody. Pilnował mnie kiedy było mi słabo i zanosił spać, kiedy zasypiałam w samochodzie. To on spędzał ze mną ostatnie miesiące... Ale on też trzymał moja psychikę na wodzy. Na bardzo krótkiej wodzy. I gdyby nie jego pozytywność nie wiem czy radziłabym sobie tak dobrze.
- Co dzieje się z nim teraz?
- Znalazłam mu fajną pracę i mam nadzieję, że jest teraz szczęśliwy. On jest... sierotą, która nigdy o nic nie poprosiła... I zapisałam mu wszystko co mam.
Spojrzała na niego ciekawa jego reakcji, ale on tylko patrzył jej w oczy z taką intensywnością, że zrobiło jej się gorąco, a serce zaczęło przyspieszać i musiała odwrócić wzrok.
- Dorothy... - zaczął po dłuższej chwili.
Podniosła głowę zaintrygowana i czekała co powie. Ale on tylko pochylił się i natychmiast zrozumiała, że chce ją pocałować. Jej serce natychmiast przyśpieszyło, co było słychać w całym pomieszczeniu. I gdyby nie inne okoliczności pewnie by ją to peszyło, ale w tej chwili pragnęła tylko żeby zbliżył się jeszcze bardziej. Przysunął się jeszcze, tak, że niemal ich usta sie spotkały, a jej serduszko jeszcze bardziej przyspieszyło. Uśmiechnął się znienacka, a potem odsunął się delikatnie i pocałował ją w czoło.
- Paskudne zagranie. Bardzo w stylu Veronici - powiedziała urażona.
- Może. Ale wiesz co? Uwielbiam to urządzenie, które monitoruje bicie twojego serca - powiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Błagam cię... - Zarumieniła się ogniście i ukryła twarz przed nim opierając się czołem o jego klatkę piersiową. - Ja się tu palę ze wstydu!
- Tym bardziej je lubię.
- Drań - mruknęła i z uśmiechem wtuliła się w jego tors. Chwilę później poczuła jego pocałunek na czubku swojej głowy.

Veronica nacisnęła na klamkę, ale po otworzeniu drzwi stanęła w nich zaskoczona. Tyle razy chciała mu powiedzieć, ale nigdy się nie odważyła. A teraz on leżał tam z Dorothy i tulił ją do swojej piersi.
- Min... - powiedziała, a Veronica wiedziała, że już zasypia. Pochylił głowę jeszcze bliżej niej i czekał co powie. - Kocham cię.
Przyciągnął ją jeszcze mocniej do swojej piersi, a potem wtulił twarz w jej włosy.
A on kocha ciebie, pomyślała Veronica, a potem wyszła nim ktokolwiek ją zauważył.


_____________
*CNBLUE - Imagine

blog wspiera akcję:

blog wspiera akcję: