poniedziałek, 29 lutego 2016

Ulubieńcy lutego 2016

ULUBIEŃCY LUTEGO 2016



Piosenka "Back to You" zespołu Wild



To piosenka, od której definitywnie nie mogłam się uwolnić w tym miesiącu. Po usłyszeniu jej tutaj, po prostu wiedziałam, że przepadnę. To było całkowicie nieuniknione. Uwielbiam takie pogodne piosenki. Wesołe i instrumentalne. Słuchając jej od razu wyobrażam sobie jakiś piękny widok, na przykład soczyście zieloną trawę, która porasta jakieś wzgórze, a w oddali granatowe jezioro. Aż chciałoby się wyjść z domu i zgubić się gdzieś w nieznanych. Swoją drogą to piosenka, którą doskonale widziałabym w reklamie Nikona...


Rozświetlacz do twarzy z firmy P2
P2 professional, Perfect Face all-over iluminator
Dostałam go już parę miesięcy temu jednak do tej pory nie sięgałam po niego zbyt często, bo wydawał mi się zbyt delikatny. I w tym punkcie nic się nie zmieniło, bo po dwóch pociągnięciach pędzlem tafli nim się nie uzyska. Red Lipstick Monster porównywała go do kultowej Mary Lou z The Balm, której niestety jeszcze nie mam. Natomiast gdybym miała się kierować tą recenzją, to po wrażeniach z P2 myślę, że bym jej nie kupiła, więc wciąż liczę, że okaże się mocniejszym produktem...
Dlaczego jednak znalazł się w ulubieńcach? Własnie dlatego, że jest moim najdelikatniejszym rozświetlaczem i odkryłam, że kiedy robię delikatniejszy makijaż i, na przykład, nie używam kremu bb, a sam korektor, to nadaje on skórze pięknego zdrowego blasku, a przy tym nie daje tego oczywistego efektu użycia rozświetlacza. Jego jaśniutki ale złoty kolor, cudownie stapia się z moją bladziutką, choć bardzo ciepłą cerą, a przy tym ją ożywia. I nagle nieoczekiwanie zaczęłam używać go codziennie, z każdym dniem z coraz większa radością.
[źródłem tego obrazu jest grafika google]


Tulipany
Bardzo lubię te kwiaty. Zwłaszcza w ogromnych bukietach. Nawet nazwałam tak jedno ze swoich opowiadań (do przeczytania tutaj). Wciąż jednak nie zdecydowałam jaki ich kolor podoba mi się najbardziej. Gościły u mnie przez cały miesiąc ciesząc moje oczy, ożywiając pokój i dodając trochę pozytywności do ponurego, wiecznie zachmurzonego lutego.

[źródłem tego obrazu jest grafika google]



Darth Vader
To może śmiesznie brzmi, ale to postać, która ostatnio bardzo siedziała w mojej głowie. I dobrze wiem dlaczego. Ta patrząca na świat przez pryzmat pisania osoba we mnie, ma słabość do takich postaci, bo dzięki złożoności swojej historii nie są płaskie. Sama próbuję takie tworzyć (mam duża nadzieję, że mi się udaje), bo nutka tajemniczości i nieoczywistości moim zdaniem nadają postaci prawdziwości. Wtedy ktoś nie jest od początku do końca czarno-biały, bo to nie jest ludzkie.
W większe szczegóły nie chcę wchodzić, bo jeśli przeczytałby to ktoś, kto jeszcze nie oglądał "Gwiezdnych Wojen" mógłby mieć zniszczoną całą przygodę z tą postacią.

[źródłem tego obrazu jest grafika google]


Herbata Lipton, Green Tee Mint
W moim domu, odkąd odkryliśmy herbatę z firmy Sir Edward o smaku dzikiej róży z jabłkiem (do kupienia w Lidlu), poza czarną herbatą pije się już tylko tą, a całe mnóstwo innych opakowań tylko leży. Nawet ta przywieziona z Cejlonu nie doczekała się choćby otwarcia... Postanowiłam więc, że skoro nikt inny nie zamierza tego zużyć, to chociaż ja spróbuję. Zaczęłam więc od swojego starego ulubieńca znalezionego lata temu. I zakochałam się na nowo.
Mimo, że to zielona herbata tą wyjątkowo słodzę. Dlaczego? Bo posłodzona autentycznie smakuje jak miętowa guma Orbit, co za każdym razem od lat szokuje mnie tak samo. 
Obecnie jest już skończona, po radosnym piciu jej przez cały miesiąc, jednak przez długi czas pewnie do niej nie wrócę próbując innych herbat, pochowanych gdzieś w szafkach.

[źródłem tego obrazu jest grafika google]


Pięknego marca!
PortElizabeth,

blog wspiera akcję:

blog wspiera akcję: