niedziela, 6 lipca 2014

ODNALAZŁEŚ WSPOMNIENIA, KTÓRYCH MIAŁEŚ NIGDY NIE POZNAĆ

NIEOSIĄGALNY JAK ODLEGŁE, DIAMENTOWE NIEBO
Siedząc na wielkim łóżku zasłanym świeżą, białą pościelą, która tak kojarzyła mi się z włoskim klimatem podziwiałam zdjęcia, które dzisiaj zrobiłam. Kolejne, o których nigdy się nie dowiedzą. Zwłaszcza on.
Zatrzymałam mój wzrok na tym, na którym jadł lody. Był całkowicie pochłonięty tą czynnością. Oczy miał przymknięte, a na ustach gościł blogi uśmiech. Duże dziecko dostało swoje ulubione, truskawkowe lody, zrobione przez włoskiego mistrza. Nie mogły mu nie smakować.
Uśmiechnęłam się.
Spojrzałam na inne.
Kiedy usłyszał że mokasyny, które właśnie zobaczył, i w których beznadziejnie się zakochał są już dla niego spakowane, i właśnie sprzedawca podaje mu torbę z nimi. Był zaskoczony i zdezorientowany. A potem aż sprawdził czy numer na pewno się zgadza. Bawiło mnie to. Ale, to że ja znałam go lepiej niż wierzch własnej dłoni, nigdy nie pokrywało się z tym, jak on zna mnie. I doskonale o tym wiedziałam.
Zamknęłam oczy próbując sprawić, że mój płacz skończy się na tych dwóch łzach, które właśnie spływały mi po policzkach. Wkrótce minie rok jak się znamy, a ja wciąż jestem tylko tą samą skorupą...
Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie. Moją ironię. Nie lubił mnie wtedy. Nie dziwiłam się, nawet ja bym siebie nie lubiła. Ale już kilka dni później wiedział, że nie zamierzam iść pod prąd. Że tylko powitanie było tak gorzkie. Ale to nie sprawiło, że z czasem staliśmy się sobie bliscy. Zajmowałam się swoją pracą i unikałam go. Unikałam choć pracowałam z nim. Jak ironia, ale tak ironiczna jestem. Poza pracą nas nic, zupełnie nic, nie łączy. A pragnęłam, by był moim przyjacielem. By był nim tak długo, jak może nim być. Potem i tak to nie będzie już ważne. Ale teraz... Teraz obserwuję życie, które chciałabym znać poprzez zdjęcia. I on jest za ściana, a ja nie mam żadnego powodu, by iść i z nim porozmawiać. Bo nie ma żadnej pracy, z jaką trzeba się zmierzyć...
Nie udało mi się powstrzymać łez i teraz kapały z mojej brody. Ale taka byłam i wiedziałam, że nie powinnam nad tym płakać. Powinnam bardziej się starać, by być mu bliska, tak, jak tego pragnęłam - zamiast tego tkwiłam w swojej skorupie. Jakby historia zataczała kolo...
Nie mniej, to były jedne z najlepszych wspomnień jakie miałam. I mimo, że robienie tych zdjęć jawi mi się jako smutna przyszłość, to patrzenie na nie jest tak... Przyjemne.
Teraz się uśmiechnęłam.
Ten chłopiec, choć starszy ode mnie, był moim oczkiem w głowie i uwielbiałam na niego patrzeć. Tylko widząc go byłam wewnętrznie spokojna. I tylko wtedy miałam pewność, że zobaczę go szczęśliwego.
Patrząc na jedno ze zdjęć uśmiechałam się szeroko i ścierałam łzy z policzków; Tak, to był dobry dzień.
Chwilę później usłyszałam pukanie w drzwi do mojego pokoju. Zerwałam się z łóżka i poszłam otworzyć. W hotelowym holu stało moje oczko w głowie i uśmiechało się pogodnie. Wyszłam do niego wciąż trzymając rękę na klamce. Gdybym puściła drzwi zatrzasnęłyby się. Gdybym zaś stała w wejściu mogłoby okazać się, że zobaczy zdjęcia, które zrobiłam jemu i jego przyjaciołom. Zwłaszcza jemu.
- Wzywają cię do konferencyjnej.
- Już idę. Ale... Dlaczego to ciebie po mnie wysłali? - zapytałam marszcząc brwi.
- Bo tam bylem - odpowiedział wzruszając ramionami.
Nastroszyłam się.
- Sam? - syknęłam.
Stawałam na głowie, by widywał menegmet jak najrzadziej. Wolałam, by wszystko mówiono mnie, bo bez względu na to w jaki sposób ja usłyszę coś z góry, on i jego przyjaciele ode mnie bury nie dostaną. Co najwyżej wyprycham ich błąd. Z szefem byłoby inaczej...
- Idę - powiedziałam i zostawiłam go samego.
Chciałam jeszcze odwrócić się i uśmiechnąć do niego, ale nie zrobiłam tego. Znowu.
Pół godziny później przesuwałam kartę przez czytnik w drzwiach. A kiedy weszłam do pokoju zamarłam w przerażeniu. Magnetyczny klucz do pokoju wyśliznął mi się z reki i upadł na podłogę, ale nie zwróciłam na to uwagi. Patrzyłam na swoje łóżko.
W panice próbowałam odtworzyć minione wydarzenia, a scenariusz był absurdalnie prosty. Kiedy puściłam drzwi i poszłam na zebranie, musiały nie zatrzasnąć się za mną. I bez względu na powód dla którego tutaj wszedł, widział moje zdjęcia. I musiał zabrać je ze sobą. I liczyło się tylko to, że je widział, a nie rozumie...
Biegałam od pokoju do pokoju, po całym hotelu szukając go jak szalona, choć nie miałam pojęcia po co. Teraz już wszystko było... Jak miałam mu to wyjaśnić? No jak on miał zrozumieć? I prawdą było, że chyba nie szukałam go, by wyjaśnić, a po to, by odejść. Bo o ile tą sytuację dało się wytłumaczyć, to przestawało to być możliwe, kiedy miało się tak dokładne zaprzeczenie na moje słowa.
Jak wytłumaczyć, że nie kocham, jeśli kocham, a zdjęcia pokazują, że kocham tak, jak nie kocham? To nie jest skomplikowane, choć nawet mnie często się takim wydaje. Ale to wymaga zrozumienia... dystansu... wiary... i jeszcze większego dystansu.
Wybiegłam na dwór i zatrzymałam się przed wielką, okrągłą, kamienną fontanną. Nie zrobiłam tego jednak przez wzgląd na to, jak pięknie wyglądała podświetlana przez białe lampki, na tle nocnego nieba. Nie przystanęłam też, by wsłuchać się w dźwięk wody. Chodziło o to, że nie miałam dokąd pójść. Rozglądałam się w około, ale z jakiegoś powodu było zupełnie pusto i nie mogłam nawet zapytać. Westchnęłam i pobiegłam w prawo, w stronę basenu. Szanse na spotkanie go tam, były tak samo małe, jak na spotkanie go gdziekolwiek. To był duży, drogi hotel i na tyle piękny i dobrze przemyślany, że jeśli tylko by się tego zapragnęło, łatwo było się w nim zgubić.
Biegnąc jedną z wielu parkowych alejek, zrozumiałam jak głośny jest dźwięk moich sandałów i jak bardzo mi się to nie podoba. Z kilku metrów było słychać, że ktoś biegnie. Wystarczy, żeby gdzieś tutaj był i usłyszał, by zniknąć. Ale wtedy skręciłam za róg i go zobaczyłam. I zamiast biec dalej, wprost do niego, na złamanie karku, przystanęłam. Cofnęłam się o krok i złapałam jednego z płaskich, piaskowych kamieni jakimi wyłożony był front hotelu. Przyglądałam mu się z daleka zamiast podejść i to przerwać. A on tylko przeglądał zdjęcia, powoli, jedno po drugim, a wyraz jego twarzy był niemożliwy do rozszyfrowania. Jakby tylko patrzył. Ale byłam za daleko, by widzieć dobrze, więc powoli, zdecydowałam się do niego podejść. Teraz moje kroki były ciche, a i zagłuszał je szum wody w basenie obok którego przechodziłam.
Siedział na jego końcu, parę metrów od brzegu, na ławeczce, która graniczyła ze śródziemnomorską roślinnością całego hotelowego terenu. Większość jego sylwetki majaczyła w cieniu nocy i tylko niewiele światła ze stylizowanej na staroświecką latarnię padało na jego twarz i dłonie, w których trzymał moje zdjęcia. Ale z jakiegoś powodu dosięgały go też refleksy turkusowej wody z basenu, które odbijały się fantazyjnie na całym jego ciele. I mimo, że im bliżej byłam, tym dokładniej go widziałam, tak wciąż wyraz jego twarzy był idealną maską.
Lub po prostu, to ja tak mało go znam...
Zatrzymałam się na skraju basenu. Wystarczyłoby, bym cofnęła się o krok, a wpadłabym do wody, ale nie miałam odwagi by podejść bliżej.
Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam nic powiedzieć. Wszystko, co przez tyle czasu pragnęłam mu powiedzieć, co na dobrą sprawę doskonale potrafiłam wyjaśnić, teraz roztrzaskało się o ziemię i tkwiło na niej w kompletnym bezładzie. I potrafiłam tylko stać i patrzeć.
Stać... i patrzeć.
- Wyjaśnij mi - powiedział cicho i znienacka, podnosząc głowę i patrząc na mnie.
Gwałtownie nabrałam powietrza, zastanawiając się jak długo wiedział o mojej obecności. Mimo wszystko, jakiś nieznany impuls popchnął mnie w jego kierunku i usiadłam na małej, brązowo-czarnej ławeczce obok niego.
- To... - Przygryzłam wargę. - Zbieranie wspomnień. Wspomnień, których tak naprawdę nie mam. A obiecałam sobie, że będę je mieć... - dokończyłam szeptem, pewna, że tego nie usłyszał.
- Więc dlaczego?
Otworzyłam usta, by spróbować odpowiedzieć, ale z mojej krtani nie wydobył się żaden dźwięk. Zamiast tego oczy zaszkliły się od łez i spłynęły po policzkach. A ja nie wiedziałam czy to z powodu zdjęć, czy osoby, która sprawiła, że je robiłam. Jednak nie widziałam jego twarzy. Mój wzrok utkwiony był w lazurowo-turkusowej tafli wody.
- Jeśli ci powiem, a ty nie uwierzysz mi na słowo, to wszystkie moje słowa nie będą mieć sensu - szepnęłam.
- Uwierzę.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie uwierzysz. Masz dowód, by nie wierzyć.
- A czy ty kiedykolwiek dałaś mi powód, by ci nie wierzyć?
Przygryzłam koniuszek języka, ważąc jego słowa. Ostatecznie jednak dałam mu odpowiedź, która w sposób, który znałam tylko ja, była już wyjaśnieniem.
- A czy kiedykolwiek rozmawialiśmy? - Czekałam przez chwilę na jego odpowiedź, ale wiedziałam, że zbyt intensywnie zastanawia się nad najlepszą, by rzeczywiście mi jej udzielić. - Nie.
- Więc porozmawiajmy teraz - usłyszałam, a potem poczułam jak kładzie coś na moich kolanach. Zerknęłam w dół i zobaczyłam jedno ze zdjęć. Zrobione dwa lala temu. Widać było fragment jego profilu i spojrzenie utkwione w pięknie wodospadów Iguaçu, łączących Argentynę i Brazylię. - Chciałem ci powiedzieć jak bardzo mi się podoba, ale nie było cię - powiedział, patrząc razem ze mną na zdjęcie. - Nigdy cię nie ma.
- Nigdy... - potwierdziłam. Dlatego nie mam wspomnień, których tak pragnę. - Pewnego dnia odejdę i nie sadzę byśmy spotkali się potem jeszcze choć raz - zaczęła.
- Odejdziesz? - usłyszałam pytanie, ale nie spojrzałam na niego., tylko bez wdawania się w szczegóły kiwnęłam głową.
- I w tym czasie pewnie pozbędę się każdego z tych zdjęć. Bo z jakiegoś powodu, którego wciąż nie potrafię wyjaśnić, bardziej chodzi o posiadanie tych wspomnień teraz, kiedy jesteś obok, a nie wtedy kiedy już cię nie będzie. Ale... Ja nie jestem w tobie zakochana. - Nie skomentował moich słów w żaden sposób, ale byłabym naiwna sądząc, że uwierzył. - Gdybym była, wszystko byłoby prostsze. Kiedy jest się zakochanym, a ktoś nas nie chce, łatwo znienawidzić. Łatwo przez odrzucenie i dumę wybić sobie tę osobę z głowy.
- Więc o co chodzi?
- Gorzej, kiedy nie oczekujesz tak wiele. A mimo to - za dużo. - Przygryzłam koniuszek języka, wracając do czasów, o których pragnęłam mu opowiedzieć. - To zaczęło się dawno temu. Nazywał się... Zresztą to nieważne. Chodziło o to, jak bardzo zainteresowana nim byłam. Od samego początku. I od samego początku on nie zwracał na mnie uwagi. Wtedy chyba sama się sobie dziwiłam, bo był paskudnym, zadufanym w sobie typem, który działał mi na nerwy. A jednak ludzie lgnęli do niego jak muchy, bo jeśli tylko chciał kogoś akceptować, to był zabawnym, ciepłym i miłym... Taka przyjacielska dusza. W każdym razie czas mijał, a my oboje dorastaliśmy. On chyba dorósł bardziej, przynajmniej to jak zmienił się na lepsze stało się bardziej widoczne. A może...  - Spojrzałam na niebo, choć nie wiedziałam czego na nim szukam. - Może moje mówienie mu prosto z mostu o jego wadach też coś zmieniło... Teraz to już i tak nieważne, liczy się tylko efekt. W każdym razie, we mnie zmieniło się kochanie. Bo moim problem nie jest, ani nie było, interesowanie się nim. Problemem jest kochanie. Ono zawsze było platoniczne i wzięte znikąd. I mimo, że potrafiłabym mówić o nim godzinami, jakby mogło pomóc mi to w czymkolwiek, - Prychnęłam. - to nigdy nie znalazłam powodu, który rzeczywiście sprawił, że go pokochałam. To mógł być jego sposób myślenia czy postrzeganie świata. Lub też to, jak patrzył na innych. Jakkolwiek - na początku mogłam tak wymieniać bez końca i zawsze wiedziałam, że to nie to. Dopiero z biegiem czasu zrozumiałam, że nie chodzi o to, by egoistycznie mieć go przy sobie, a o to by był szczęśliwy. Że kocham go za samo to, że jest i to znaczy więcej niż cokolwiek innego. - Przygryzłam wargę, a potem odważyłam się spojrzeć na niego. Prosto w to uważne spojrzenie. - Nauczyłam się, że tak naprawdę, kocha się za nic. Że nie istnieje żaden powód do miłości.
Uśmiechnęłam się smutno. To był ten własnie powód, dla którego tych uczuć nie dało się przeskoczyć. Były bezinteresowne, więc nie wymagały niczego. Opierały się na samej istocie kochania.
Przechylił głowę jakby patrzenie mi w oczy pod innym kątem miało mu pomóc zrozumieć. De facto, niewiele wyjaśniłam. Prawie nic.
- A zdjęcia?
- Zdjęcia opierają się na czasach, w których... rozmawialiśmy.
- Dlaczego się zawahałaś? - zapytał marszcząc nos i przekrzywiając głowę w drugą stronę.
- Bo dla mnie wymienienie kilku słów to nie była rozmowa. To była krótka wymiana zdań. A że jestem jaka jestem, to on niekoniecznie mógł zrozumieć, że czasem... Dobra, prawie zawsze. W każdym razie, że kiedy byłam ironiczna, to pod tym jest tak wiele sympatii. Ciepła... - szepnęłam. Spojrzałam na turkusowo-niebieską wodę w basenie, której tafla ledwie widocznie falowała. - Ponieważ nie rozmawialiśmy nie mogliśmy siebie znać. A nawet kiedy już próbowaliśmy... Mam wrażenie, że nigdy nie powiedziałam mu niczego naprawdę. I widzisz, ja doskonale pamiętam naszą ostatnią rozmowę. I nie wiem czy dlatego, że ostatnia, czy dlatego, że była dokładnie taka jak każda. Wiedziałam, że jeśli do mnie podejdzie, to zada to samo pytanie co zwykle, a ja miałam gotową odpowiedź. A miałam zawsze, bo z czasem zrozumiałam, że jest tak wiele rzeczy, o których chciałabym mu powiedzieć, - bo chciałam móc mówić mu zawsze i wszystko! - że nie mogę mówić mu o niczym co naprawdę ma dla mnie znaczenie. Bo ma je tylko dla mnie, a jego wcale nie obchodzi. Nie było tak, że nie słuchał, kiedyś mi udowodnił, że słuchał. Ale była różnica pomiędzy tym co on mówił do mnie i jak ważne to było, a między tym co mówiłam mu ja i co wtedy myślałam. I różnica między tym jak duże znaczenie dla mnie miały jego słowa, a jak nieistotne były te moje.
Wzięłam z jego ręki jedno ze zdjęć i zerknęłam na nie. Zrobiłam je dzisiaj, kiedy wcinał spaghetti. Uśmiechnęłam się delikatnie, a potem podstawiłam mu je pod nos.
- Twoje zdjęcia; - orzekłam, ale jeszcze nie rozwinęłam tego zagadnienia. - W tamtych czasach byłam tak uważna i zdystansowana, choć pragnęłam być dokładnym przeciwieństwem tego i po prostu sobą, że wszystko wokół mnie stawało się sztuczne i odległe. Ale też była ta druga rzecz, która powodowała, że wszystko co jednak było i czego wspominanie powinno sprawiać mi radość, sprawiało, że krzywiłam się na samo wspomnienie, a i wcale wspominać nie chciałam. Nigdy nie potrafiłam stworzyć utopii. I naprawdę nie mówię o czymś prawdziwym. Mówię o czystej fikcji. O wytworze wyobraźni. O czymś, co jest zależne tylko ode mnie i czym powinnam sterować jak żywnie mi się podoba. Mogłabym zamknąć oczy i spróbować tak jak teraz - powiedziałam zamykając oczy, ale zdjęcie wciąż trzymałam przed jego oczami. - Ale nie zobaczyłabym niczego. Bez względu na to, jak długo bym próbowała. - Otworzyłam oczy i choć w półmroku, to natychmiast zobaczyłam te jego. - Poza jednym wyjątkiem. I wtedy nie musiałabym zamykać oczu. Wtedy mogłam nawet stać obok niego, albo rozmawiać z kimkolwiek. Zobaczenie w swojej głowie naszej przyjaźni zawsze było jak utopia. Dosłownie nią było. Ja potrafiłam się bez reszty w tym zatracić. - Nie sprawiało to, że wierzyłam w nią lub myliłam ją z rzeczywistością, ale... Ale jak przy czymś takim rzeczywistość mogła wydawać się piękna? Nie mogła - odpowiedziałam za niego. - Nie miałam wspomnień i nie czułam, by rozmawianie z nim lub bycie obok niego nas zbliżało. I że tworzyło coś, do czego można wracać. Ostatecznie nie pamiętam człowieka, którego kocham. Bo kocham. Nic w tej materii się nie zmieniło. To jak miłość, z którą się rodzisz - ona jest. Zbieram twoje zdjęcia - przeszłam do sedna, na które czekał. - bo choć chciałabym być blisko ciebie, nie zrobiłam nic, by rzeczywiście tak się stało. Gdybyś był daleko, życie i czas nauczyłyby mnie z tym żyć, ale będąc obok nie mogę tego znieść. Więc obserwuję twoje życie poprzez zdjęcia, choć po stokroć bardziej wolałabym zobaczyć jak bezpieczny i szczęśliwy zasypiasz z uśmiechem. Ale chcieć to móc, a ty wiesz, że nigdy nie zrobiłam zupełnie nic. Może gdyby on wtedy pomógł mi choć raz we właściwym momencie... W momencie, który ja bym dostrzegła...
- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie spotkaliście się w połowie drogi?
Przytaknęłam.
- Dotarło to do mnie w dniu, w którym mogłam zobaczyć go po raz ostatni. Ale los nigdy nie lubił nas stawiać na przeciw sobie, więc i wcale go wtedy nie widziałam. I szczerze - cieszę się. Tamtego dnia zrozumiałam, że gdyby każdy z nas starał się w tym samym momencie, wtedy byłaby to przyjaźń. Ale nam zawsze zależało w odmiennych chwilach...
"Rozstania zawsze są takie przykre...; Rozstania zawsze są takie bolesne...; Rozstania zawsze takie są; Wspomnienia urosną, żeby stać się ledwie pamięcią" - wyrecytował, a ja przytaknęłam. Może właśnie to było powodem, dla którego tak lubiłam tą piosenkę
Zerknęłam na zdjęcie w swojej dłoni, a potem odłożyłam je na ławkę, między nami.
- Sądziłam, że tamten człowiek mnie czegoś nauczy. Że moje darzenie innych miłością w przyszłości stanie się rozsądniejsze. Mniej oślepiające, ale bardziej konkretne i... rzeczywiste. Nie zmieniło się nic. I ty znasz tą ironię losu. - Odwróciłam głowę i zerknęłam na niego zza rzęs, bo straciłam odwagę do patrzenia mu w oczy. - Najbardziej na świecie pragnęłam móc się do niego przytulić. Tak po prostu. Podejść, wiedząc, że mogę to zrobić i przytulić go, a on będzie się z tego cieszył. Nigdy tego nie zrobiłam. Co więcej, nie mogłam znieść jego dotyku. Bo ja pragnęłam, by on coś znaczył, a dla niego nie znaczył nic. I tak mocno jak pragnę ci towarzyszyć, tak mocno i uparcie trzymam się od ciebie z daleka. I proszę - zwróciłam się ku niemu prosząc desperacko - nie pytaj dlaczego tak jest. Bo ja nie wiem dlaczego. A naprawdę nie chcę, by okazało się, że nie zależy mi tak mocno jak myślę. Bo bez względu na wszystko - ja cenię w sobie tę miłość.
- Co dokładnie miałaś na myśli, jak powiedziałaś, że nigdy nie zależało wam w tych samych chwilach?
- Ja... próbowałam trzymać się od niego z daleka. I im większą miałam do tego ambicję, tym bardziej to niszczył. Zupełnie jakby wiedział, że chcę taka być i on natychmiast musi to zmienić. Być paskudnie miłym i zainteresowanym moja osobą. I wtedy cała ta... koncentracja, ta siła w sobie, by zachowywać się normalnie brała w łeb, bo zaczynałam myśleć: "Dlaczego nie możesz być taki cały czas?" Właśnie taki... Z kolei kiedy ja próbowałam się starać, on był dokładnym przeciwieństwem tamtego siebie. Wiec nigdy, nigdy nie spotkaliśmy się w połowie drogi. Nawet tamtego dnia, w którym naprawdę mnie przytulił. Tak, jak o tym zawsze marzyłam. Ale nie mam w sobie żadnego przyjemnego wspomnienia z tamtej chwili, choć przecież powinnam była się cieszyć. Bo myślałam tylko o tym, żeby już przestał, bo kiedy ta chwila przeminie wszystko wróci do normy, a mnie zostanie tylko wspomnienie, które stanie się czymś bardzo bolesnym.
Spojrzałam na niego z ukosa.
- Jestem beznadziejnym przypadkiem, który bardzo chce, ale nic nie robi. Więc... jak uwierzyć, że rzeczywiście chcę? Teraz mogę tylko myśleć, że nie byliśmy sobie pisani. A co do ciebie, to naprawdę nie tak, że robiłam zdjęcia bo jestem chorym podglądaczem. I też nie zachowałabym ich. Miałabym je tak długo jak... jesteś obok.
Odwróciłam głowę i utkwiłam w nim swoje spojrzenie.
Naturalnie czarne włosy, które własnie zapuszczał opadały na jego gładkie, wysokie, ale proste czoło i po bokach jego twarzy. Nie trzeba było ich dotykać by widzieć jak gęste one są. W uszach miał malutkie, złote samolociki i zachwycało mnie to, bo z jakiegoś powodu czułam, że pasowało to do niego. A w większości przypadków ten trend wcale, a wcale mi się nie podobał. Jego oczy były szeroko rozstawione, z wyraźną dolną powieką, która gdy się uśmiechnął tworzyła wałeczki. Z kolei górna była w całości przysłonięta, co bardzo nas różniło, choć ja sama miałam delikatnie opadającą powiekę. Jego proste rzęsy wystawały z niej patrząc tylko pod odpowiednim kątem, a okalały ciemnobrązowe oczy, które tylko w ostrym słońcu zdawały się nie wpadać w czerń - zupełnie przeciwnie do tej chwili, kiedy były ciemne jak niebo nad nami. A przy linii dolnych rzęs swojego lewego oka miał swój znak szczególny -  mały pieprzyk. Patrząc niżej pokazywał się wąski, prosty nos, ale nie przypominający zapałki i idealnie pełne, równe wargi, z mocno zarysowanym łukiem kupidyna, który przyciągał wzrok. Linia żuchwy tworząca trójkąt z wyrazistym podbródkiem. A kiedy się uśmiecha, a jego mięśnie na kości jarzmowej się naciągały, na jego twarzy pojawiają się idealnie okrągłe, wyraziste pucki, dzięki którym wyglądał młodo i uroczo niczym uśmiechające się niemowlę. I gdyby teraz, zamiast patrzeć na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, uśmiechnął się swoim śnieżnobiałym uśmiechem, najpewniej rozbawiłaby mnie jego górna dwójka, która była mniejsza od reszty i schowana odrobinę z tyłu, co zabawnie kalało ten prosty uśmiech.
W jego fizyczności nie było niczego co chciałbym poprawić i nie było to coś, co powinnam ukrywać. Bo to jak wyglądał niczego nie zmieniało.
Odwróciłam głowę i wpatrując się w wodę w basenie mięłam w rękach rąbek swojej fiołkowej sukienki.
- Nana... - Mruknęłam niezrozumiale w odpowiedzi, dając mu znak, że słucham. - Masz ochotę na pizze?
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zaskoczona. Uśmiechnął się szeroko i figlarnie widząc moje zaskoczenie. A widząc to, zawstydzona spuściłam głowę. Ale ja też uśmiechnęłam się. 
- Mam - odpowiedziałam patrząc na niego zza rzęs.
Poczułam jak pociąga mnie za rękę w okolicy nadgarstka i szybko ciągnie za sobą, a ja, kiedy wyszłam ze swojego oszołomienia, z dziecięcą radością starałam się dotrzymać mu kroku.

Następnego dnia było tak, jak zawsze o tym marzyłam. I każdego dnia potem.



Gdyby tamten wieczór zdarzył się naprawdę, pewnego dnia, zakochałabym się w nim.

wtorek, 20 maja 2014

Nowy początek

NOWY POCZĄTEK



PROLOG:

Założę się, że o tej porze jeszcze nie śpisz
Założę się, że jesteś zmęczony po długim, ciężkim tygodniu
Założę się, że siedzisz w swoim fotelu przy oknie
Spoglądając na miasto
I założę się, że czasami myślisz o mnie

Pragnę ci jedynie powiedzieć, że
Całą sobą powstrzymuję się, żeby do ciebie nie zadzwonić
I żałuję, że nie mogę do ciebie pobiec
I mam nadzieję, iż wiesz, że za każdym razem gdy tego nie robię
Niemal to robię, niemal to robię

Założę się, iż myślisz, że o tobie zapomniałam lub cię nienawidzę
Bo za każdym razem gdy próbujesz się skontaktować, nie ma odpowiedzi
Założę się, że nigdy przenigdy nie przyszło ci na myśl
Że nie mogę przywitać się z tobą i zaryzykować kolejnego pożegnania

Pragnę ci jedynie powiedzieć, że
Całą sobą powstrzymuję się, żeby do ciebie nie zadzwonić
I żałuję, że nie mogę do ciebie pobiec
I mam nadzieję, iż wiesz, że za każdym razie gdy tego nie robię
Niemal to robię, niemal to robię

Nieźle wszystko zagmatwaliśmy, kochanie
Prawdopodobnie tak będzie lepiej
I muszę się zwierzyć, kochanie
W moich snach dotykasz moją twarz
Pytając mnie, czy nie chciałabym znowu spróbować
I niemal to robię

Pragnę ci jedynie powiedzieć, że
Całą sobą powstrzymuję się, żeby do ciebie nie zadzwonić
I żałuję, że nie mogę do ciebie pobiec
I mam nadzieję, iż wiesz, że za każdym razie gdy tego nie robię
Niemal to robię, niemal to robię

Założę się, że o tej porze jeszcze nie śpisz
Założę się, że jesteś zmęczony po długim, ciężkim tygodniu
Założę się, że siedzisz w swoim fotelu przy oknie
Spoglądając na miasto
I mam nadzieję, że czasami myślisz o mnie*


* * *

Rozmarzonym wzrokiem wpatrywałam się w staroświecki napis na witrynie sklepowej. Tworzące nazwę floresy w kolorze biszkopta zdobiły śliwkowy szyld, który mocno kontrastował z kamieniami z jakich była zbudowana ta część Paryża.
Biszkopt ze śliwką... pewnie byłby smaczny. I jeszcze koktajl truskawkowy... - przygryzłam wargę myśląc o tym. Zdecydowanie chciałam to zjeść. Jak najszybciej.
Opuściłam wzrok, a potem zrobiłam krok i weszłam po trzech niziutkich schodkach i pchając za wielką, pozłacaną, okrągłą klamkę u czarnych drzwi weszłam do butiku. Wszystko w nim było takie... klasyczne. I uwielbiałam to.
Tym razem nie zastanawiałam się co On by sobie pomyślał widząc mnie tutaj. Co myślałby patrząc na stojaki malowane starym złotem, na których na drucianych wieszakach wisiały plisowane spódnice i sukienki o klasycznych krojach. Nie myślałam o Nim nawet wtedy, kiedy na jednej z brązowych komód zobaczyłam czarne szpilki. Podeszłam do nich i wzięłam je w dłonie, by sprawdzić rozmiar. Był idealny. Były na bardzo wysokim obcasie, ale mimo platformy nie wyglądały topornie. Wciąż zachowywały tą klasyczną nutę, którą tak ceniłam w modzie. Podeszłam do staroświeckiego fotela o burgundowym obiciu. Spojrzałam na granatowe, lakierowe oksfordy i uśmiechnęłam się szeroko. Nawet jeśli te czarne buty, które za chwilę założę miały okazać się nie nadające do kupna, to byłam szczęśliwa. Bo uwielbiałam obcasy, a nie tylko nie chodziłam w żadnych, a nie mierzyłam żadnych od tak dawna, że już nawet nie pamiętałam od kiedy. Teraz mogłam je zmierzyć. Teraz mogłam, bo On nie lubił kiedy nosiłam szpilki, ale ja lubiłam. I nie nosiłam ich, ale teraz On jest daleko stąd. Teraz jest złudą przeszłości, a ja mogę być sobą. Nawet lepszą. Bardziej wolną. Bardziej tym kim jestem i kim chciałabym być.
Bo On nie lubił kiedy nosiłam szpilki, ale ja tak.
Przechodziłam przez pchli targ nad Sekwaną. Tym razem nie patrzyłam pod nogi, ani nie patrzyłam na Niego tym pełnym uwielbienia wzrokiem, na który nigdy nie zasłużył. Przed sobą zobaczyłam zakochaną w sobie parę młodych ludzi, którzy gmerali w stercie książek. On w jednej ręce trzymał winylową płytę zespołu, którego nazwy nie zdążyłam przeczytać, a drugą trzymał jej dłoń. Mijałam ich właśnie kiedy spojrzeli na siebie. Ich wzrok był pełen ciepła i miłości. Teraz im nie zazdrościłam. Teraz nie potrzebowałam chcieć, by On tak na mnie patrzył, bo tylko ja tak Go kochałam. Nie zatrzymując się odwróciłam się i spoglądałam na nich. Mówili coś do siebie, słodko się uśmiechając. Niemal stykali się nosami, choć pewnie wcale nie byli tego świadomi. A potem ją pocałował. Najpierw w nos, a potem w malinowe usta. Uśmiechali się do siebie słodko, oczarowani sobą na wzajem. Oczy mi rozbłysły na ten widok i uśmiechnęłam się szeroko. Byli tacy szczęśliwi i było tak dobrze móc patrzeć na to piękne zjawisko bez tego obezwładniającego uczucia jakim była zazdrość. Kiedy się odwróciłam wciąż się uśmiechałam. Uśmiechałam się cały czas myśląc o tej dwójce. I uśmiechałam się nawet będąc już na końcu tej ulicy, kupując konwalie od dobrodusznej pani w średnim wieku, która zdawała się być oczarowana moim uśmiechem. Nawet wpięła mi jeden biały gerber we włosy i powiedziała, że naprawdę pięknie się uśmiecham.
Być może zrozumiałby jak niesamowicie miłe to było. Ale nie było Go tutaj, a ja i tak byłam szczęśliwa.
I byłam szczęśliwa, bo nie było Go tutaj.
Przemierzałam Paryż bez konkretnego celu. Chciałam rozkoszować się swoją wolnością, swoją... niezależnością. Ludzie powiadają, że to miasto miłości, a więc wyleczenie złamanego serca bez zakochania się tutaj nie jest możliwe. Ale myślę, że to nie prawda. Myślę, że ludzie nie patrzą na to obiektywnie. Nie zwracają uwagi na całokształt historii tego miejsca, a na stereotyp.
Choć może było to jeszcze prostsze.
On nie złamał mi serca kiedy mnie opuścił. On łamał je od samego początku. Dlatego teraz jestem szczęśliwa, bo już wiem, że wtedy nigdy nie byłam.
Topiąc twarz w bukieciku konwalii rozglądałam się w około chłonąc całą sobą to miejsce. To właśnie w tamtej chwili dostrzegłam salon fryzjerski i aż przystanęłam widząc go. Wpatrywałam się w niego przez sekundę z myślą, która bezgranicznie mnie pochłonęła, a potem uśmiechnęłam się sama do siebie. Byłam szczęśliwa choć jeszcze nic się nie wydarzyło. I uśmiechałam się równie szeroko kiedy chwilę później przemiła czerwonowłosa Francuzka myła moje włosy...
Dla Niego zawsze nosiłam inne włosy niż pragnęłam mieć. Męczyłam się z nimi w każdej sekundzie swojego życia, ale Jemu się podobały i to mi wystarczyło. Ale teraz mogłam mieć krótką fryzurkę, o jakiej zawsze marzyłam. I mogła Mu się nie podobać, ale to nie miało znaczenia, bo mnie tak.
I kiedy trzy godziny później zobaczyłam się w lustrze, byłam oniemiała, ale i przeszczęśliwa z zachwytu. Uśmiechałam się do swojego odbicia i widziałam w nim krótkie, brązowe włosy, ciemne oczy i szeroki uśmiech. Mój uśmiech.
Miła pani fryzjerka ponownie wpięła biały gerber w moje -teraz już króciutkie - włosy, co tylko dodało mi uroku.
Świat wirował... Przody moich butów dotykały brukowych kostek tej wąskiej uliczki, a ja z szeroko rozpostartymi rękoma kręciłam się na środku drogi. Czułam się lekko i pewnie. Beztrosko i frywolnie. Byłam sobą. Tylko i aż. I byłam szczęśliwa. Naprawdę byłam. Bo nikt nie mógł mi już tego odebrać. I to właśnie wtedy, kręcąc się niczym szalona dziewczyna, zobaczyłam witrynę jakiejś przedwojennej kawiarenki, która zauroczyła mnie od pierwszego wejrzenia. A donice pełne kwiatów, które stały na okiennicach i przy wejściu wyglądały tak... romantycznie. Miała w sobie coś co... Nie potrafiłam tego opisać, ale silne uczucie głęboko we mnie pchało mnie tam. Jakby los kazał mi tam być.
Weszłam do kawiarni i rozejrzałam się z zainteresowaniem. Była taka... staroświecka. Trwało to tylko sekundę, gdyż zaraz potem usłyszałam "Cześć!" i aż cofnęłam się zaskoczona, dobijając tym samym do drzwi.
Wpatrywał się we mnie właściciel szarych, ale ciepłych tęczówek, uśmiechając się szeroko, jednak z odrobiną zaskoczenia. I ja byłam zaskoczona, ale był to ten dobry rodzaj niespodziewania. Bo on nie był nikim, kogo nie chciałabym spotykać.
Nim zdążyłam się odezwać podszedł do nas kelner, choć poza jego strojem nie zwróciłam na niego uwagi. Jednak Jazon powiedział do niego coś krótko i cicho, choć bez względu na to nie zrozumiałabym, bo nigdy nie uczyłam się francuskiego. Kelner natomiast kiwnął mu głową i odszedł.
- Chodź, pokażę ci twój stolik - powiedział nieprzerwanie się uśmiechając i kładąc rękę na moich plecach, pchnął mnie delikatnie w prawo.
Zaprowadził mnie do ostatniego ze stolików. Wokół niego było najwięcej miejsca, a i na blacie leżała kredowa karteczka z finezyjnym napisem "réservation". Zabrał ją, a mnie ręką wskazał bym usiadła.
- Dlaczego chcesz, żebym usiadła na miejscu już dla kogoś przeznaczonym? - zapytałam zmieszana, choć uśmiech majaczył na moich ustach, a w oczach musiałam mieć iskierki rozbawienia.
- Bo to miejsce przeznaczone dla moich i mojej rodziny gości. To miejsce należy do mojej ciotki. - Uśmiechnął się szelmowsko, a potem usiadł na przeciwko mnie. - Teraz jesteś moim gościem. Więc, na jakie lody masz ochotę? - Już otwierałam usta, żeby zaprotestować, ale wszedł mi w słowo. - Nic nie mów! - Puścił mi perskiej oczko, a ja zaśmiałam się serdecznie. 
Tym sposobem na moim stoliku pojawiało się coraz to więcej łakoci, które osobiście mi przynosił. 
- Chyba nigdy nie spodziewałem się ciebie tu spotkać – powiedział. - A może nigdy nie spodziewałem się spotkać cię tutaj samej - powiedział przekornie przechylając głowę.
Grzywka zasłaniała mu jedno oko i wyglądał teraz jeszcze bardziej chłopięco. 
Byłabym zaskoczona gdyby nie poruszył tego tematu. Każdy by to zrobił. Ale z jakiegoś powodu, patrząc w te wesołe, ciepłe, szare oczy wiedziałam, że chce przebrnąć przez to jak najprędzej, by później widmo Tej Osoby nie wisiało nad nami. 
Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć, bo on mówił dalej. - Ale nie wydajesz się nieszczęśliwa. Jest tak jakby jego brak ci służył, wyglądasz kwitnąco. 
- Dziękuję - powiedziałam szczerze. Mimo to byłam zamieszana i niepewna tego do czego zmierza.
- Nawet nie wiesz jakie to mile z twojej strony. Ale... Ja wiem. 
- Bo On nigdy nie chciał cię taką jaką jesteś. 
Spojrzałam na niego oniemiała z poruszenia.
- Skąd ty... - Zabrakło mi słów by dokończyć. 
- Bo widzę cię teraz! Nie jesteś już ubrana na czarno. Nie chodzisz w t-shirtach i trampkach. Jesteś ubrana kobieco i z klasą. Pozbyłaś się zielonych szkieł kontaktowych, w których twoje oczy niepotrzebnie wyglądały jak u porcelanowej lalki. Malujesz się i nie tylko ścięłaś włosy, ale też wróciłaś do swojego naturalnego koloru. I naprawdę wątpię, że jeszcze kiedyś przefarbujesz je na rudo. I założę się, że w tamtej torbie - Wskazał na pakunek obok mnie, - masz szpilki. 
- Skąd wiesz?
- Bo On nie lubił kiedy nosiłaś szpilki, ale ty lubisz. 
Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Nie sądziłam, że zna mnie tak dobrze. My niemal nigdy nie rozmawialiśmy. Choć może nie trzeba było mnie znać, by widzieć, że byłam taka jak On chciał bym była. 
Otworzył usta żaby coś powiedzieć, ale wtedy z głośników popłynęła akustyczna wersja "Begin Again" i wybuchnął śmiechem. 
Zmarszczyłam brwi zdezorientowana. 
- Właśnie chciałem powiedzieć, że bardzo teraz przypominasz tą wokalistkę w teledysku do tej piosenki, kiedy zaczęła lecieć. 
- Przypominam? - zapytałam zaskoczona, ale jednocześnie byłam z siebie dumna. 
- Siedzisz w paryskiej restauracji, z facetem, z którym wcale się tu nie umówiłaś. Przed tobą pełno jedzenia, zaraz ci z resztą przyniosę makaroniki z owocami i uśmiechasz się do wszystkiego wokół z tym rozmarzonym spojrzeniem. Na sobie masz te vintage ubrania i usta pomalowane na czerwono. Nawet masz pierścień na palcu. 
Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, więc tylko uśmiechnęłam się nieśmiało. 
- I wiesz co? - zapytał mnie, ale dokończył nim zdążyłam choć drgnąć. - Może jesteś teraz nieśmiała, ale wolę to, niż patrzenie na ciebie kiedy stoisz obok Niego i milczysz, bo jemu nie spodobałoby się to, co chciałabyś powiedzieć. - Puścił mi perskie oczko i zaraz zniknął na zapleczu, by przynieść mi kolejny przysmak, choć wcale o niego nie prosiłam. I wiedziałam, że aby skosztować wszystkiego co mi przyniesie muszę tylko próbować. 
Kiedy wracał "Begin Again" właśnie się kończyło. Myślałam wtedy nad słowami, które z całej piosenki zawsze wywierały na mnie największe wrażenie. Ale dopiero teraz poznałam jakie to uczucie. I spojrzałam na Jazona idącego z wielką tacą pełną makaroników różnej wielkości, na których było mnóstwo kolorowych owoców - od leśnych po egzotyczne - i kieliszkiem soku pomarańczowego. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. 
- Naprawdę uwielbiają tą piosenkę - powiedział rozkładając przede mną kolejne z przysmaków, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. - Nasi klienci ją uwielbiają. Mówią, że nie tylko ma piękną melodię ale też słowa. Że są pełne nadziei. Uwielbiają zwłaszcza fragment: "And you don’t know how nice that is, but I do."
- Mój ulubiony - szepnęłam. Ale sekundę później mój uśmiech zgasł, w odpowiedzi na nieprzyjemne wspomnienie. A nie sądziłam, że ono zrobi na mnie takie wrażenie. - On nigdy nie rozumiał tej piosenki - szepnęłam odwracając wzrok.
- On nie mógł jej rozumieć. Ale ty...
- Ja musiałam.
- Ale ty tak.
- Ale ja tak - parsknęłam, na powrót uśmiechając się do niego i jego ciepłych oczu.
- Uwielbienie jej muzyki było chyba jedyną rzeczą, której dla Niego nie zmieniałaś, prawda?
- Skąd to wiesz? - zapytałam marszcząc swój drobny nosek.
- Widziałem kiedyś jak się o to kłóciliście. - Wzruszył ramionami.
- Nikt nie komentował tego, że jestem Swiftie. Jeśli ktoś tego nie podzielał, po prostu nic nie mówił. Każdy słucha tego, czego chce słuchać. Ale On... Dla Niego to nie była muzyka, której powinnam słuchać. Nie opowiadała o dostatecznie ważnych rzeczach dla Niego. I dla mnie... No i jak mogłam tak zachwycać się dziewczyną, która chodzi w sukienkach, nosi czerwoną szminkę i uwielbia wszelakie błyskotki? Ale ja naprawdę to w niej uwielbiałam... I wciąż tak jest! Ale w porównaniu z kolorem i długością moich włosów, tego nie mógł kontrolować tak, jakby tego chciał.
- Twoje spojrzenie mówi, że ona ci pomogła.
- Bo tak było. Bo wciąż tak jest. Widzisz... Ja wiedziałam, że On nie jest dla mnie. I wiedziałam jak bardzo muszę się zmienić, by z Nim być. Wiedziałam to i myślałam o tym. Ale tylko w nocy. W noce, kiedy nie byłam zbyt zmęczona Jego życiem. Słuchając jej muzyki i patrząc w nocne niebo przez skrawek szyby. Zawsze wtedy wydawało mi się, że zniknęły wszystkie gwiazdy... - Podzieliłam się swoim spostrzeżeniem, jednak szybko wyrwałam się ze swojego zamyślenia. - Każdej takiej nocy wiedziałam, że to powinno się zakończyć. Ale to było daleko od Niego. I nawet jeśli stawałam się choć odrobinę odważna, by powiedzieć dość, to po tym jak Go widziałam wszystko znikało. A ja wciąż byłam Jego parą... Chodzi mi o to, że wtedy piosenki Taylor przypominały mi co jest właściwe i starałam się z tego korzystać. Teraz, o tym, że radość można odnaleźć wszędzie, trzeba tylko być optymistą i osobą wdzięczną nawet za te najdrobniejsze rzeczy, jakie przynosi nam los.
Uśmiechnął się jak wariat, a ja rumieniąc się spojrzałam w dół. To było takie miłe, że wiedział skąd bierze się moja nieśmiałość... Gdyby tylko wiedział jak bardzo miłe...
I jak bardzo jestem mu wdzięczna.
- Wiesz... - powiedziałam powoli - uwielbiam w niej to, że słuchają jej dwunastoletnie dziewczynki, a ona jest z tego tak dumna. W dzisiejszych czasach nowych słuchaczy zdobywa się erotyzmem i komercją, a ona robi dokładnie przeciwnie. Bo wie, że te dziewczynki kiedyś dorosną i potrzebują do tego solidnego przykładu. Nie nagich skandalistek. Ba! Jej jedynym skandalem był chłopak, z którym się umawiała i to tylko dlatego, że media wszystko tak idiotycznie nakręciły.
- Jemu nigdy nie mogłaś mówić o ludziach, którzy cię inspirują, prawda? - zapytał, a w jego szarych oczach czaił się smutek.
- Nie mogłam.
- Ale mnie tak - powiedział z szerokim uśmiechem. Szczerość i ciepło, którymi emanował były wręcz uderzające!
Spojrzałam na swoje kolana obleczone w czerwone cygaretki. Ale wtedy usłyszałam, że mamrocze do siebie zastanawiając się czego jeszcze mi nie przyniósł. Spojrzałam gwałtownie do góry, by kategorycznie oznajmić mu, że już dość, jednak zniknął nim zdążyłam zrobić cokolwiek.
Wzięłam do ręki jeden z makaroników i szeroko otwierając usta ugryzłam go. Owoce leśne były idealnie twarde i na tyle kwaśne, że słodycz wypieku złagodziła ten smak. Były nie tylko przepyszne i uroczo wyglądały. Ich delikatność, niemal kruchość sprawiała, że kojarzyły mi się z prawdziwą miłością. Delikatną... czułą... cierpliwą... i słodką, ale pełną niespodzianek.
Myśląc o tym spojrzałam przez okno. W oddali majaczyła katedra Notre Dame, a za jedną z jej wież leniwie zachodziło słońce. I gdy delikatnie wgryzałam się w cudowny makaronik, smakując go z nabożną czcią, usłyszałam, że z głośników dobiega głos Katie Melua, która śpiewa piosenkę, którą dobrze znałam. Przypomniał mi się jej teledysk i impuls, który wtedy poczułam sprawił, że przygryzłam wargę. Walczyłam ze sobą tylko przez sekundę.
Odłożyłam makaronik na biało-błękitny talerzyk i sięgnęłam po swoją małą torbę w zawziętym poszukiwaniu pióra. Gdy je znalazłam uśmiechałam się z dziecięcą ekscytacją, niemal podskakując w miejscu. Sięgnęłam po serwetkę, odwróciłam się w stronę okna i już miałam dotknąć stalówką cienkiego pergaminu, kiedy mój wzrok uciekł do makaroników. Wzięłam jeden do lewej ręki i ugryzłam go, a potem zaczęłam szkicować.
- Teraz naprawdę wyglądasz jak Swift - usłyszałam rozbawiony głos i zaskoczona podskoczyłam na swoim miejscu, odrywając się od właściwie zakończonego już rysunku.
Na stoliku położył miseczkę sałatki owocowej z bitą śmietaną i widząc to spojrzałam w sufit, jednak bezustannie się uśmiechałam.
- Malujesz - stwierdził, ale nie potrafiłam odczytać co o tym myśli. Już miałam odpowiedzieć, kiedy zobaczyłam, że topi widelczyk w sałatce i uśmiechnęłam się szeroko na myśl, że nie przyniósł jej dla mnie. A potem wyciągnął z niej widelczyk, na który była nabita truskawka ze śmietaną i zbliżył ją do moich ust. Nie myśląc o tym co robię otworzyłam je z zaskoczeniem i rozbawieniem, a on natychmiast włożył mi owoc do ust.
Był przepyszny! Gryzłam go z rozkoszą, a on uśmiechał się triumfalnie.
Nim nakarmił mnie kolejnym owocem, odpowiedziałam mu.
- Teraz maluję - sprostowałam. - Ale zawsze byłam tylko samoukiem. Miałam mieć nauczyciela, ale... wyszło tak, że zrezygnowałam. - Wzruszyłam ramionami.
Szybko wsadził mi kolejny owoc do ust, a ja już wiedziałam, że wie dlaczego przestałam malować i nie drążył tego tematu.
I nie mógł wiedzieć jak miłe to było z jego strony... Ale ja mogłam.
Chwyciłam delikatny kieliszek i zerkając przez okno napiłam się soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. Wtedy uświadomiłam sobie jak późno już musi być. Spojrzałam na malutką tarczę zegarka na cieniutkim czarnym paseczku na mojej ręce, która uświadomiła mi, że wcale się nie mylę.
- Muszę już iść - oznajmiłam. Zdawało się, że nie zauważył co powiedziałam, bo z zamyśleniem zapytał jak długo tutaj zostanę. - Jeszcze tydzień - odpowiedziałam mu zastanawiając się gdzie uciekł myślami jednak właśnie wtedy do mnie wrócił.
- Pomyślałem, że skoro rysujesz, to pewnie zechciałabyś uwiecznić tamto miejsce właśnie o zachodzie słońca. Zawiozę cię tam, a potem do miejsca, w którym się zatrzymałaś.
- Przecież w promieniu 100 kilometrów jest zakaz ruchu - powiedziałam marszcząc brwi.
- Nie dla rowerów - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Jeździsz tutaj na rowerze? - zapytałam z uśmiechem pełnym fascynacji i zachwytu.
- Na dokładnie tak staroświeckim jak to sobie wyobrażasz - powiedział z uśmiechem małego chłopca, który chwali się nową zabawką.
Byłam oczarowana.
- Zapakuję ci makaroniki. Widziałem jak się nimi delektujesz - powiedział puszczając mi perskie oczko i znikł z moimi makaronikami.
Wyszłam jeszcze do toalety i gdy poprawiałam swoje usta czerwoną szminką nie potrafiłam się nie uśmiechać. Moje oczy błyszczały bardziej niż kiedy patrzyłam na nie będąc u fryzjera.
To było tak inne od wszystkiego co znałam do tej pory. Tak... naturalne.
Wróciłam do swojego stolika i schowałam serwetkę z rysunkiem do torebki, a konwalie wyciągnęłam z pięknego wazonika, do którego wsadził je Jazon.
Wyszłam z kawiarni i zobaczyłam go trzymającego kierownicę czarnego roweru z beżowymi oponami, które były tak cienkie, że zdawały się nie dawać żadnego oparcia. Na wykrzywionej fabrycznie kierownicy z rączkami w kolorze pasującym do kółek był srebrny dzwonek, a z tyłu miał bagażnik.
Był zachwycający.
- Mój pradziadek jeździł nim w młodości.
- To antyk! Jak możesz na nim jeździć? - powiedziałam z udawanym oburzeniem.
Parsknął śmiechem.
- On jest niezniszczalny. Siadaj - powiedział klepiąc bagażnik.
Podeszłam do niego i po tym jak usiadł na beżowym siodełku ja usiadłam na swoim miejscu tuż za nim i złapałam go w pasie.
- Czy gdybym spróbowała zadzwonić tym dzwonkiem, zadzwoniłby?
Wybuchnął śmiechem, a potem mi odpowiedział.
- Pewnie, że tak! - A potem ruszyliśmy.
Podskakując na brukowanej uliczce wpatrywałam się w rozmazujące się przed moimi oczami budynki i myślałam o tym, że On nigdy nie śmiał się z moich żartów. Dla Niego nigdy nie byłam zabawna. I dlatego tak dziwnym i niesamowitym było dla mnie, że Jazon uważa inaczej. I było to tak miłe, że na samą myśl uśmiechałam się jeszcze szerzej. 
Objęłam go mocniej. Cieszyłam się, że tu był.
Staliśmy ramię w ramię, a ja byłam całkowicie oczarowana widokiem, który mi pokazywał.
- Narysuj - szepnął mi do ucha. I gdybym tylko miała jak, zrobiłbym to.
Słońce w kolorze dojrzałego pomidora znikało za horyzontem, przechodząc właśnie pod jednym z mostów na Sekwanie, by zaraz zniknąć w wodzie. Niebo i rzeka miały teraz tak czerwono-różowy kolor, że przewodziło na myśl coś obłędnego.
Piękny obrazek, w którym mogłabym się zakochać.
- Odwróć się - powiedział miękko.
Zrobiłam jak prosił i odrywając ręce od barierki mostu odwróciłam się i spojrzałam za siebie i spojrzałam na to co chciał mi pokazać. Uśmiechnęłam się oczarowana.
- Narysuj - znów szepnął mi do ucha.
I gdybym tylko miała jak, zrobiłbym to.
Patrzyłam na rozmigotaną wieżę Eiffla, która odcinała się od granatowego nieba. Uniosłam głowę i spojrzałam na niebo nad swoją głową. Miało kolor wrzosu.
- Zachwycające!
Piękny obrazek, w którym mogłabym się zakochać.
Następnego dnia leżałam na jednej z parkowych ławeczek, z nogami zgiętymi w kolanach, na których opartą miałam pocztówkę, którą właśnie wypisywałam. Chciałam wysłać ją w kopercie razem ze szkicem, który wczoraj zrobiłam. Moja zamyślona mina zniknęła gdy tylko pomyślałam o Jazonie. Zastąpił ją szeroki, szczery uśmiech. Muzyka, która sączyła się z moich słuchawek sprawiała, że wszystko było jeszcze bardziej magiczne i niepowtarzalne.
Przypomniałam sobie, co zrobił żegnając się ze mną.
- Śpij spokojnie - powiedział i pochylił się, by pocałować mnie w czoło. A potem wsiadł na swój rower-antyk i odjechał. Wiedziałam, że nie były to przypadkowe słowa. On był tak miły... Tak... Ujmujący. I nie mógł wiedzieć, jak bardzo byłam mu wdzięczna, ale ja wiedziałam.
Pomyślałam o tym, jak jego usta, delikatnie niczym skrzydła motyla dotknęły mojego czoła.
Dotknęłam go przygryzając wargę, ale miałam zamknięte oczy, które potęgowały to nieopisane uczucie jakie się we mnie kłębiło i sekundę później uśmiechałam się szeroko.
Byłam na swojej malutkiej, puszystej chmurce w niebie.
Zauważyłam, że ktoś zasłania mi słońce. Zdezorientowana pomyślałam o tym, czy mogła to już być godzina, w której umówiłam się z Jazonem. Otworzyłam oczy. Zerwałam się z ławki i cofnęłam się.
Czy niebo może tak gwałtownie zamienić się w piekło?
Stał przede mną. Nie wiedziałam, co tu robi. Nawet nie chciałam wiedzieć, ale bransoletka na Jego nadgarstku powiedziała mi, że był na koncercie, o którym nawet nie chciałam myśleć. Nie chciałam żeby tu był. Ale był. Naprawdę był. Tak daleko od domu. W moim azylu! W mojej oazie ciszy i wewnętrznego spokoju.
Dlaczego? - jęknęłam w duchu.
- Nie poznałem cię. - Nawet się nie przywitał. - Zmieniłaś się.
Nie odpowiedziałam Mu. Nie chciałam. Miałam jednak nadzieję, że zobaczy w moich oczach, że zawsze taka byłam.
- Przepraszam - powiedział. Z jakiegoś powodu byłam zaskoczona tymi słowami. Ale nie doszukiwałam się w nich ani nadmiernej szczerości, ani motywów, jakie Nim kierowały. Jego słowa nic dla mnie nie znaczyły. Nic, bo i niczego nie zmieniały.
- Aniu! - usłyszałam krzyk Jazona i odwróciłam się w jego kierunku. Stał kilka metrów stąd i machał do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko, a moje oczy rozbłysły widząc go. Zjawił się niczym królewicz na białym rumaku... Wiedziałam jednak, że czeka cierpliwie, zastanawiając się, jak rozwiążę sytuację, w której się znalazłam. Odwróciłam się w kierunku "Mojego byłego" i powiedziałam:
- Po co przepraszasz kogoś po drugiej stronie mostu? Nawet nie dostrzeżesz czy jest mu przykro.
Mówiąc to patrzyłam głęboko w Jego oczy. Lecz gdy tylko wypowiedziałam słowa, które nosiłam na swoich barkach od lat, odwróciłam się i odeszłam. Bo mogłabym wrócić do każdego Jego uśmiechu, ale nie chciałam iść tam już nigdy więcej.
Podeszłam do Jazona i nim zdążyłam się przywitać ten wpiął w moje włosy biały gerber. Identyczny jak ten, który nosiłam wczoraj. Uśmiechnęłam się, ale onieśmielona spuściłam wzrok. Gdy skończył majstrować, przy mojej krótkiej fryzurce, pocałował mnie w policzek. Delikatnie...
Zarumieniłam się.
- Dobrze cię widzieć. Dobrze widzieć, że się uśmiechasz - szepnął i wziął mnie za rękę, prowadząc mnie do miejsca, którego na pewno nie znałam.
I on nie mógł wiedzieć, jak miłe były te słowa, jak wiele dla mnie znaczyły. Ale ja wiedziałam. Ja tak.
A teraz, teraz przeszłość jest już tylko przyszłością. A miłość nie musi ranić, niszczyć i dobiegać kresu. Może dawać szczęście. Może być nowym początkiem.


* * *


EPILOG:

Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Gdziekolwiek jesteś.
Mam nadzieję, że to wiesz.



*”I Almost Do” Taylor Swift; tłumaczenie Luthien - pochodzi z jej bloga




blog wspiera akcję:

blog wspiera akcję: