niedziela, 28 czerwca 2015

Żółte Tulipany

Każdego dnia wyobrażam sobie, że jestem przy Tobie
Wyobrażam sobie siebie tulącego Ciebie*



CNBLUE - Imagine (ta piosenka pasuje tutaj jak diabli)

- Więc, co z nią?
- My już nie jesteśmy w stanie jej pomóc - powiedział smutno, a potem spojrzał na jej uśmiechniętą twarz na zdjęciu przyczepionym do karty pacjenta.
- Ale widziałem ją! Ona wygląda na ledwie chorą! Ma długi warkocz! Ona nie może umrzeć!
Choć lekarz był w tym samym wieku co on, uśmiechnął się do niego dobrodusznie.
- Wypadanie włosów najczęściej kojarzone jest z nowotworami. Ale to nie spotyka wszystkich. Już nie mówiąc o tym, jak bardzo ona zagęszczała swoje włosy, by nikt nie zauważył, że jest ich mniej. Ale włosy to nic. Ich wypadanie nawet nie boli. A tego nie można powiedzieć o całej reszcie jej ciała. I ja wiem, że pan nie widzi jak bardzo chora ona jest, ale każdy z nas już tak. A mimo to, nie ma pan nawet pojęcia jak świetnie ona się trzyma. Jej nie pomagało zupełnie nic i wiedziała to od samego początku. Ale próbowała do skutku. I widząc, że zawsze jest sama zastanawialiśmy się skąd ta niezłomna walka o to by być silną. I teraz chyba wiem... Mimo, że zawsze była tu sama musiała dla kogoś żyć. I naprawdę wciąż świetnie jej to wychodzi... Mimo, że nasze leki już tak nieporadnie uśmierzają jej ból, to wciąż się uśmiecha. Zwłaszcza kiedy śpi.
Patrzył na niego zadumany, ale Min Ki załamany. Bo przychodząc tu był przekonany, że ona będzie żyć.
- Więc... Ona umrze? - Ten szept przechodził przez jego gardło niczym kanciasty przedmiot.
- Nam też jest przykro - powiedział i znów spojrzał na jej zdjęcie.
Patrzyła przez okno oddalone od niej o kilka metrów, jednak wszystko co widziała, to błękitne niebo z jedną, puszystą chmurą w kształcie croissanta, która zdawała się nie ruszać; Myślami błądziła po dniach, w których zasypiała tak często, jak tylko się dało. I chłopcy śmiali się wtedy, że zachowuje się jak trainee, ale tylko jej najlepszy przyjaciel, a jednocześnie oczko w głowie wiedziało, że ten sen równie dużo sił jej dawał, co ich odbierał. I mimo, że czasy, w których spaniem próbowała uciec od cierpienia minęły, i nie potrzebowała już tego, to wymknęło jej się to spod kontroli. Ale nigdy nie sądziła, że potrzeba snu doprowadzi ją aż tutaj. I wcale nie chciała teraz zasypiać, a mimo to, z każdym mrugnięciem coraz trudniej było jej otworzyć oczy.
Jej wzrok niespodziewanie przecięła czyjaś dłoń, która kładła coś na stoliku obok jej łóżka. Podniosła głowę i widząc kto kładzie bukiet kwiatów, jej serce najpierw się zatrzymało, a potem pogalopowało jak szalone.
Co on tu robi? Skąd wiedział? Kto śmiał mu powiedzieć? Jak mogli? Jemu nie wolno tutaj być! Idź stąd! - Myśli w jej głowie biegły jak szalone, a aparatura, która mierzyła uderzenia jej serca pikała o wiele za szybko. I w tej chwili, patrząc na jego nieprzeniknioną twarz, była dokładnie tak blada, jak powinna być każda inna osoba leżąca w tym miejscu.
Z jej senności już nic nie pozostało. Teraz była tylko przerażona. I pragnęła stać się niewidzialna, ale nie mogła.
- Uspokój się, proszę. Przeniosłem ci kwiaty. Mam nadzieję, że wciąż je lubisz.
Nawet na nie nie zerknęła. Ogarnięta przerażeniem wpatrywała się w niego jak zaklęta.
- Skąd wiedziałeś? - Wiedział, że nie pytała o kwiaty. - Kto śmiał ci powiedzieć?! - Była tak zdruzgotana, że w żaden sposób nie potrafiła nad sobą zapanować i teraz prawie na niego krzyczała.
- Moja mama.
- Twoja... mama? - powtórzyła powoli, a jej oczy były teraz wielkie jak koła od roweru. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
- Była w tym szpitalu na okresowych badaniach. Widziała jak wchodzisz tutaj z jakimś mężczyzną, który trzymał damską walizkę. Ale kiedy była tutaj tydzień temu, zobaczyła, że nie byłaś tu w odwiedziny. I gdyby powiedziała mi od razu byłbym tutaj już wtedy. Ale nie powiedziała. Z tego samego powodu, z którego nie zrobiłaś tego ty.
Wpatrywał się w nią uparcie, ale ona nie potrafiła nic wyczytać z tego spojrzenia. Aż w końcu usiadł na fotelu przy jej łóżku, a ona odwróciła wzrok.
- Spójrz na mnie. - Nawet nie drgnęła. Wpatrywała się w piaskowożółtą ścianę. - Proszę, spójrz na mnie.
Powoli przesunęła głową na poduszce, a potem, patrząc mu głęboko w te ciepłe, brązowe oczy, powiedziała:
- Nie powinno cię tu być. Nie chcę, żebyś tu był.
Uśmiechnął się ciepło słysząc jak go wyrzuca. Jednak ten uśmiech nie sięgnął jego oczu.
- Wiem, że nie. Ale... - przerwał, a jego oczy rozbłysły niespodziewanie. Ania była zupełnie zagubiona widząc to. - Dlaczego mnie wtedy zostawiłaś?
- Przyszedłeś tylko po to, żeby zapytać o coś, na co usłyszałeś już odpowiedź? - Była wściekła.
- Wyjaśnij jeszcze raz.
- Nie pasujemy do siebie - powiedziała wolno, choć miała ochotę to wycedzić. Ta rozmowa ani trochę się jej nie podobała.
- Dlaczego? - zapytał delikatnie, niemal szepnął, i przysunął się do niej.
- Bo tak czuję. 
Tamtego dnia powiedziała mu dokładnie to samo. Tyle tylko, że wzruszyła jeszcze ramionami.
- To ty chciałeś, żebyśmy zostali przyjaciółmi, mimo wszystko. - Przytaknął. - Więc skoro jako przyjaciółka nie powiedziałam ci, że tu jestem, to chyba jednoznacznie nie chciałam żebyś się tutaj pojawiał!
Ona potrzebowała gruntu pod nogami, a on był niewzruszony.
- Kochałaś mnie wtedy?
Słysząc to miała wrażenie, że właśnie spadła z urwiska. I zastanawiała się nawet czy można stać się jeszcze bledszym niż ona do tej pory. Bo nienawidziła kłamać, a i on nigdy na to nie zasłużył. Ale musiała.
Szukała najlepszej odpowiedzi zbyt długo i on wiedział o tym równie dobrze co ona. A sekundę później gwałtownie podniósł się ze swojego miejsca i zawisając nad nią wpił się w jej wargi. Całował ją jak jeszcze nigdy dotąd - gwałtownie, niemal brutalnie. I powinna czuć fizyczny ból, kiedy tak gwałtownie dotykał jej ciała, ale wszystko co czuła to ból krwawiących duszy i serca. I gorąco... I zawsze sądziła, że zna jego pocałunki najlepiej na świecie, ale tego dnia zrozumiała jak bardzo się myliła. I w tej pieszczocie, której nie spodziewała się zaznać już nigdy, odnalazła wszystkie jego uczucia do niej. Czuła tęsknotę, rozpacz, żal, smutek, fascynację, gorycz, nawet radość. Czuła całą jego miłość do niej. A on kochał ją najbardziej na świecie i zawsze tak było. I wiedziała o tym, dlatego nie mogła dopuścić, by on dowiedział się, że jest chora. A mimo to był tutaj i czuła go całą sobą. A jej ciało mimowolnie zdradzało jak bardzo go potrzebuje. Oddawała mu każdy jeden pocałunek, wręcz siłując cię z nim o jego intensywność. Jej dłonie powędrowały do jego szyi i przyciągnęły go do siebie tak mocno, że musiał zaprzeć się rękoma o ramę łóżka, by nie przygnieść jej drobnego, kruchego ciała.
Ale to wszystko nie sprawiło, że zapomniała dlaczego musiała go wtedy opuścić. Pamiętała jeszcze lepiej. I dlatego po jej policzkach płynęły łzy. A on tak uparcie chciał się w to pakować. I choć tak bardzo starała się go przed tym obronić - nie udało się jej.
Odsunął się od jej ust na kilka milimetrów, a potem scałował łzy z jej twarzy. Teraz był delikatny jak skrzydło motyla. Pocałował ją jeszcze raz, całkowicie słodko, i wrócił na, stylizowany na staroświecki, fotel w kolorze paryskiego błękitu.
- W takich właśnie jesteśmy relacjach. Nie próbuj ich zmienić - przykazał, a ona, mimo wszystko, nie potrafiła ukryć uśmiechu. - I wiesz co? - Zaprzeczyła.- Twoje okulary strasznie mi przeszkadzały. Następnym razem na pewno ci je zdejmę.
Parsknęła śmiechem, a potem wywróciła oczami. I w tamtej chwili niemal była tą dziewczyną, którą tak doskonale znał. Niemal.
Spojrzała w końcu na kwiaty, które jej przyniósł i aż otworzyła szerzej oczy. To był ogromny bukiet żółtych tulipanów. 
- Ile ich jest?
- Pięćdziesiąt - powiedział wzruszając ramionami, a potem zaczął bawić się jej palcami. A w chwili, w której poczuła jego dotyk po jej ręce rozeszło się przyjemne mrowienie. - Jutro przyniosę więcej, tylko w innym kolorze.
- Postradałeś rozum - stwierdziła, ale uśmiechała się rozbawiona.
- Mhm, już jakiś czas temu - odpowiedział i przysunął się do niej bliżej. I już otwierał usta, by zapytać, gdy zrozumiał, że brak mu słów.
- Chcesz porozmawiać - orzekła delikatnie, mając nadzieję, że przekona go tym do wypowiedzenia swoich rozterek na głos. Bo teraz, kiedy już się dowiedział, reszta nie miała znaczenia.
- Od jak dawna wiesz? - szepnął.
- Od dnia, w którym powiedziałam, że to koniec.
- Nie powinnoś była tak robić.
- Powinnam. I gdybym znowu była w takiej sytuacji, zrobiłabym tak samo. Zresztą, jak się okazuje, do zeszłego tygodnia nie wiedział niemal nikt. I teraz wychodzi, że twoja mama dowiedziała się razem z Veronicą i Ji Hyukiem. - Westchnęła ciężko.
- A twoja rodzina? Oni nic nie wiedzą. Nie możesz im tego robić!
- Ależ właśnie to robię. I byłam u nich wszystkich ostatnio. Powiedziałam, że ich kocham. Reszty dowiedzą się, kiedy nie będą już musieli na to patrzeć...
- A ja?
- Zwłaszcza ty! W żadnym innym przypadku to nie było tak ważne. - Wiedziała, że tego nie rozumie więc kontynuowała. - Oni wszyscy mają ułożone życia. Układają je beze mnie. Ale ty byłeś ze mną. I można to uznać za aroganckie myślenie, ale gdybym ci powiedziała, a ty chciałbyś zostać, zniszczyłabym ci życie. A tak miałeś szansę znaleźć kogoś nowego. Zakochać się. Mieć nadzieję na stworzenie rodziny z tą osobą. 
- A ty?
- Ja?
- Nigdy nie żałowałaś? Nigdy nie chciałaś, żebym był obok?
- Ale jesteś tu teraz - powiedziała i wplotła mu dłoń we włosy. Rozkoszowała się ich miękkością i puszystością. - Podcinałeś ostatnio włosy - zauważyła i pociągnęła za ich grube końce.
Właśnie wtedy, widząc to ciepłe, zachwycone nim spojrzenie, które tak dobrze znał, poddał się. Oparł głowę o jej bok i ukrył twarz w pościeli.
- Wybacz mi - powiedziała, a łzy popłynęły po jej policzkach. - Tak bardzo chciałam, żebyś był szczęśliwy. I tak bardzo chciałam ci to dać. Wybacz mi.
- I naprawdę... - Doskonale słyszała jego świszczący głos, mimo, że próbował stłumić go materiałem.
- Naprawdę próbowałam. Wybacz. I wybacz, że szanse były tak małe już tego dnia, w którym dowiedziałam się, że jestem chora. I chciałabym cię przeprosić, ale nie mogę, bo to niczego nie zmieni. Wybacz.
Podniósł się gwałtownie i zbliżył swoją twarz do jej i wykrztusił desperacko:
- Nie wyrzucaj mnie!
A ona tylko patrzyła na niego przez chwilę z niemożliwym do rozszyfrowania wyrazem twarzy, choć w środku jej serce sukcesywnie pękało.
- Połóż się ze mną - poprosiła miękko.
- Co? - zapytał zdezorientowany. Wyglądał teraz jak mały chłopiec.
- Proszę, połóż się ze mną.
- Jesteś pewna, że nic ci się nie stanie?
- Nie - zaprzeczyła ciepło. Przy nim jej nigdy nic się nie stanie. Zawsze tak było. Jedyną osobą, która jest w niebezpieczeństwie jest tylko i wyłącznie on. I to z jej winy. A mimo to była przeszczęśliwa, że chciał to zrobić. Ale jednocześnie wiedziała, że nie wolno jej się z tego cieszyć. Bo on miał nie pakować się do jej życia.
Zapraszająco odsunęła białą kołdrę, a on wahał się jeszcze przez sekundę Zdjął buty i wszedł do łóżka. Najostrożniej jak potrafił przyciągnął ją do siebie, a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową i upajała zapachem i bliskością, za czym tak tęskniła.
- Tutaj zawsze jest tak pusto? - zagadnął znienacka. Ani trochę mu się to nie podobało, ale też wcale nie był tym zdziwiony.
- Veronica jest tu cały czas. Teraz wygoniłam go na obiad, bo ostatnio notorycznie zapomina o spożywaniu jakichkolwiek posiłków. - Prychnęła jak na prawdziwego szopa przystało.
Wtedy usłyszeli pukanie, a zaraz po nim wszedł chłopak koło dwudziestki. Min był kompletnie zdezorientowany, bo on nie miał na sobie lekarskiego kitla, a garnitur i w ręku trzymał drobny bukiecik kolorowych kwiatów. Dorothy zacisnęła pięść na koszulce ukochanego najmocniej jak potrafiła, w razie gdyby chciał wstać.
Gość patrzył na nich chwilę, a potem posłał dziewczynie pytające spojrzenie. A ona nieznacznie kiwnęła głową.
- Przepraszam. Nie spodziewałem się, że będzie pani mieć gościa. Gdybym wiedział, uprzedziłbym, że przyjdę. Zostawię tylko kwiaty i już znikam.
- Wiesz, że nie musisz iść - odpowiedziała mu, a Min Ki usłyszał w tym tyle troski i wdzięczności, że miał wrażenie, iż zwraca się do swojego syna.
- A pani wie, dlaczego jednak pójdę - odpowiedział z uśmiechem wkładając kwiaty do wazonika na parapecie. Pożegnał się grzecznie i wyszedł.
- Kto to był? - zapytał oszołomiony.
- Mój... lokaj, kamerdyner, sekretarz, kierowca, asystent... Nazwij go jak chcesz. Dla mnie to po prostu dobry chłopak, który mi pomagał. On był jedynym, który wiedział. I to z nim widziała mnie twoja mama.
- Dlaczego były?
- Bo... - zawahała się, a potem westchnęła i powiedziała wszystko. - Bo teraz jestem tutaj. We wszystkim pomagają mi pielęgniarki albo pielęgniarze. Albo Veronica - stwierdziła kwaśno. Nigdzie nie chodzę więc i nikt nie musi mnie nigdzie wozić, ani trzymać torebki. Ale wtedy on też pilnował, bym nigdy nie zapomniała zażyć tabletek i bym zawsze piła odpowiednią ilość wody. Pilnował mnie kiedy było mi słabo i zanosił spać, kiedy zasypiałam w samochodzie. To on spędzał ze mną ostatnie miesiące... Ale on też trzymał moja psychikę na wodzy. Na bardzo krótkiej wodzy. I gdyby nie jego pozytywność nie wiem czy radziłabym sobie tak dobrze.
- Co dzieje się z nim teraz?
- Znalazłam mu fajną pracę i mam nadzieję, że jest teraz szczęśliwy. On jest... sierotą, która nigdy o nic nie poprosiła... I zapisałam mu wszystko co mam.
Spojrzała na niego ciekawa jego reakcji, ale on tylko patrzył jej w oczy z taką intensywnością, że zrobiło jej się gorąco, a serce zaczęło przyspieszać i musiała odwrócić wzrok.
- Dorothy... - zaczął po dłuższej chwili.
Podniosła głowę zaintrygowana i czekała co powie. Ale on tylko pochylił się i natychmiast zrozumiała, że chce ją pocałować. Jej serce natychmiast przyśpieszyło, co było słychać w całym pomieszczeniu. I gdyby nie inne okoliczności pewnie by ją to peszyło, ale w tej chwili pragnęła tylko żeby zbliżył się jeszcze bardziej. Przysunął się jeszcze, tak, że niemal ich usta sie spotkały, a jej serduszko jeszcze bardziej przyspieszyło. Uśmiechnął się znienacka, a potem odsunął się delikatnie i pocałował ją w czoło.
- Paskudne zagranie. Bardzo w stylu Veronici - powiedziała urażona.
- Może. Ale wiesz co? Uwielbiam to urządzenie, które monitoruje bicie twojego serca - powiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Błagam cię... - Zarumieniła się ogniście i ukryła twarz przed nim opierając się czołem o jego klatkę piersiową. - Ja się tu palę ze wstydu!
- Tym bardziej je lubię.
- Drań - mruknęła i z uśmiechem wtuliła się w jego tors. Chwilę później poczuła jego pocałunek na czubku swojej głowy.

Veronica nacisnęła na klamkę, ale po otworzeniu drzwi stanęła w nich zaskoczona. Tyle razy chciała mu powiedzieć, ale nigdy się nie odważyła. A teraz on leżał tam z Dorothy i tulił ją do swojej piersi.
- Min... - powiedziała, a Veronica wiedziała, że już zasypia. Pochylił głowę jeszcze bliżej niej i czekał co powie. - Kocham cię.
Przyciągnął ją jeszcze mocniej do swojej piersi, a potem wtulił twarz w jej włosy.
A on kocha ciebie, pomyślała Veronica, a potem wyszła nim ktokolwiek ją zauważył.


_____________
*CNBLUE - Imagine

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

blog wspiera akcję:

blog wspiera akcję: