PEWNEGO
DNIA POKOCHASZ TAK BARDZO JAK JA CIEBIE. I PEWNEGO DNIA
ZROZUMIESZ JAK WIELE POPEŁNIŁEŚ BŁĘDÓW.
A
JA CI WYBACZĘ...
Zabrałam
wodę z lodówki i zerknęłam jeszcze czy na blacie nie ma jakiejś
poczty dla mnie. Wtedy usłyszałam, że ktoś wyszedł z windy.
Przeszłam przez kuchnię i weszłam do holu, a tam stał Filip z
jakimś chłopakiem, który miał mniej więcej metr siedemdziesiąt
pięć wzrostu – nic, co by mi się podobało. Pewnie kolejny
sportowiec. A wtedy się odwrócili i zobaczyłam jego twarz. Moje
serce zaczęło bić w tak szybkim tempie, że gdybym była
przytomniejsza, to mogłabym zacząć obawiać się o przedwczesny
zawał. Butelka niemal wyśliznęła mi się z ręki. Ale byłam
wdzięczna, bo choć po raz pierwszy w życiu jakiś chłopak zrobił
na mnie piorunujące wrażenie, to nie stanęłam jak wryta, a wciąż
do nich podchodziłam.
-
Eleno, to David – powiedział wskazując na chłopca. Takie ma
imię? Takie, dla takiej twarzy? Nie podoba mi się. - Będę jego
agentem przez najbliższe dwa lata. Jest tenisistą.
-
Cześć – powiedział.
Poraził
mnie jego ton. Zaskoczenie to było jedno, ale on był jedyną osobą,
o której mogłabym chcieć by się o mnie starał, a on odrzucił
mnie samym powitaniem. To było takie niechętne. Takie pełne
wyższości i praktycznie wyplute. I nawet na mnie nie zerknął
kiedy to mówił. Zupełnie jakby mnie tam nie było.
-
Cześć – prychnęłam.
Filip
przyglądał się nam rozbawiony. Powinnam mu nieźle zmyć głowę za to, jak pozwala traktować swoją siostrę.
-
Dobrze ci radzę, trzymaj go krótko – rzuciłam i odeszłam w
stronę windy.
-
Ta sukienka trochę za dużo zakrywa. I do charakterku nie pasuje –
usłyszałam.
Odwróciłam
się na pięcie i zmierzyłam go nienawistnym spojrzeniem.
Zaskakujące, nigdy nie sądziłam, że można być kimś zauroczonym
i jednocześnie pałać do niego nienawiścią. Podeszłam do niego
tak blisko, że nasze ciała niemal się stykały. Niemal, a moje
serce i tak zwariowało jeszcze bardziej.
-
Dobrze ci radzę, chłoptasiu, zważaj na słowa. Drugiej szansy nie
dostaniesz.
Odwróciłam się na pięcie i nie patrząc na tych dwóch idiotów, weszłam do windy.
Odwróciłam się na pięcie i nie patrząc na tych dwóch idiotów, weszłam do windy.
Zamknęłam
się w swoim pokoju i ekstremalnie wkurzona rzuciłam wodą, ale ta
miękko wylądowała na łóżku. Podeszłam do jednej z
przeszklonych ścian i wpatrywałam się w zachodzące nad Nowym
Jorkiem słońce. Zawsze kiedy podchodziłam do szyb, przypominałam
sobie rozmowę rodziców, gdy powiedziałam, że chcę by zamienili
się ze mną pokojami.
-
Nie ma takiej opcji! Czy ty wiesz jakie to niebezpieczne?
-
Niebezpieczne? - wtrącił się Teodor. - Wybacz Konstancjo, ale to
hipokryzja, naszym bezpieczeństwem nigdy się nie martwiłaś.
-
Ty ją popierasz?
-
A dlaczego nie? Chce być otoczona tym widokiem z każdej strony,
więc dlaczego nie?
-
Nie wiem czy pamiętasz, że jest córką wpływowych ludzi. Masz
pojęcie jak łatwym może stać się tutaj celem?
Mama
zawsze miała obsesję na punkcie mojego i Filipa bezpieczeństwa.
-
To wymieńcie szyby na posiskoodporne? - podsunęłam.
Mama
walczyła chwilę ze sobą, jednak odpuściła, a chwilę potem
wyszła na zakupy mamrocząc z niezadowoleniem pod nosem.
Ale
nie teraz. Teraz stałam pośrodku Wielkiego Jabłka, ochroniona tym
pancernym szkłem, niczym wielka i potężna. Teraz nie podziwiałam
widoku. Teraz myślałam o tych prawie czarnych, wielkich oczach,
pełnych chłodu i wyższości. Ten chłopak był nikim, wszyscy to
wiedzieliśmy, ale w jakiś sposób zachowanie dupka uszło mu
płazem. Jednak nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że choć
na samą myśl o nim wzbierał we mnie gniew, to i tak byłam
beznadziejnie zauroczona tym, co w sobie miał.
Zwierzęcy
magnetyzm.
Zastanawiałam
się nad tymi szczegółami jakie utkwiły mi w pamięci: muskularne
ramiona, płaski wysportowany brzuch, długie nogi, blada skóra, smukła szyja, nienaganny, choć młodzieżowy strój, twarda jak
stal łydka, długie ręce, na których było widać wszystkie
ścięgna i te dłonie... Sprawiały wrażenie, że potrafiłby
złamać stal. I te długie palce... Zadrżałam.
Ale
to wszystko, cała ta fizyczność nie miała znaczenia, kiedy
widziałam tą tak chłopięcą twarz i zimne spojrzenie dorosłego
człowieka. Był taki odpychający, taki irytujący, ale przyciągał mnie. Sprawiał, że chciałam znać go lepiej, że chciałam być jeszcze
bliżej. Chciałam zatopić się w tych ciemnych, wrogich oczach.
*
-
Widzę, że twój nowy przyjaciel nie dotrzymuje ci towarzystwa.
Świetnie!
Muszę
tylko przymknąć oko na to, że śnił mi się całą noc.
-
Kręci cię.
Łyżka
z płatkami zatrzymała się w połowie drogi do ust. A mój
bezczelny brat miał niezły ubaw.
Skąd
wiesz? - chciałam zapytać, ale przecież jak nisko bym upadła, gdybym powiedziała, że umieram z zachwytu na samą myśl o jednym
chłopaku, który nie zwraca na mnie uwagi.
-
Chyba śnisz. I ostrzegam cię, nie będę więcej tolerować jego
chamstwa. Zapomnij.
-
To super, bo zaraz tu będzie.
Cholera.
Piętnaście
minut później, siedząc na kanapie i skacząc po kanałach,
usłyszałam ten irytujący, tak męski głos.
A
moje serce znów zaczynało szaleć...
-
Niezłe nogi – usłyszałam bezczelny przytyk Davida.
Moje
biedne serduszko...
Wstałam
szybko i zmierzyłam go nienawistnym spojrzeniem. Boże, jakiż
był przystojny.
Zlustrował
mnie od stóp do głów.
-
Teraz dużo lepiej. Widzę, że posłuchałaś mojej rady.
I
tu mnie zagiął. Rzeczywiście byłam ubrana inaczej niż wczoraj.
Właściwie zupełnie inaczej, to chyba nawet jedyne dżinsowe szorty
jakie miałam w swojej garderobie. Ale czy podświadomie ubrałam je
z jego powodu?
Rozjuszona
wyszłam z pokoju. Gdyby były tutaj drzwi, na pewno bym nimi
trzasnęła.
Z
dużą irytacją odkryłam jak wygodny był strój, który na sobie
miałam. Japonki, szorty i T-Shirt jak się okazało nie tylko
niebanalnie na mnie wyglądały, ale były też super wygodne. To
wcale nie poprawiło mi humoru.
Ani
spacer.
*
-
Widzę, że zakupy nie poprawiły ci humoru. Gdybym nie był twoim
bratem, to powiedziałbym ci, że powinnaś dać ujście swoim
hormonom, bo buzują w tobie już trzeci dzień. Strach pomyśleć,
co będzie jak w końcu wybuchniesz...
-
Ale jesteś moim bratem – syknęłam.
-
Dlatego zapytam, co kupiłaś? – zripostował z szelmowskim
uśmiechem. - Dżinsowe szorty?
Moja
szczęka powędrowała w dół.
-
Nienawidzę cię!
Wychodząc
z garażu słyszałam jeszcze jak zanosi się śmiechem.
Dupek.
*
-
Ile on tak właściwie ma lat?
-
Jest bardzo przystojny...
-
Pytałam, ile ma lat? - wycedziłam.
-
Chyba powinienem zabronić wam się spotykać... – zaczął
zastanawiać się na głos, drapiąc się po brodzie.
-
Powiesz mi, do cholery, ile ma lat?
-
Ale wyraźnie do siebie pasujecie...
-
Jesteś niemożliwy! - zeskoczyłam ze stołka i poszłam jak
najdalej od tego przebrzydłego typa.
-
Osiemnaście! – zawołał.
A
więc tyle ile ja...
*
-
Jak widać na stałe przerzuciłaś się na szorty. – Usłyszałam
głos tego szmaciarza. Przez cały tydzień udawało mi się na niego
nie wpadać, aż do teraz.
Czy
to możliwe, że wyprzystojniał jeszcze bardziej?
-
Jeśli masz z tym jakiś problem to wyjdź.
-
Czy wyglądam jakbym miał? - zapytał z kpiarskim uśmiechem.
-
Zresztą nieważne. Ja wychodzę – powiedziałam, jakby miało to
jakieś znaczenie.
-
Podwieźć cię?
Co?
-
Mam szofera.
-
Kiedy przed chwilą go spotkałem, jechał na stację benzynową.
Założyłam
ręce na piersi.
-
Poczekam.
-
Daj spokój. Chodź, przejedziemy się – powiedział i otworzył
windę.
Co
ja tu do cholery robię? - pomyślałam wsiadając do białego,
sportowego Audi.
-
Gdzie?
To
było jedyne słowo jakie wypowiedział. Czas nauczyć go
grzeczności.
-
Czy nie powinieneś być na kortach i ćwiczyć? - zapytałam
zjadliwie.
-
Właśnie się tam wybieram. Możesz jechać ze mną.
-
To nawet nie taki zły pomysł... – Zobaczymy, co pan Jestem Lepszy
Niż Ty potrafi. A pewnie niewiele. - Wiec po co przyjechałeś do
mojego domu?
-
Filip prosił żebym sprawdził czy czegoś nie potrzebujesz.
-
Chyba żartujesz. - To idiotyczne!
-
A wyglądam? – zapytał patrząc na mnie.
I,
cholera, nie, bo on zawsze wyglądał śmiertelnie poważnie. Dlatego
każda kpina w jego głosie, była tak przejmująca, bo jego oczy
dodawały temu takiej mocy, jakby to była obelga.
Był
dobry, za dobry. A Filip widział moją irytację, za każdym razem
kiedy imponował talentem. I chwała Bogu, że widział tylko to. Bo
kiedy zmieniał koszulkę, moje ciało aż pulsowało, od obcego do
tej pory pragnienia. Skończyło się to tak, że weszłam do hali i
poszłam grać w squasha, uderzając rakietą w piłeczkę, z taką
siłą, że powinna była się rozpaść.
Najgorzej
jednak było kiedy poszłam pod prysznic. Ten sposób w jaki moje
nagie ciało reagowało na myśl, że on jest gdzieś niedaleko... A
przecież od samego wspomnienia jego oczu płonęłam.
*
Siedziałam
nad swoim szkicownikiem i poprawiałam właśnie jeden z dwóch
karniszy.
-
Niezła kreska – usłyszałam głos i poczułam jego obecność.
Pochylał się nad moimi plecami i zaglądał przez ramię na
projekt.
Te
oszałamiające perfumy... Najpiękniejszy zapach z jakim
kiedykolwiek się spotkałam.
Podniosłam
głowę i zamarłam. Nie śmiałam się odezwać, mój głos byłby
zbyt roztrzęsiony.
Powinnaś
była siedzieć w pokoju! - krzyknęłam w myślach na samą siebie.
-
Filip mówił, że projektujesz wnętrza... - Po jaką cholerę mu to
powiedział? - Podobno masz talent. - Nie słychać było, by
podzielał tą opinię. - I obiło mi się o uszy, że masz jutro
urodziny.
Czy
moje serce właśnie przestało bić?
-
Jutro – powtórzyłam zbita z tropu, bo chyba sam nie usłyszał,
że to powiedział.
-
To powiedziałem. - Jaki on był zimny. Aż dreszcz przechodził po
plecach.
A
mnie i tak było gorąco.
-
Chce cię gdzieś zabrać. - To nie było pytanie, a nawet gdyby
było...
Zamknęłam
oczy.
-
Nie stać cię.
Pod
moimi powiekami zbierały się łzy. On mnie nie chce – powtarzałam
sobie. On mnie nie chce.
-
Po prostu chodź.
Miałam
ochotę się rozpłakać. Moje własne słowa zabolały mnie bardziej
niż jego. Nie dotknęły go ani trochę.
Ale
poszłam z nim. Nie odezwał się ani razu przez cała drogę. I ja
też tego nie zrobiłam. Dopóki nie zobaczyłam gdzie jesteśmy.
Przywiózł mnie do centrum sportów ekstremalnych. Obszedł samochód
i kolejny raz udowodnił mi, że choć jest bezczelny, to wie jak być
doskonale wychowanym. A po tym jak podał mi rękę bym wyszła z
samochodu, nie puścił jej, tylko poprowadził do środka.
-
Co my tu robimy?
-
Zobaczysz – odpowiedział swoim normalnym tonem, takim, z którego
nic nie dało się odczytać.
Czułam
się jakby ktoś oderwał mój mózg od reszty ciała. Przyglądałam
się wszystkiemu niezmiernie zdumiona, że ma to dotyczyć nas. I
wróciłam do siebie dopiero w samolocie, kiedy uświadomiłam sobie,
że przylega do mnie całym ciałem i oboje jesteśmy do siebie
poprzypinani.
-
Skaczemy – powiedział.
Moje
serce wariowało, ale nie ze strachu przed lotem ze spadochronem, a
przez to, że on obejmuje mnie ramionami; przez to, że czuję
upajający zapach jego perfum i jego ciało na swoim.
-
Podoba ci się? – usłyszałam, jak wykrzykuje pytanie.
Podobało.
Lot tak. Cała reszta... Nie odpowiedziałam, bo i nie znalazłam
słów, które by to opisywały.
Stałam
pośrodku wielkiego pola, które przypominało trochę golfowe.
Wpatrywałam się w przestrzeń, a on był gdzieś za mną i zbierał
spadochron. Gdybym była tu sama - płakałabym, ale nie byłam. I te
wszystkie emocje kłębiły się w moim wnętrzu - rozrywając mnie
od środka, bo nie mogły wydostać się na zewnątrz. Nawet
krzykiem. Bo nie byłam tak spokojna od momentu, w którym po raz
pierwszy go zobaczyłam.
Poczułam,
że stanął za mną. Odwróciłam się powoli i spojrzałam mu w
oczy. Były nieprzeniknione, tak jak jego wyraz twarzy. Zawsze taki
był.
I
nim zdążyłam to zauważyć, chwycił mój policzek i pocałował
mnie namiętnie. Po raz pierwszy mogłam dotknąć jego twarzy i
poczuć, że jest dokładnie tak nieskazitelna, jak wygląda.
Przyciągnęłam go do siebie i oddałam mu pocałunek, i jeśli to
miało spalić za mną wszystkie mosty, to przynajmniej będę
wiedzieć, czego żałować. Jedną dłoń trzymałam na jego karku,
a drugą wplotłam w jego cudownie miękkie włosy. Warknął jakby
był zły, że śmiem niszczyć jego idealnie ułożoną fryzurę, a
potem jego pocałunki stały się jeszcze bardziej gorące, wręcz
dzikie.
Moje
ciało już nie płonęło. Ono się spalało.
Jego
silne ramiona trzymały mnie mocno, bym nie upadła od ilości
rozkosznych doznań. Był tylko jeden ból. On wciąż był zbyt
daleko.
Powoli
przerwał pocałunek i patrzył mi w oczy. Nie wiem, co w nich
znalazł. Jedyne co wiem, to to, że te jego były teraz czarne jak
węgiel.
Wziął
mnie za rękę, chwycił spakowany spadochron i poprowadził z
powrotem.
-
Naprawdę lepiej wyglądasz w tych szortach – zauważył, kiedy
przechodziliśmy przez drzwi windy.
-
Widzę, że nienawiść kwitnie – zakpił Filip.
-
Uważaj, bo powiem mu jak mówiłeś o nim, że jest przystojny –
ostrzegłam.
David
parsknął śmiechem. Moje serduszko zatrzepotało na ten dźwięk.
Po raz pierwszy słyszałam jak się śmieje. Po raz pierwszy
widziałam, że to jest bezinteresowne i szczere.
Pocałował
mnie w skroń, a potem pożegnał się i wyszedł.
*
-
Twój tatuś już skończył imprezę urodzinową swojej kochanej
córeczki? – zakpił.
Siedział
na moim łóżku i obracał czerwoną różę w swoich długich
palcach. To jak seksownie wyglądał, w nikłym świetle rzucanym
przez malutkie lampki, było niemożliwe do opisania. Naprawdę,
naprawdę musiałam się skupić nie tylko na tym, by moje myśli nie
pogalopowały przed siebie, ale też by się na niego nie rzucić.
-
Co tu robisz? – wykrztusiłam, podchodząc bliżej. Nie wiedziałam
jak mam się zachować.
-
Udało mi się zdążyć na twoje urodziny – ton miał lekki, ale
wpatrywał się w kwiat, gdy to mówił. A potem podniósł głowę i
spojrzał na mnie. - Masz na sobie sukienkę.
Jego
spojrzenie jeszcze nigdy nie było tak intensywne.
Miał
rację - miałam sukienkę. Ale nigdy wcześniej nie czułam się w
nich tak źle. Naprawdę pokochałam szorty i T-Shirty. Dzięki
niemu. Ale teraz, teraz czułam się jakbym nie miała na sobie zupełnie
niczego.
Podniósł
się i podał mi kwiat. Nic nie mówił, tylko wpatrywał się w moje
oczy. Dotykał mojej duszy. Wyciągnęłam rękę by złapać
podarunek, ale przeleciał mi przez palce, kując delikatnie. Długa,
czerwona róża upadła na kremowy dywan.
Wtedy
zerwała się tama.
Jednocześnie
wpiliśmy się w swoje usta. Obiema rękoma przyciągnęłam go do
siebie, a on zaczął prowadzić mnie do ściany, która była
dopiero po przeciwnej stronie pokoju. Jęknęłam z rozpaczy, moje
łóżko jest tam, chciałam powiedzieć, ale nie byłam w stanie.
Wtedy podniósł mnie i oplótł sobie moje nogi wokół bioder, a
potem poczułam jak dotykam odsłoniętymi plecami zimnej ściany. To
pobudziło moje ciało jeszcze bardziej, a z gardła wydobył się
niekontrolowany jęk. Błądził ustami po mojej szyi; dekolcie;
łopatkach; topił ręce w moich włosach, a ja niemal nieprzytomna
odpinałam guziki jego koszuli.
Jego
uroda była wręcz nie do zniesienia. Był zbyt idealny. Zbyt
przystojny. Zbyt pociągający.
Zbyt
uzależniający.
*
-
Chcesz zrobić sobie tatuaż? – zapytał, kiedy przekraczaliśmy
próg salonu.
-
Masz z tym jakiś problem?
-
Nie mam. Bardzo mi się ten pomysł podoba – powiedział tonem, od
którego wszystko we mnie aż pulsowało. Najbardziej nieudolnie, ale
jednak, kojarzyło mi się to z pomrukiem i warknięciem
jednocześnie. Natomiast na jego zwykły głos reagowałam dreszczami
na całym ciele.
Parę
dni później umierałam z rozkoszy, kiedy całował moje lewe
przedramię, na którym frunęły ptaki. Symbol wolności absolutnej.
Coś, co czułam tylko przy nim. Choć, paradoksalnie, nikt nie
zniewalał mnie tak, jak on.
*
-
Nie zauważyłaś jaka stałaś się przy nim zimna, sarkastyczna,
taka... snobistyczna? Nie byłaś taka – powiedziała mama siadając
na moim łóżku, zajadała się babeczką z owocami. To była
kolejna z tych irytujących rozmów.
-
To, co mówisz, jest śmieszne – powiedziałam szczotkując swoje
długie, sięgające niemal pośladków, kręcone włosy. - Mam
pieniądze. Nieważne jaka jestem.
-
Co proszę?
-
Dobrze wiesz – powiedziałam, odwracając się na krześle i
patrząc na nią. - Nieważne jaka jestem. Dla ludzi najważniejsze
są moje pieniądze. I nieważne jaka będę – one załatwią
więcej niż piękny uśmiech. I więcej niż taki naprawią.
-
Ten chłopak...
-
Tak, wiem. Powtarzasz mi to na każdym kroku.
-
A ty i tak nie słuchasz!
Od
miesięcy powtarzała mi jak bardzo on mnie zmienił i jak bardzo nie
jest dla mnie. Wiedziałam, że miała rację. Kiedyś sama bym tak
uważała. Kiedyś wolałam innych chłopców. Ale on był
niepowtarzalny. Zupełnie jakby był mroczny i niebezpieczny –
właśnie tak odbierałam go od samego początku i po niemal półtora
roku, to nie zmieniło się ani trochę. Przyciągał mnie, kusił,
czarował, zmysłowo szeptał... A ja to kochałam.
-
I nie posłucham – powiedziałam i wyszłam z pokoju zostawiając
ją samą.
*
Zastanawiałam
się czy wiedział, że dwa lata temu spotkaliśmy się po raz
pierwszy. Teraz wyjechał, ale na pewno zjawi się na moje urodziny.
Nie wiem tylko dlaczego od wczoraj nie odbiera telefonu. Filip też
nie mógł się dodzwonić. Chciał zaprosić go na swój ślub, bo
choć współpracę zakończyli w zeszłym tygodniu, to byli
przyjaciółmi.
Uśmiechnęłam
się szeroko na wspomnienie naszego ostatniego wypadu. Było tak
wspaniale – jak zwykle. Spontanicznie, trochę niebezpiecznie,
namiętnie... Moja wielka, jedyna miłość.
Potrzebowałam
go mieć przy sobie. I miałabym, gdyby nie studia z architektury.
A
on błyszczał na korcie.
15
lat później
Spoglądałam
w lustro. Był 31 lipca, ostatni dzień mojego panieństwa. W dniu
swoich urodzin z pani Douglas stanę się panią Hektor. Zerknęłam
na zegar. Obiecałam doglądać przygotowań. Moja mama zawsze
marzyła o ślubie z wielką pompą dla swojej córki. I o ile nie
chodziło o ilość gości zbliżoną do dwóch tysięcy, to o
rozmach otaczającego miejsca – wielkie pole, niczym do golfa;
okrągłe stoły przyozdabiane tysiącami kwiatów; orkiestra na
wielkim podium do tańca; godzinami trwająca zabawa; usłana
płatkami białych róż droga do łuku ślubnego. I tak dalej, i tak
dalej... Kiedyś mi się to podobało, kiedyś marzyłam o tym dniu
waśnie w taki sposób. Teraz wystarczyłaby plaża, nas dwoje i
kapłan.
Spojrzałam
w lustro raz jeszcze i ostatni raz przeczesałam swoje włosy Tangle
Teezer. Odłożyłam szczotkę na toaletkę, kiedy poczułam na
odkrytym ramieniu muśnięcie ust. Uśmiechnęłam się delikatnie i
przez lustro spoglądałam na niego. Pochylał się nade mną i
składał delikatne pocałunki na mojej ręce, sunąc nosem coraz
bardziej w górę, by w końcu odgarnąć moje włosy i założyć je
na moje lewe ramię. Odchyliłam głowę w bok, a on zaczął całować
moją szyję. Przygryzłam wargę, starając się ukryć rozbawianie,
jednak kiedy oplótł mnie ramionami - parsknęłam śmiechem.
Urażony
zastygł w bezruchu, a ja wstałam i odwróciłam się do niego.
Wyciągnęłam ręce w górę by dosięgnąć jego krawatu i zaczęłam
go wiązać. Był tak wysoki, że nawet by wykonać tę prostą
czynność, musiałam zadzierać głowę.
-
Jak stąd wyjdziesz to do jutra cię nie zobaczę – burknął.
-
Wiem Jazz, przepraszam.
-
Nie przepraszaj. Oboje się na to zgodziliśmy.
-
Nie do końca – wypomniałam mu, zwracając jego uwagę na
oczywiste fakty.
Westchnęliśmy
jednocześnie. Moja matka potrafiła owinąć go sobie wokół palca
lepiej niż ktokolwiek inny. Lepiej niż ja! A wszyscy dostrzegamy,
że świata poza mną nie widzi.
-
Nie ma sposobu, żebym cię jeszcze zobaczył?
-
Nie ma.
-
Żadnego?
-
Żadnego. Spotkamy się jutro. Na pewno poznasz mojego tatę, często
widujesz go w garniturze.
-
Coś w tym jest. Ty tak rzadko chodzisz w sukienkach, że naprawdę
mogę cię nie poznać.
-
Ale chodzę w bieli – zauważyłam i przyciągnęłam węzeł.
Wygładziłam krawat i zadarłam głowę jeszcze wyżej.
-
Czyli naprawdę się już nie zobaczymy?
-
Naprawdę. - Dla mnie to było równie idiotyczne jak dla niego. -
Gdybyśmy się zobaczyli, to tylko z jednego powodu. Przyszłabym
odwołać ślub – mówiłam poważnie, jednak nie brałam tego ani
trochę na serio.
Pocałował
mnie namiętnie słysząc to, a kiedy oddałam pocałunek, wyraźnie
się uspokoił. Pocałował mnie jeszcze w czoło i wyszedł z
apartamentu.
Zabrałam
torebkę, ubrałam swoje czarne Louboutiny i wyszłam z apartamentu.
Parkingowy natychmiast podstawił moje białe Audi, a gdy tylko do
niego weszłam, otworzyłam dach i pomknęłam przez słoneczne Los
Angeles.
Właśnie.
Słoneczne.
Mama
musiała mieć pewność, że warunki atmosferyczne w żadnym razie
nie przeszkodzą w ceremonii. I o ile spodziewałam się, że
uroczystość nie odbędzie się w Nowym Jorku, o tyle nawet w
najgorszych snach nie sądziłam, że kiedy już wyląduję w
mieście, w którym mam dom, będę mogła spać tam tylko ostatnią
noc przed ślubem. Nie, bo nie wypada żebym mieszkała z Jasperem w
moim domu przed ślubem. „Zamieszkacie w hotelu.” Prychnęłam.
Wstąpiłam
po drodze do Sephory po nową butelkę perfum, a stamtąd prosto do
Museum J. Paula Getty'ego, gdzie od dwóch dni trwają przygotowania.
I pomijając ilość ochrony jaka tam teraz jest, to trzeba jeszcze
wspomnieć o kosztach tego pomysłu, gdyż muzeum będzie zamknięte
dla turystów przez całą niedzielę. A to naprawdę kosztowny
pomysł.
Mama.
Zaparkowałam
na zarezerwowanym miejscu, a ochrona otoczyła mnie ze wszystkich
stron. Ostatnie czego teraz pragnęłam to paparazzi. Weszłam do
ogrodu i ze szczytu białych schodów podziwiałam krzątających się
we wszystkich kierunkach ludzi, depczących ten piękny, zielony
dywan. W Kalifornii wszystkie kolory wydawały się takie nasycone...
I to suche powietrze, uwielbiałam je, bo w przeciwieństwie do
duchoty Nowego Jorku, to było wręcz orzeźwiające. Nim zdążyłam
zejść, u mojego boku pojawił się jakiś chłopak, który pewnie
jeszcze nie skończył liceum, ale już musiał oszczędzać na
studia.
-
Czy panienka chciałaby się czegoś napić? – zapytał, nie
patrząc mi w oczy. A ja już wiedziałam, że został gruntownie
przeszkolony, łącznie z odległością na jaką może się do mnie
zbliżyć.
-
Spójrz na mnie – powiedziałam spokojnie. Chłopak zawahał się,
ale spojrzał mi w oczy. - Na stoliku jest mnóstwo różnych
napojów. Podejdę tam i sama sobie wybiorę ten, którego chciałabym
się napić. - Chłopak skurczył się w sobie. - Zapłacę ci 200$,
jeśli obiecasz mi, że już więcej nie podejdziesz z usłużną
chęcią pomocy.
-
Ale ja nie...
-
Albo weźmiesz albo cię zwolnię – powiedziałam wyciągając z
tylnej kieszeni szortów dwa zwinięte stu dolarowe banknoty.
Zdumiony
wybełkotał podziękowanie i potykając się zniknął mi oczu.
Podeszłam
do dyrygującej wszystkimi mamy. Zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem
i zacmokała znacząco.
Wywróciłam
oczami.
-
Mam nadzieję, że małżeństwo poprawi twój gust.
Prychnęłam.
Zachowywała się idiotycznie. Odnosiłam nawet wrażenie, że nie
widziałaby różnicy w moich ubraniach, gdybym założyła rzeczy z
bazaru. Dla niej moje upodobanie do dżinsowych szortów, białych
T-Shirtów, a do tego szpilek było złem ostatecznym. To, że
wszystko co mam na sobie jest warte co najmniej tyle ile wynosi
średni zarobek Amerykanina, nie miało żadnego znaczenia. A zacznę
ubierać się tak jak ona sobie wyobraża, za co najmniej pięć lat.
Naprawdę, do tej pory, nie mam nic do zakrycia.
-
Znamy się z Jazzem od roku i jakoś nigdy nie przeszkadzało mu to,
jak się ubieram.
-
Bo najwidoczniej nie wie, że możesz wyglądać lepiej.
-
Nie wiesz, co mówisz.
-
Wyglądasz jakbyś ciągle kochała tego...
-
Przestań! - syknęłam i odwróciłam się na pięcie.
Nalałam
sobie sok, a potem, starając się unikać mamy, krążyłam wśród
organizatorów, pytając o drobiazgi, które tak naprawdę nie miały
dla mnie żadnego znaczenia.
Kiedy
dwie godziny później mogłam uciec do swojej posiadłości,
nareszcie miałam czas by się odprężyć. Rzuciłam kluczyki z
samochodu i przeszłam się po domu. Ostatni raz byłam tu przed
poznaniem Jaspera, a więc ponad rok temu. Miałam ochotę popływać,
więc wyciągnęłam z szafy kostium kąpielowy i zawiązałam
jedwabne pareo. Zeszłam na parter i usłyszałam nieoczekiwany
dzwonek do drzwi. Zaintrygowana podeszłam do furtki. A potem przez
kraty zobaczyłam kto stoi po jej drugiej stronie. Źrenice
rozszerzyły się z zaskoczenia i przerażenia, dreszcz przebiegł po
kręgosłupie, a krew zaczęła krążyć w moich żyłach z zawrotną
prędkością.
-
Wpuść mnie – szepnął.
Moje
serduszko rozpadło się na miliardy kawałeczków, kiedy zdałam
sobie sprawę, że podświadomie spełniam jego rozkaz. Przeszedł
przez furtkę, zamknął ją i spróbował chwycić moje ramiona, ale
ja tylko odsuwałam się od niego. Odsuwałam i odsuwałam, a on
szedł za mną - dopóki nie dobiłam do ściany swojego domu.
-
Nie uciekaj – powiedział opierając ręce po obu stronach mojej
głowy.
Ta
twarz... Te włosy... Te usta... Te oczy...
Ten
ton...
Ten
sposób bycia.
-
Wynoś się stąd! - wykrztusiłam.
-
Przecież tego nie chcesz – powiedział muskając nosem mój
policzek. - Widzę jak na mnie reagujesz.
-
David, - Jego imię przechodząc przez moje gardło raniło niczym
kanciasty przedmiot. - wynoś się stąd – powiedziałam zachrypłym
z emocji głosem. Powinnam być stanowcza, a niemal szeptałam.
-
Nie możesz wyjść za tego biurokratycznego chłoptasia. On nie jest
dla ciebie.
Jego
słowa zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie niż jego
pojawienie się. Wszystko we mnie wrzało, ale kiedy dotknęłam jego
klatki piersiowej by go od siebie odepchnąć, czułam jak moje serce
pęka - znowu i znowu.
-
Jak śmiesz? - krzyknęłam. - Jak śmiesz mówić mi z kim mogę się
zadawać, a z kim nie? Jak śmiesz mówić mi, czego chcę? Jak
śmiesz? Wynoś się stąd! - Zrobił pół kroku w tył, zaskoczony
moim wybuchem. To pokazało mi, że przez cały ten czas wcale o mnie
nie myślał. Gdyby tak było - pamiętałby, że tak wybuchowe
relacje mieliśmy na początku. A w pewien sposób, że byliśmy tacy
zawsze. - Wynoś się, bo dzwonię po ochronę, wynoś się!
A
ten drań mnie pocałował. Wpił się w moje usta, jakby robił to
każdego dnia. A jedyne co w obronie zrobiło moje ciało, to oparło
ręce na jego piersi. I oddawało mu każdy, każdy pocałunek. A po moich
policzkach spływały wodospady łez. To była największa tortura z
jaką kiedykolwiek się spotkałam. Bo chciałam wierzyć, że to coś
znaczyło. Chciałam tylko w to wierzyć, a nie potrafiłam nawet
tego. Całowałam człowieka, który był mi obcy od zawsze. Ale
zdobyłam tą wiedzę dopiero teraz.
Odsunął
się i chwycił moją twarz w swoje dłonie. Łzy nie przeszkadzały
mi dostrzec, że jego oczy nie zmieniły się nic a nic. Ale dopiero
teraz było w nich coś, co mnie odpychało – były obce. Dopiero
teraz dostrzegałam, że dla mnie zawsze takie były.
-
Wynoś się.
Ściągnął
jedną dłoń z mojej twarzy i chwycił nią moją rękę, w miejscu,
w którym miałam tatuaż. Jego kciuk gładził go delikatnie, a ja
cała drżałam.
-
Kochasz mnie.
Wtedy
się rozsypałam.
-
Kocham. Zawsze kochałam. Każdego dnia bardziej, przez siedemnaście
lat. A ty mnie zostawiłeś. Zniknąłeś. I teraz się zjawiasz,
teraz kiedy obiecałam ułożyć sobie życie. Na dzień przed moim
ślubem. - Zamilkłam na chwilę. - To trochę za późno –
zakpiłam, bardzo w jego stylu.
-
Jeśli się kogoś kocha, to nigdy nie jest za późno. - To nie było
ani trochę w jego stylu. Wiedziałabym to nawet gdyby byłoby to
pierwsze zdanie, jakie bym od niego usłyszała.
-
Gdybyś mnie kochał przyszedłbyś wcześniej. Miałeś piętnaście
lat żeby się zjawić. Tyle na ciebie czekałam, wiesz o tym?
Piętnaście. - Zamilkłam i znów zmieniłam ton. - Jednak muszę
przyznać, że jestem zaskoczona. Z twoim mniemaniem o sobie, aż
dziw, że nie wtargnąłeś na uroczystość. Czego oczekujesz? Że
zostawię Jaspera dla ciebie? Dla ciebie? - zakpiłam.
Coś
we mnie szarpało się, raniło, płakało i krzyczało o pomoc.
-
Właśnie tego – wyszeptał, a mnie owionął jego miętowy oddech.
Dokładnie taki, jak zapamiętałam.
-
Zawsze byłeś arogancki. Ale teraz jesteś bezczelny. A my już
nigdy nie będziemy razem. Bo i nigdy do siebie nie pasowaliśmy.
Wynoś się stąd. I nigdy więcej mnie nie szukaj – wycedziłam. -
Wynoś się.
Odwróciłam
się na pięcie i trzaskając drzwiami, zamknęłam się w swoim
domu.
Kiedy
przestałam płakać uświadomiłam sobie, że jest już późne
popołudnie. Pozbierałam się z podłogi, poszłam do garderoby i
włożyłam na siebie pierwsze rzeczy z brzegu. Jadąc do hotelu
poruszałam się jak automat. Byłam zupełnie nieświadoma ruchów
jakie wykonuję, samochodów czy ludzi, którzy mnie otaczają.
Wysiadłam ze swojego Audi i rzuciłam kluczyki nawet nie patrząc
czy chłopak je złapał.
-
Klucz – powiedziałam przy kontuarze nieznoszącym sprzeciwu
głosem.
Bałam
się dopiero kiedy nacisnęłam klamkę.
Rozmawiał
z kimś przez telefon choć właśnie miał iść na siłownię.
Chyba nieświadomy tego, co robił, widząc mnie wyłączył telefon
i rzucił nim na najbliższy blat. Byłam coraz bliżej niego. Serce
waliło mi jak młotem, ale twarz musiałam mieć poszarzałą ze
zmęczenia i niedotlenienia. Jakoś od kilku godzin miałam poważne
problemy z oddychaniem.
-
Żartujesz – wykrztusił.
-
Przepraszam – szepnęłam.
-
Ale... O co chodzi. Co się stało, maleństwo?
Wziął
mnie w ramiona, a potem chwycił mój podbródek bym spojrzała na
niego. Nie opierałam się.
-
Powiedz mi.
-
Kocham cię – szepnęłam z pasją.
-
Wiem, maleństwo – szepnął ciepło. - Więc o co chodzi?
Przełknęłam
ślinę, szukając w sobie siły, której nigdy nie miałam.
Wziął
mnie na ręce, zaniósł na kanapę i usadził na swoich kolanach.
-
Jesteś najlepszym co mi się w życiu przytrafiło – wyszeptałam.
Jak to możliwe, że jeszcze nie płakałam? - Najlepszym!
-
Co ty pleciesz? - zbeształ mnie jak małe, niesforne dziecko.
-
I dlatego nie mogę za ciebie wyjść.
Miałam
ochotę wyskoczyć z okna za samo to, co widziałam w jego oczach.
Co
ja zrobiłam?
-
Ten dzień, w którym się poznaliśmy. Od razu przypadliśmy sobie
do gustu, prawda? Byłeś idealny. Idealny! Ciepły, opiekuńczy,
stały. Taki oddany, spokojny, zabawny. Troskliwy, romantyczny i
ujmujący. Kocham w tobie każdą z tych cech – razem i osobno. A
także każdą, której nie wymieniłam. Każdą! - Zmieniłam
pozycję tak, by klęczeć na jego kolanach. Drżącymi rękami
dotknęłam jego policzka; jutrzejszego ranka będzie delikatnie
drapać... - Nie zasługuję na ciebie – powiedziałam łamiącym
się głosem.
Co
ja zrobiłam?
-
Co ty wygadujesz?
-
Nigdy – przerwałam mu gwałtownie, nim zdążył powiedzieć
cokolwiek więcej.
Tak
bardzo go potrzebowałam, że wiedziałam, że to co robię, to
porywanie się z motyką na słońce. Tak niewiele brakowało bym
straciła całą silną wolę i błagała, by zapomniał o wszystkim,
co powiedziałam. By wszystko mogło być dobrze.
Co
ja zrobiłam?
-
Błagam, nie myśl, że odeszłam od ciebie, bo cię nie kochałam.
Kocham cię aż nadto, gdyby tylko ta miłość coś znaczyła...
-
Co?
-
Wypowiedzenie pewnych słów dzisiaj uświadomiło mi, że wmawiałam
sobie, że kocham cię najbardziej na świecie. A to nie prawda.
Tłumiłam w sobie tamtą miłość przez piętnaście lat, ale ona
wróciła, uświadamiając mi, że gram nieczysto. Widzisz...
Zapatrzyłam
się w okno, by zebrać swoje myśli i nadać im jakieś słowa.
Płacz był łatwiejszy. Płacz nie wymaga słów. Płacz to spowiedź
przed samym sobą.
-
Widzisz, kochanie innego nie sprawiło, że kocham cię mniej, przez
niego, a raczej dzięki niemu. On w zupełnie chory sposób zawsze
będzie o dwa kroki przed tobą. Kocham cię najbardziej na świecie,
a jednak siłą jakiej nie potrafię wytłumaczyć, jego bardziej.
Oboje
milczeliśmy przez jakiś czas.
-
Zrozumiałam, że spędziłam połowę życia kochając tego
człowieka i każdego dnia nie kochałam go mniej, a mocniej. Do
dzisiaj.
Chwycił
moją twarz w swoje duże dłonie i odwrócił ją tak, bym nie
uciekła jego spojrzeniu.
-
Więc dlaczego? Więc dlaczego nie chcesz dać nam szansy, właśnie
teraz.
-
Bo choć tego pierwszego dnia wiedziałam, że się zakocham, że
będę cię kochać, to zawsze porównywałam cię z nim. Tamtego
dnia robiłam to najbardziej świadomie. Ale kiedy pocałowałeś
mnie w czoło na pożegnanie, przyrzekłam sobie, że nigdy więcej
was nie porównam. I nie robiłam tego. Nie świadomie. Bo jego
obecność otacza mnie z każdej strony. Zawsze kochałam cię tak
szczerze, jak tylko mogłam; zawsze tak mocno, jak mogłam. Ale tak
kocham ciebie. Jego kocham mocniej. Nie potrafię się z tego
wyleczyć. Zawsze będę go kochać tak, jak dzisiaj.
-
Dlaczego jesteś taka pewna, że ci nie przejdzie? - To nie był
przekorny ton Davida, to nie była ta pewność swego, ale on nie
potrzebował tego by wszystko osiągnąć.
I
miał wszystko, i był wszystkim innym, ale nie nim.
On
się o mnie martwił.
Dobry,
opiekuńczy, troskliwy, kochany, ciepły... Jak zawsze.
Co
ja zrobiłam?
-
Bo w tobie zakochiwałam się przez miesiąc. Sekunda po sekundzie,
od tamtego pierwszego spotkania.
-
To mało?
-
W nim przez siedemnaście lat.
-
Ale...
-
Byliśmy parą tylko dwa lata... A potem piętnaście lat, sekunda po
sekundzie... Tyle z tym walczyłam... I tyle samo razy przegrałam.
-
Dlaczego pozwalasz mu, by wszedł między nas?
-
Bo cię kocham. A ty zasługujesz na to, by ktoś kochał cię tak
bardzo, jak ty mnie.
-
Dlaczego jesteś tak pewna, że nauczę się żyć bez ciebie? –
powiedział, powoli spuszczając ręce. Godził się z losem.
-
Bo sposób w jaki się kochaliśmy zawsze był zdrowy. Czysty.
Naturalny i odurzający. Jego kocham jak narkotyk. Ta miłość mnie
nie upajała, ona mnie mamiła. I choć to wiem, i choć kocham
ciebie, jego wciąż kocham.
Wstałam
z jego kolan. On nawet nie drgnął. Walczył ze swoim dramatem. A ja
to wszystko widziałam w jego oczach. I wszystko to rozumiałam. Choć
mnie nigdy nikt z miłości nie zostawił.
Może
nie powinieneś był wracać...
-
Przepraszam. Nigdy na ciebie nie zasługiwałam. Przepraszam, że
przyznałam się do tego dopiero teraz, a nie w dniu, w którym
zaprosiłeś mnie na pierwszą randkę. Przepraszam.
-
Odejdziesz do niego? - Teraz patrzył mi w oczy, ale nie było tam
cienia oskarżenia czy zazdrości. Był tylko ogromny smutek
złamanego serca.
Ściągnęłam
malutki srebrny pierścionek z serduszkiem i grawerem, jakim mi się
oświadczył. Był taki piękny. Mały, prosty, tani... Dokładnie o
takim marzyłam. Położyłam go na środku prawej dłoni i
otworzyłam pięść przed nim, by go zabrał.
Może
nie powinieneś był wracać...
-
On nigdy nie był dla mnie. To zawsze była tylko moja miłość. Zły
wybór, od którego nie ucieknę.
Wciąż
czekałam, aż zabierze pierścionek.
-
Zachowaj go – poprosił. Nic więcej nie powiedział.
Nie
potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Miałam tylko nadzieję, że
zobaczy w moich oczach tę bezgraniczną wdzięczność.
Podeszłam
do niego i pochyliłam się delikatnie.
-
Przepraszam – szepnęłam całując go w skroń.
Dopiero
wtedy się rozpłakałam, bo uświadomiłam sobie, że gest ten
odziedziczyłam po Davidzie.
Wybiegłam
z pokoju i hotelu. Wsiadłam i odjechałam do przeciwległej części
miasta.
Wspięłam
się na wzgórze, na którym po raz pierwszy go spotkałam. Była
czwarta rano i oboje biegaliśmy po tym wzgórzu. Był taki wysoki...
Moja mama zawsze uważała, że to przeznaczenie, że się tu
spotkaliśmy - oboje byliśmy z Nowego Jorku. Zatrzymałam się, by
napić się wody, a on zjawił się niewiadomo skąd i z pokorą
prosił mnie bym się z nim podzieliła, bo nowojorska duchota chyba
nawadnia, a tu nie ma ani grama wody w powietrzu.
Doszłam
do szczytu wzgórza i tego jedynego drzewa jakie tu rosło. Gdyby
paparazzi wiedzieli jaki dobry jest stąd widok na weselne
przygotowania, na pewno nie byłabym tutaj jedyną osobą. Oparłam
się o drzewo i uśmiechnęłam, pogrążając się we wspomnieniu.
On
był taki inny. Taki ciepły, czarujący, ale nie tajemniczy. Nie
potrzebował maski i czarnej peleryny, by wyglądać jak książę.
Oczarował mnie samą prośbą o łyk wody i tym, że zrewanżuje się
najlepszą kawą w mieście.
Po
moich policzkach płynęły gorące łzy.
Może
nie powinieneś był wracać... Może nie powinieneś był wracać...
Może nie powinieneś był wracać...
To
jak często szeptał czułe słówka, przytulał, prawił komplementy
czy dawał kwiaty. Idealny mężczyzna i absolutne przeciwieństwo
Davida. A ja i tak nie dostrzegałam w tym zalety. Boże broń, bym
uznawała to za wadę, ale gdyby był zupełnie inny czy też nie
powinien mnie pociągać?
Chyba
właśnie to było kluczem. W Davidzie zawsze było coś, co mnie
przyciągało, bliżej i bliżej. Przy Jasperze było inaczej. Ja po
prostu chciałam przy nim być. Ja, a nie jakaś mistyczna siła,
która by mnie do niego pchała. I jeśli miłość można podzielić
na niebezpieczną, zakazaną, rozczarowującą, złą i sprawiająca
ból oraz na taką, która tworzy dom, jest wsparciem, najczystszym
dobrem i nadzieją, to Jasper był tym drugim rodzajem.
A
i tak wolałam Davida.
Może
nie powinieneś był wracać... Może nie powinieneś był wracać...
Może nie powinieneś był wracać do mnie...
Dostałam MMS. Tak, jak się spodziewałam, żona Filipa wysyłała zdjęcie
USG. Uśmiechnęłam cię, bo mój brat w każdym calu zasłużył na
swoje szczęście.
Jazz
też. Był zbyt dobry, by trafić na kogoś, kto będzie porównywać
go z kimś niewartym nawet złamanego centa. A jeden z milionów
dowodów jego dobroci miałam przed oczami, w dolinie. Już nikt nie
dokonywał ostatnich poprawek przed uroczystością. Bo już
powiedział im, że ślubu nie będzie.
Wyłączyłam
telefon.
Spojrzałam
na pierścionek, który obracałam w palcach. Włożyłam go na
palec, na którym jutro powinna znaleźć się obrączka.
Kocham
cię Jasperze.
Odwróciłam
się w innym kierunku i osunęłam po korze starego drzewa, opadając
na ziemię. Teraz czas stracił znaczenie.
Może
nie powinieneś był wracać... Może nie powinieneś był wracać...
Może nie powinieneś był wracać...
Na
sobie miałam sukienkę.
5
lat później...
-
Ciociu, ciociu! - zawołała mała Lila wdrapując się na moje
kolana. - Kto to? - zapytała swoim ciekawskim tonem, podkładając
mi zdjęcie pod nos.
Wzięłam
je do ręki i utkwiłam w nim swój wzrok. Osiemnastoletnia ja
spoglądała w kadr z tak szerokim uśmiechem i błyszczącymi
oczami, jak tylko można. Moja radość i upojenie pierwszą miłością
było tak widoczne na tym letnim obrazku, że wszystko inne zdawało
się rozmywać.
Byliśmy
wtedy w Monte Carlo z naszymi rodzinami; tą fotografię robił
Filip. Staliśmy przy rufie naszego jachtu, obejmował mnie ramionami
i całował w skroń. Wiatr rozwiewał nasze ubrania, a lazurowe
Morze Liguryjskie stanowiło wspaniałe tło i robiło idealny
kontrast do bieli jachtu czy naszych ubrań.
Przyjrzałam
mu się uważnie, czas potraktował nas z tą samą łagodnością.
Tak mało się zmieniliśmy. Opalona na złoty brąz skóra;
szerokie; mocne ramiona i długie ręce; teraz już uhonorowanego
tenisisty. I te długie; silne, ale i delikatne palce... Pamiętam
jak z zawrotną prędkością poruszały się po klawiaturze
komputera, był takim maniakiem elektroniki... I pamiętam jak
przesuwały się po moim kręgosłupie tam i z powrotem...
Biały
T-Shirt z zadziwiającą łatwością maskował jego umięśniony
tors. Pamiętałam ten pierwszy raz, kiedy widziałam go bez koszulki
i jak mimowolne westchnięcie zachwytu wydobyło się z moich ust.
Nigdy nie był tak wysoki jak chciałam, by mój chłopak był. Nie
był nawet w połowie tak wysoki, jak bym tego chciała, ale wtedy
nagle to straciło znaczenie. Ale to bynajmniej nie znaczyło, że
jego nogi nie były długie, umięśnione i stabilne... Tak,
stabilność to coś, co jako sportowiec zawsze w nogach miał. W
życiu w pewien sposób też, ale nie tak...
Ta
twarz chłopca, bez jednej skazy, te idealnie poczesane włosy,
drobny nos, czy miękkie, ciepłe usta... Tak mało się zmienił.
Te
ciemne oczy... Nie, one nie zmieniły się ani trochę. One nigdy się
nie zmienią.
Jej
starsza siostra była równie zaciekawiona. Nie można im było się
dziwić. Dla nich ich stara ciotka zawsze była sama.
-
To jest mój ukochany przyjaciel.
-
Przyjaciel? - zapytała mała. Nie rozumiała jeszcze tego słowa, za
to jej siostra usłyszała zmianę w moim głosie, ten głębszy ton
charakterystyczny dla słów jakie wypowiada się, kiedy bolesne
wspomnienia zabierają nas daleko stąd.
-
Bardzo go kocham – powiedziałam, wpatrując się w jego profil. Na
tę zmarszczkę wokół oczu, która pojawiała się kiedy na jego
twarzy wykwitał ten szeroki, amerykański uśmiech. Jednak ten
ironiczny, pełen wyższości pamiętam równie dobrze. - Bardzo.
-
Więc dlaczego? - zapytał Filip oskarżycielskim tonem.
Odwróciłam
głowę; stał w drzwiach z rękami założonymi na piersi, był
poirytowany. Jego umiejętność bezszelestnego poruszania się wciąż
nie zawodziła. Ale czy gdybym wiedziała, że słucha, to
odpowiedziałbym inaczej?
Nie.
Myślę,
że oboje o tym wiedzieliśmy.
Tania
przysiadła na skraju łóżka słuchając uważnie. Wiedziałam, że
nigdy nie spodziewała się po mnie takich słów. Takiej rozmowy.
-
Bo był bucem i arogantem – odpowiedziałam spokojnie patrząc mu
głęboko w oczy. Czas, by zrozumiał, że nie żałuję. Że wiem, że
postąpiłam słusznie.
-
Ale kochałaś go.
Pokręciłam
przecząco głową.
-
Wciąż go kocham.
Wiedziałam,
że słyszy w moim głosie, że ta miłość nie zmieniła się ani o
jotę. A nie mogłam go kochać bardziej, bo od tamtego dnia był
daleko od mojego serca. Zakochiwałam się w nim podczas każdego
spojrzenia w te ciemne oczy. Każdego. I każdego dnia czekając na
niego. Każdego. Nigdy nie kochałam go mniej. Ale już nigdy nie
będę kochać go bardziej.
Odwrócił
się. Wiedziałam, że był zły. Uważał, że zmarnowałam sobie
życie na własne życzenie. Prawda była taka, że nie miało dla
niego znaczenia jakiego wyboru dokonałabym tamtego dnia, chciał
tylko żebym kogoś przy sobie miała. Teraz nie mam. A on, jako mój
jedyny brat, nie może sobie wybaczyć, że jego młodszej
siostrzyczce w życiu nie wyszło. Pierścionek na moim serdecznym
palcu przypomniał wszystkim jak bardzo.
Wiedziałam,
że myślał teraz o tym samym co ja. O tym, że on ma teraz rodzinę
i jest tak zakochany w tamtej kobiecie, jak zawsze ja byłam w nim. I
jak bardzo go to zmieniło. I że miałam rację, kiedy mówiłam, że
nigdy nie będziemy ze sobą naprawdę szczęśliwi. Czas był
najlepszym dowodem na to.
-
To mnie zawsze zależało bardziej – powiedziałam jeszcze, nim
zniknął w korytarzu.
...ALE
TY NIGDY SIĘ O TYM NIE DOWIESZ.