WIDZISZ RÓŻNICE, KTÓRYCH MIĘDZY NAMI NIE MA
WIĘC NIE TWÓRZ ICH
Idąc plażą wpatrywała się w linię horyzontu. Nie wiedziała dokąd zmierza. Nie chciała nawet tego wiedzieć. Po prostu szła przed siebie tak długo, aż miejsce czarnych kamieni wulkanicznych zastąpił delikatnie żółty piasek, a potem intensywnie zielona trawa.
Idąc betonowym chodnikiem zaczęła rozglądać się to w prawo to w lewo, by zobaczyć jak najwięcej. Krok miała długi i równy. Wokół było tak pusto... Tak cicho, tak spokojnie... I wiedziała, że niedługo wejdzie w miasto i cała ta idylla się skończy, bo choć musiało być równie zachwycające, coś ciągnęło ją do zostania tutaj gdzie jest - pośród nicości. Jednak nim zdążyła pomyśleć skąd to przywiązanie do natury napiła się kawy. A ona była ciepła, słodka i kojarzyła się z...
Skończyła się.
Tamte ciepłe, ciemne oczy pochłonęły jej uwagę do tego stopnia, że nie tylko nie zauważyła, że przystanęła, ale też, że zrobiła ostatni łyk kawy.
Ważnej kawy - dodała w myślach.
Rozejrzała się w około szukając kosza na śmieci. Stał kilka metrów przed nią i wpatrując się w trzymany w prawej dłoni kartonowy kubek podeszła do niego. Kubeł był metalowy i gdyby patrzeć na niego pod innym kątem, jego kolor całkowicie zlałby się z wyasfaltowanym chodnikiem.
Ścisnęła kubek mocnej, jakby instynkt mówił jej, że należy go zatrzymać i odwróciła głowę, patrząc w miejsce, z którego przyszła. W którym go spotkała. Nie zobaczyła nic poza oszałamiającym krajobrazem. Poza orientalną przyrodą, która nabierała tego intensywnego koloru, który zyskuje wraz ze wschodem słońca.
Wrzuciła pusty kubek do śmieci i odwróciła się na pięcie. Wsadziła ręce w kieszenie i szła przed siebie - drogą donikąd.
Wcale nie zamierzała oszukiwać siebie, że wiedziała w jakim kierunku powinna iść, by trafić do swojego hotelu. Wracanie tam nie było potrzebne. Znała jego nazwę i wiedziała, że dostanie się tam z każdego zakątka tego miasta. Więc nie myślała o tym.
Lena nie wiedziała dokąd zmierza. Ale wie gdzie nie chce iść. I wie gdzie nie wolno jej iść.
Droga, którą nie należy wracać była jasna i prosta w jej głowie, w jej sercu i jej życiu. I choć to, że tutaj jest wydało jej się idiotyczne, to było jednocześnie tym miejscem, w którym miała zostać. A przede wszystkim było tym miejscem, które miało sprawić, że nie wróci. I nasuwające się pytanie "Do czego?" miało względnie prosta odpowiedź: "Nie mam do kogo wracać." Ale to tylko myśl. Prawda była taka, że ona nie chciała wracać, nawet gdyby miała do kogo.
Wspięła się na jeden z pagórków i przyglądała się wschodzącemu słońcu. Wystarczyłoby, że spojrzałaby w tył, a zobaczyłaby pierwszych ludzi. Pierwsze sklepiki z pamiątkami i budki z jedzeniem. Ale nie chciała tam dzisiaj iść. Nie chciała, choć wiedziała, że dawnej zrobiłaby inaczej. I wpatrywała się teraz w słońce nad oceanem. Dzisiaj chciała otaczać się tylko widokiem natury. Choć tak stałej, że człowiek nigdy nie nagnie jej do swojej woli, to zmiennej i nieokiełznanej. Bo przyroda była jak miłość - inna w zależności od tego gdzie byłeś. I im silniej zakochasz się w tej, która cię otacza, tym bardziej nie będziesz chciał znaleźć się wśród innej. A Lena chciała tu zostać. Nawet w najmniejszej części nie tak bardzo jak kiedyś, ale teraz tu była i jeśli będzie wystarczająca silna, to nigdy nie wróci, to tego złudnego wyobrażenia i poczucia, że jest kochana.
Nigdy nie była. Nie tak, jak to obiecywali.
Wzięła głęboki, orzeźwiający wdech. Samotność była właśnie taka - orzeźwiająca. Jak bryza. I potrzebna jak woda. Dało się z nią żyć. Wystarczyło tylko tego chcieć.
Spojrzała w prawo. Daleko na horyzoncie majaczyła latarnia morska. Nie była bardzo wysoka, bo sama stała wysoko. Zmrużyła oczy przyglądając się jej dokładnie. Była biała, z kilkoma pasami czerwieni po środku. Miała czarny dach i taras widokowy. To rodziło wspomnienie, ale ona nie chciała do niego wracać. Po prostu na nią patrzyła, poprzez rozwiewane przez wiatr czerwone kosmyki włosów, które opadały jej na twarz.
Odwróciła się na pięcie i spacerowała przez resztę dnia. Jednak w nocy, kiedy leżała w swoim dużym łóżku z białą pościelą, nie potrafiła zasnąć. Zmęczenie całodniowym spacerem nie pomogło jej w skryciu się w ramionach Morfeusza. Wierciła się z boku na bok, starając się zasnąć, ale wszystkim co udawało jej się zrobić, było wpatrywanie się szeroko otwartymi oczami w czarne niebo za szybą. I choć wpatrywała się w nie przez kilka godzin, z wysokości łóżka na dwudziestym piątym piętrze, ono było wciąż tak samo odległe. I tak samo ciemne.
Bo choć przez cały czas równie piękne, ona nie uśmiechnęła się ani razu.
Następnego dnia Yong Hwa znów był na plaży i zmagał się z frustrującą nadzieją, iż może los sprawi, że spotka ją jeszcze raz. Ale choć tego chciał, nie wierzył w to. Z kubkiem kawy w ręce poszedł w to samo miejsce na wzniesieniu, z którego wczoraj ją zobaczył. A spodziewał się nie zobaczyć wszystkiego tego co ujrzeć pragnął. I niemal zawrócił w pół drogi, ale rozczarowanie było pewniejszym uczuciem niż niewiedza.
Wytężył wzrok, gdyż pogoda była dużo gorsza, ale i tak pierwszym co zobaczył były włosy. Własnie te, które kojarzyły mu się z płynącym ogniem, a które teraz zdawały się mieć kolor wina. Na jego ustach mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech. Mimo wszystko wiedział, że to, iż znów siedzi na tym konarze może świadczyć o tym, że wciąż jest tak samo przygnębiona - tego nie chciał. I tak samo jak poprzedniego dnia, wymknął się, by przynieść jej kawę.
Tym razem słyszała jego kroki. I niemal, niemal uśmiechnęła się widząc go.
- Dziękuję - powiedziała odbierając od niego kubek, z parującą przez dzióbek pokrywki, kawą.
Ten mały gest stał się ich ciepłym przywitaniem. I dzisiaj już wiedziała, że był to najlepszy rodzaj powitania jakiego kiedykolwiek doświadczyła.
- Przyszłam popatrzeć - powiedziała bez żadnego wstępu, jednak on zrozumiał co miała na myśli. - Dzisiaj widzę.
- I jak ci się podoba?
- Gdybym kiedykolwiek potrafiła wyobrazić sobie ten widok, wyglądałby właśnie tak.
On wiedział, że powiedziała jak niewyobrażalnie pięknie jest dla niej to miejsce.
- Dlaczego jesteś tutaj tak wcześnie?
- Żeby patrzeć na to, czego nie widziałam wczoraj.
Przeniósł wzrok z niej na morze. Siedzieli w cieszy przyglądając się mu i każdy z nich wiedział, że słowa w tej chwili są zbyteczne. Ale kiedy poczuł usilną potrzebę zapytania co wczoraj robiła - czy jeśli zwiedzała wyspę, to jak jej się podobała - usłyszał głosy trójki przyjaciół równocześnie wołających jego imię.
Wstał z miejsca i spojrzał na nich z niemym wyrzutem. Ona nie widziała tego spojrzenia, wpatrywała się w dzisiaj czarną ścianę skalnego urwiska, o jaką uderzały fale.
- Wołają mnie - powiedział, właściwie nie wiedząc jak się pożegnać.
- Dziękuję za kawę - powiedziała zaraz po tym jak spojrzała na niego, kiedy się do niej odezwał.
- Baw się dobrze - powiedział i skinął jej głową na pożegnanie. Z jakiegoś powodu wiedział, że już się nie spotkają.
Będę... - odpowiedziała mu w myślach. Spojrzała na morze i zrobiła łyk kawy.
Wytężył wzrok, gdyż pogoda była dużo gorsza, ale i tak pierwszym co zobaczył były włosy. Własnie te, które kojarzyły mu się z płynącym ogniem, a które teraz zdawały się mieć kolor wina. Na jego ustach mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech. Mimo wszystko wiedział, że to, iż znów siedzi na tym konarze może świadczyć o tym, że wciąż jest tak samo przygnębiona - tego nie chciał. I tak samo jak poprzedniego dnia, wymknął się, by przynieść jej kawę.
Tym razem słyszała jego kroki. I niemal, niemal uśmiechnęła się widząc go.
- Dziękuję - powiedziała odbierając od niego kubek, z parującą przez dzióbek pokrywki, kawą.
Ten mały gest stał się ich ciepłym przywitaniem. I dzisiaj już wiedziała, że był to najlepszy rodzaj powitania jakiego kiedykolwiek doświadczyła.
- Przyszłam popatrzeć - powiedziała bez żadnego wstępu, jednak on zrozumiał co miała na myśli. - Dzisiaj widzę.
- I jak ci się podoba?
- Gdybym kiedykolwiek potrafiła wyobrazić sobie ten widok, wyglądałby właśnie tak.
On wiedział, że powiedziała jak niewyobrażalnie pięknie jest dla niej to miejsce.
- Dlaczego jesteś tutaj tak wcześnie?
- Żeby patrzeć na to, czego nie widziałam wczoraj.
Przeniósł wzrok z niej na morze. Siedzieli w cieszy przyglądając się mu i każdy z nich wiedział, że słowa w tej chwili są zbyteczne. Ale kiedy poczuł usilną potrzebę zapytania co wczoraj robiła - czy jeśli zwiedzała wyspę, to jak jej się podobała - usłyszał głosy trójki przyjaciół równocześnie wołających jego imię.
Wstał z miejsca i spojrzał na nich z niemym wyrzutem. Ona nie widziała tego spojrzenia, wpatrywała się w dzisiaj czarną ścianę skalnego urwiska, o jaką uderzały fale.
- Wołają mnie - powiedział, właściwie nie wiedząc jak się pożegnać.
- Dziękuję za kawę - powiedziała zaraz po tym jak spojrzała na niego, kiedy się do niej odezwał.
- Baw się dobrze - powiedział i skinął jej głową na pożegnanie. Z jakiegoś powodu wiedział, że już się nie spotkają.
Będę... - odpowiedziała mu w myślach. Spojrzała na morze i zrobiła łyk kawy.
Był taki miły, że mimo obojętności na ten świat, którą wciąż trudno było jej zaakceptować, chciała dobrze zapamiętać te chwile.
Wstała z wilgotnego konaru i odeszła.
Dzisiaj chciała oglądać, zwiedzać, rozmawiać ze sprzedawcami i wydawać pieniądze.
Godzinami krążyła pomiędzy uliczkami miasta, zatrzymując się co chwila w jakimś miejscu choćby tylko po to, by popatrzeć dłużej. Nie zrobiła jednak żadnego zdjęcia. Zapomniała. Dawniej nie było to do niej podobne. Dawniej zatrzymywała swoje wspomnienia własnie tak. Ale to było wtedy. Teraz nawet nie korzystała z aparatu w telefonie.
Na jednej z ulic zobaczyła szyld z animowaną świnką i przystanęła. Przez sekundę czekała, aż jej oczy zaświecą się w zachwycie, ciało zacznie podskakiwać z podekscytowania, a na ustach zagości szeroki uśmiech. Jednak nic takiego się nie wydarzyła. Po prostu przekroczyła próg i usiadła przy okrągłym stoliku pod oknem, w którego środku wbudowany był grill. Zamówiła mięso i ryż z warzywami. Zastanawiała się też nad alkoholem, w dużych ilościach, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie jeśli nie zamkną jej zaraz po przyjeździe do kraju. Zamówiła sok.
I dopiero robiąc ostatni kęs zauważyła, że nie tylko trzyma w rękach pałeczki ze stali nierdzewnej, jakimi nigdy jeszcze nie jadła, ale też, że to jej pierwszy posiłek od przyjazdu tutaj. I pierwszy posiłek od... dawna. Ale kiedy próbowała skupić się na smaku tego co własnie przełknęła i na tym co jadła wcześniej zrozumiała, że nie pamięta smaku...
Zmarszczyła brwi starając się rozwiązać ten problem, ale poddała się nim na dobre zaczęła. Zapłaciła i wyszła z zatłoczonego baru, w którym nie było żadnej osoby w jej wieku.
Często podchodziła do stoisk z pamiątkami, jednak przy każdym kończyło się na oglądaniu. A kiedy obok stawali jacyś turyści, natychmiast stamtąd odchodziła. To była automatyczna reakcja, ale nie była jej świadoma.
Zbliżał się już wieczór kiedy na swojej drodze zauważyła herbaciarnię i natychmiast do niej weszła. Jednak po przekroczeniu progu, w jej głowie pojawił się obraz kota, który z niezadowoleniem kręci wąsami. Wyglądało tam aż nazbyt niekoreańsko. Nie miało to nic wspólnego z pustą przestrzenią i małym stolikiem. I już odwracała się na pięcie, kiedy tuż przed nią pojawiła się jakaś Ajumma , kłaniając się w pas i za rękę ciągnąc do wnętrza tandetnej, zakrawającej na indyjską parzalnii herbaty. Obiecała sobie spędzić tu jak najmniej czasu, zwłaszcza, kiedy została usadzona dokładnie na wprost posążka Buddy, który nigdy nie był widokiem, do którego pałała miłością.
Poprosiła o najlepszą herbatę jaką Ajumma robi i gdy tylko ta odeszła przysunęła się do okna chcą odgrodzić się od niemoralnej ilości koralików i atłasów w fiolecie, różu i złocie. Nie w takim miejscu wyobrażała sobie się znaleźć. Tylko czekała na ten moment, w którym jej wzrok napotka figurkę słonia, kyóry jest indyjskim bożkiem szczęścia. I choć jej korzenna herbata pachniała zachwycająco, a smakowała jeszcze lepiej, chciała wypić ją jak najprędzej, by uciec od duszącego zapachu kadzidełek i świec zapachowych w jednym pomieszczeniu. I choć melodia, jaką grała jakaś uczennica w mundurku, na gayageum nie było czymś co ją drażniło, a raczej cieszyło - że jest cokolwiek z tradycyjnej koreańskiej kultury - to podniosła się z miejsca zaraz po wypiciu herbatki nalanej do białego dzbanka pomalowanego we fioletowe wzory.
Annalice usłyszała pukanie do drzwi i parskając śmiechem kazała wejść. Zastanawiała się też, czy oni ciągną jakieś losy, dzięki którym na skargę ma przyjść konkretna osoba. Yong Hwa człapał w jej kierunku za wszelką cenę starając się mieć szeroko otwarte oczy. Wszedł do łazienki i pocałował ją w czubek głowy na powitanie.
- Dobrej nocy, mały szopie.
Parsknęła śmiechem i odwróciła się w jego stronę. Pędzlem do makijażu, który trzymała w dłoni połaskotała go po nosie. Natychmiast się ożywił.
- Dzień dobry, maleństwo!
- Ale jest noc! - jęknął i poszedł do sypialni, gdzie rzucił się na łóżko i zakopał w białej pościeli.
Miał rację, trzecia nad ranem bynajmniej nie była porankiem.
Biedni, już zapomnieli jak to było na początku, kiedy odsypiali w przerwach na lunch - pomyślała myśląc o czasie, który znała z doświadczenia znajomych, a którego nie zdążyła zobaczyć u nich. I cieszyła się z tego.
- Oppa... - zawołała wychodząc z łazienki.
Mruknął coś w odpowiedzi.
- Przepraszam - powiedziała opierając się o ścianę i ze zmartwieniem przyglądając się jak epicentrum jej wszechświata pragnie snu, a ona nie może mu go dać.
Jak na zawołanie wygrzebał się z pościeli i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Za co?
- Za to, że nie zrobiłam nic, byście przez trzy dni z rzędu nie musieli wstawać w środku nocy.
Prychając na powrót zagrzebał się w pościeli.
- To, że nie poszedłem spać wystarczająco wcześnie, to tylko moja wina. Nie bierz na siebie mojego szczeniackiego zachowania!
- Nie ty pierwszy przyszedłeś do mnie jęcząc. Poza tym, macie rację - bez sensu jest chwytanie wschodu słońca. Można to było zrobić na green'ie.
- Ty nienawidzisz komputerowego obrazu natury - powiedział w poduszkę.
- Nienawidzę jak chodzisz zmęczony. Ty - i oni.
- Odbiję to sobie w samolocie - powiedział i przewrócił się na plecy, rozkładając ręce szeroko.
Szukanie inspiracji do wstania, na suficie, jeszcze nigdy ci nie pomogło, pomyślała ni to smutno, ni to z rozbawieniem. Podeszła do niego i wyciągając ręce złapała jego dłonie ciągnąc za nie, by wstał. Przez sekundę Jung Yong Hwa myślał o tym, żeby zamiast wstać pociągnąć ją do siebie, ale stwierdził, że wtedy żadne z nich nie wstanie na czas i podniósł się. Pociągnęła go do wyjścia z apartamentu, ale w połowie drogi zatrzymał ją i zapytał:
- A-Na, jak ci się spało?
Zmarszczyła brwi zaskoczona tym pytaniem.
- Dobrze. Dlaczego pytasz?
- Bo się martwię - odpowiedział i pocałował ją w skroń, a potem pociągnął ją na korytarz. Wiedział, że jest wzruszona. Zawsze była. Tak samo jak za pierwszym razem.
Wychodząc z sypialni spotkali pozostałych śpiochów i ludzi z ekipy, który zmierzali na niemoralnie wczesne śniadanie. Jung Shin uwiesił się na wolnym ramieniu dziewczyny i przytulił do jej głowy, jak do poduszki. A-Na i Yong Hwa tylko wywrócili oczami na to zachowanie i ciągnąc go za sobą poszli na śniadanie.
Teraz ona obserwowała jego - z ukrycia.
Ale czy kiedykolwiek mogła przypuszczać, że będzie to robić z tego właśnie powodu? Nie. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że będzie mieć ku temu okazję. Jednak po powrocie do hotelu jedyną rzeczą, o której mogła myśleć, było to, jak mało mu się przyjrzała. I choć pamiętała jego wygląd, to odnosiła wrażenie, że patrzyła na portret na płótnie, a nie na twarz prawdziwego człowieka. I będąc w hotelu zapragnęła dowiedzieć się co tu robi, z kim tu jest i na jak długo. Chciała nadrobić zaległości, które nazbierały się przez lata. I już otwierała laptop w kolorze fuksji, kiedy uświadomiła sobie, że nie wolno jej tego zrobić. Bo pragnęła zobaczyć go jeszcze raz i było to niczym uzależniająca potrzeba, ale nie chciała wiedzieć niczego więcej. Wiedziała, że nie uniknie milionów innych informacji, a ponieważ nie było tam żadnych fanów, ani dzisiaj, ani wczoraj, domyśliła się, że nikt o tym nie wie. Więc szukanie czegokolwiek nie ma żadnego sensu. Pomyślała, że pójdzie na plażę i zobaczy czy jeszcze tam będzie. Jeśli tak - los tak chciał. Jeśli nie - los tak chciał. Ale tatuaż na jej ręce jest był dla niej najlepszym powodem do tego, by nie wracać do starych zainteresowań. Ale chciała go zobaczyć. I to było pragnienie stare jak świat, ale do tej pory nigdy nie zakładała, że to dawne marzenie będzie tak realne. I, że będzie mieć tak... autentyczny powód. Bo... nie pożegnała się z nim. A on swoim gestem ją przywitał. I pożegnanie się zdawało się być dobrym zakończeniem. I choć wątpiła, że uda jej się dostać na tyle blisko, by mogła go zobaczyć, to potrzebowała spróbować. Zobaczyć go i zapamiętać, że to było prawdziwe. Bo nie ma prawa mieć pamiątki z tych spotkań.
I kiedy już tam była, tak samo wcześnie, jak w dwa poprzednie dni, wydało jej się idiotyczne, że tam nie było żadnych fanów, ani żadnej ochrony - tylko ekipa filmowa. I może gdyby była nierozsądnym dzieciakiem, to podeszłaby do niego i dała mu swój mały termos z kawą, ale była dorosła. I stała w ukryciu. I o ile ukrywanie się może wydawać się mało dojrzałe, to w tym przypadku naprawdę takim nie było. Więc ukrywała się za jednym z wzniesień i popijając kawę obserwowała go. Tylko przez kilkanaście minut, ale to wystarczyło by dobrze skomponować żywy obraz jego osoby w swojej głowie. Patrzyła na jego uśmiech, kiedy się wygłupia lub kiedy się śmieje. Lub kiedy po prostu jest uprzejmy. Patrzyła na jego skupienie, kiedy pracował. Na skupienie, które czasami przeradzało się w zamyślenie, które sprawiało, że zdawał się być daleko od miejsca w którym właśnie stał. Patrzyła jak delektuje się gorącą kawą i jak odpoczywa na jednym z krzesełek.
I może powinna zwracać uwagę na ludzi, którzy go otaczali, ale potrafiła patrzeć tylko na niego.
- Dziękuję - szepnęła w przestrzeń.
Dziękowała mu za ten promyk ciepła i światła, który jej ofiarował, a który jakimś cudem się w niej zagnieździł. Jednak dopiero posiadając go zrozumiała, jak bardzo był jej potrzebny. Nieświadomie dał jej siłę do startu, którego musiała się podjąć, choć nie wiedziała jak to zrobić.
I wiedziała, że pewnego dnia nauczy się dziękować ludziom wprost - tak, jak na to zasługiwali. Ale jeszcze nie teraz.
Spojrzała na niego po raz ostatni i odwróciła się. Tym razem odchodząc uśmiechała się. Również z powodu jego niewiedzy. Bo nie było sensu mówić mówić mu, że wie kim on jest. Nie było sensu, żeby mówić mu, że zna koreański - ani wczoraj, ani przedwczoraj, bo już nigdy się nie spotkają. Mimo to, cieszyła się. Dał jej najpiękniejszą wielką-małą rzecz, jakiej od dawna nie miała - wsparcie.
Wstała z wilgotnego konaru i odeszła.
Dzisiaj chciała oglądać, zwiedzać, rozmawiać ze sprzedawcami i wydawać pieniądze.
Godzinami krążyła pomiędzy uliczkami miasta, zatrzymując się co chwila w jakimś miejscu choćby tylko po to, by popatrzeć dłużej. Nie zrobiła jednak żadnego zdjęcia. Zapomniała. Dawniej nie było to do niej podobne. Dawniej zatrzymywała swoje wspomnienia własnie tak. Ale to było wtedy. Teraz nawet nie korzystała z aparatu w telefonie.
Na jednej z ulic zobaczyła szyld z animowaną świnką i przystanęła. Przez sekundę czekała, aż jej oczy zaświecą się w zachwycie, ciało zacznie podskakiwać z podekscytowania, a na ustach zagości szeroki uśmiech. Jednak nic takiego się nie wydarzyła. Po prostu przekroczyła próg i usiadła przy okrągłym stoliku pod oknem, w którego środku wbudowany był grill. Zamówiła mięso i ryż z warzywami. Zastanawiała się też nad alkoholem, w dużych ilościach, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie jeśli nie zamkną jej zaraz po przyjeździe do kraju. Zamówiła sok.
I dopiero robiąc ostatni kęs zauważyła, że nie tylko trzyma w rękach pałeczki ze stali nierdzewnej, jakimi nigdy jeszcze nie jadła, ale też, że to jej pierwszy posiłek od przyjazdu tutaj. I pierwszy posiłek od... dawna. Ale kiedy próbowała skupić się na smaku tego co własnie przełknęła i na tym co jadła wcześniej zrozumiała, że nie pamięta smaku...
Zmarszczyła brwi starając się rozwiązać ten problem, ale poddała się nim na dobre zaczęła. Zapłaciła i wyszła z zatłoczonego baru, w którym nie było żadnej osoby w jej wieku.
Często podchodziła do stoisk z pamiątkami, jednak przy każdym kończyło się na oglądaniu. A kiedy obok stawali jacyś turyści, natychmiast stamtąd odchodziła. To była automatyczna reakcja, ale nie była jej świadoma.
Zbliżał się już wieczór kiedy na swojej drodze zauważyła herbaciarnię i natychmiast do niej weszła. Jednak po przekroczeniu progu, w jej głowie pojawił się obraz kota, który z niezadowoleniem kręci wąsami. Wyglądało tam aż nazbyt niekoreańsko. Nie miało to nic wspólnego z pustą przestrzenią i małym stolikiem. I już odwracała się na pięcie, kiedy tuż przed nią pojawiła się jakaś Ajumma , kłaniając się w pas i za rękę ciągnąc do wnętrza tandetnej, zakrawającej na indyjską parzalnii herbaty. Obiecała sobie spędzić tu jak najmniej czasu, zwłaszcza, kiedy została usadzona dokładnie na wprost posążka Buddy, który nigdy nie był widokiem, do którego pałała miłością.
Poprosiła o najlepszą herbatę jaką Ajumma robi i gdy tylko ta odeszła przysunęła się do okna chcą odgrodzić się od niemoralnej ilości koralików i atłasów w fiolecie, różu i złocie. Nie w takim miejscu wyobrażała sobie się znaleźć. Tylko czekała na ten moment, w którym jej wzrok napotka figurkę słonia, kyóry jest indyjskim bożkiem szczęścia. I choć jej korzenna herbata pachniała zachwycająco, a smakowała jeszcze lepiej, chciała wypić ją jak najprędzej, by uciec od duszącego zapachu kadzidełek i świec zapachowych w jednym pomieszczeniu. I choć melodia, jaką grała jakaś uczennica w mundurku, na gayageum nie było czymś co ją drażniło, a raczej cieszyło - że jest cokolwiek z tradycyjnej koreańskiej kultury - to podniosła się z miejsca zaraz po wypiciu herbatki nalanej do białego dzbanka pomalowanego we fioletowe wzory.
Wychodząc pozwoliła sobie skorzystać z toalety. I nie była pewna o czym myślała przez cały ten czas, który spędziła w herbaciarni, bo odnosiła wrażenie, że to miejsce ją rozprasza. W jakiś pozytywny sposób nie pozwala myśleć o niczym przygnębiającym. Ale nie myślała też o niczym radosnym. Prześlizgiwała się tylko wzrokiem po otoczeniu starając się zapamiętać wszystko jak najdokładniej - mimo, że wcale się jej tam nie podobało. I zapewne właśnie to sprawiło, że gdy myjąc ręce spojrzała w niewielkie lustro w złotej ramie, cała zamarła.
Wpatrywała się w swoje odbicie porażona tym co widzi.
Wpatrywała się w swoje odbicie porażona tym co widzi.
Od ponad miesiąca używając lustra nie dostrzegała w nim swojego odbicia. Co więcej, nie podchodziła do niego jeśli nie było to absolutnie konieczne. Swoje długie włosy czesała bez jego pomocy, a ponieważ nie miała ochoty się malować, nagle ono stało się zbędne.
Nie widziała się w lustrze, a więc nie mogła dostrzec jak zmizerniała. Szara cera, matowe spojrzenie, głębokie cienie pod oczami, odstające kości policzkowe... Była wychudzona i wyglądała na ciężko chorą.
Wpatrywała się oszołomiona w swoje odbicie i zastanawiała się czy na pewno patrzy na samą siebie. Czy na pewno to właśnie ona pozwoliła sobie na to, by pokazać się światu w takim stanie. Co więcej, że robi to nie od dziś. Wzięła głęboki oddech, ale spojrzenie miała rozbiegane myśląc o tych wszystkich ludziach, z którymi rozmawiała lub widziała ich spojrzenia na sobie. Na zachodzie jej wygląd mógł pozostać niezauważony. Ewentualnie zostałaby zaszczycona pogardliwym spojrzeniem. Ale tutaj... - W Azji, kobiety miały tak nieprawdopodobnie piękną cerę i tak niesamowicie im zależało by była ona świeża, i dziewczęca. - Wglądała jak dziwadło. Dziwadło z innego świata. Pomyślała o tym jak Azjaci musieli ją dobierać patrząc na nią, a potem o tym z kim rozmawiała wczoraj i dziś, i po jej kręgosłupie przebiegł dreszcz.
I wtedy dotarło do niej jak nisko upadła wyniszczając tak siebie. Bo zrobiła to z powodu dwóch mężczyzn, którzy sami nigdy nawet nie czuliby się tak jak ona. Oni nigdy za nią nie tęsknili. Oni nigdy jej nie chcieli. A ona pozwoliła sobie pokazać, że jej zależało. Że zależało jej, a teraz ktoś ją zniszczył i ona nie ma siły, by żyć.
Zlustrowała wzrokiem swoje odzienie i z niesmakiem stwierdziła, że jest równie szare i wyświechtane jak cała ona.
Co by powiedziała na to... - przeszło jej przez myśl, ale nie dokończyła zdania odpychając je ze wstrętem. Prychnęła do swojego odbicia, w reakcji na to, o kim pomyślała i gwałtownie strzepując wodę z rąk, obróciła się na pięcie i wyszła z łazienki, a zaraz potem z herbaciarni.
W tej chwili zmierzała do konkretnego celu, choć nie miała pojęcia gdzie on jest. I dopiero to zwróciło jej uwagę na fakt, że mimo wszystko, podczas całej dzisiejszej wycieczki, myślami była bardzo daleko - i nie wiedziała gdzie. Przygryzając dolną wargę szła szybkim krokiem, rozglądając się to w prawo to w lewo i usilnie próbując sobie przypomnieć choć jedno wspomnienie, które świadczyłoby o tym, że już była na tej ulicy - bezskutecznie. Jakiś Azjata, być może w jej wieku, spojrzał w jej kierunku, a ona natychmiast odwróciła głowę, zasłaniając twarz kurtyną wypłowiałych włosów. Zacisnęła dłoń w pięć, a wargę przygryzła tak mocno, że zdrętwiała z bólu. To jak bardzo się zmieniała uderzało ją teraz tak bardzo, że aż sama nie potrafiła w to uwierzyć. Zawsze chodziła z wysoko podniesioną głową. Bez względu na samopoczucie pokazywała pewność siebie, ale teraz nie było w niej żadnej, nawet najmniejszej. Chowała się przed światem - obdarta i rozbita. I przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy wie dlaczego i czy na pewno jej poczucie beznadziei brało się z odrzucenia, czy było to czyste zniechęcenie wszystkim w około. Jednak zaraz potem zobaczyła swój cel i weszła do niego najszybciej jak się dało. I równie szybko się zatrzymała. Nawet chciała się cofnąć, kiedy stanęła w środku jasnego pomieszczenia pełnego białych regałów z błyszczącymi i kolorowymi opakowaniami kosmetyków. Nie wyglądała jak obdartuska, ale to była bardzo ekskluzywna perfumeria, a ona bynajmniej nie prezentowała się teraz tak, by tutaj pasować. Jednak sekundę później miała to głęboko gdzieś i podeszła do krzesła, na którym wykonywano makijaż i usiadła na nim bezceremonialnie. Stojąca obok Azjatka w białym kitlu, rozszerzyła oczy ze zdziwienia, jednak Lena nawet na nią nie spojrzała. Z zimną oceną w oczach, lustrowała swoje odbicie w lustrze o srebrnej oprawie pełnym lampek.
- Zrób mi makijaż. Czerwone usta obowiązkowe - powiedziała rzeczowo, zimno. I odkryła, że chyba jej pewności siebie brakowało właśnie tego tonu.
Wrócenie do dawnej siebie było trudne i wiedziała o tym, ale teraz była tutaj. Mogła żyć bez wiszącej nad nią przeszłości. A i stać ją było na życie jakim żyć by chciała. Choć... Czy na pewno chciała tak żyć tak jak kiedyś? Przygryzła dolną wargę myśląc o tym, jednak uznała, że najlepiej będzie rozważyć to dopiero w Seulu. Wtedy przynajmniej dowie się jak mieszka.
Wracając do hotelu w ciemnościach nocy, myślała o tym, że chciała oglądać, zwiedzać, rozmawiać ze sprzedawcami i wydawać pieniądze. Chciała, choć za późno zrozumiała, że przepaść pomiędzy pomiędzy tym co pragnie osiągnąć, a tym co z tego wychodzi jest zbyt duża.W tej chwili zmierzała do konkretnego celu, choć nie miała pojęcia gdzie on jest. I dopiero to zwróciło jej uwagę na fakt, że mimo wszystko, podczas całej dzisiejszej wycieczki, myślami była bardzo daleko - i nie wiedziała gdzie. Przygryzając dolną wargę szła szybkim krokiem, rozglądając się to w prawo to w lewo i usilnie próbując sobie przypomnieć choć jedno wspomnienie, które świadczyłoby o tym, że już była na tej ulicy - bezskutecznie. Jakiś Azjata, być może w jej wieku, spojrzał w jej kierunku, a ona natychmiast odwróciła głowę, zasłaniając twarz kurtyną wypłowiałych włosów. Zacisnęła dłoń w pięć, a wargę przygryzła tak mocno, że zdrętwiała z bólu. To jak bardzo się zmieniała uderzało ją teraz tak bardzo, że aż sama nie potrafiła w to uwierzyć. Zawsze chodziła z wysoko podniesioną głową. Bez względu na samopoczucie pokazywała pewność siebie, ale teraz nie było w niej żadnej, nawet najmniejszej. Chowała się przed światem - obdarta i rozbita. I przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy wie dlaczego i czy na pewno jej poczucie beznadziei brało się z odrzucenia, czy było to czyste zniechęcenie wszystkim w około. Jednak zaraz potem zobaczyła swój cel i weszła do niego najszybciej jak się dało. I równie szybko się zatrzymała. Nawet chciała się cofnąć, kiedy stanęła w środku jasnego pomieszczenia pełnego białych regałów z błyszczącymi i kolorowymi opakowaniami kosmetyków. Nie wyglądała jak obdartuska, ale to była bardzo ekskluzywna perfumeria, a ona bynajmniej nie prezentowała się teraz tak, by tutaj pasować. Jednak sekundę później miała to głęboko gdzieś i podeszła do krzesła, na którym wykonywano makijaż i usiadła na nim bezceremonialnie. Stojąca obok Azjatka w białym kitlu, rozszerzyła oczy ze zdziwienia, jednak Lena nawet na nią nie spojrzała. Z zimną oceną w oczach, lustrowała swoje odbicie w lustrze o srebrnej oprawie pełnym lampek.
- Zrób mi makijaż. Czerwone usta obowiązkowe - powiedziała rzeczowo, zimno. I odkryła, że chyba jej pewności siebie brakowało właśnie tego tonu.
Wrócenie do dawnej siebie było trudne i wiedziała o tym, ale teraz była tutaj. Mogła żyć bez wiszącej nad nią przeszłości. A i stać ją było na życie jakim żyć by chciała. Choć... Czy na pewno chciała tak żyć tak jak kiedyś? Przygryzła dolną wargę myśląc o tym, jednak uznała, że najlepiej będzie rozważyć to dopiero w Seulu. Wtedy przynajmniej dowie się jak mieszka.
Annalice usłyszała pukanie do drzwi i parskając śmiechem kazała wejść. Zastanawiała się też, czy oni ciągną jakieś losy, dzięki którym na skargę ma przyjść konkretna osoba. Yong Hwa człapał w jej kierunku za wszelką cenę starając się mieć szeroko otwarte oczy. Wszedł do łazienki i pocałował ją w czubek głowy na powitanie.
- Dobrej nocy, mały szopie.
Parsknęła śmiechem i odwróciła się w jego stronę. Pędzlem do makijażu, który trzymała w dłoni połaskotała go po nosie. Natychmiast się ożywił.
- Dzień dobry, maleństwo!
- Ale jest noc! - jęknął i poszedł do sypialni, gdzie rzucił się na łóżko i zakopał w białej pościeli.
Miał rację, trzecia nad ranem bynajmniej nie była porankiem.
Biedni, już zapomnieli jak to było na początku, kiedy odsypiali w przerwach na lunch - pomyślała myśląc o czasie, który znała z doświadczenia znajomych, a którego nie zdążyła zobaczyć u nich. I cieszyła się z tego.
- Oppa... - zawołała wychodząc z łazienki.
Mruknął coś w odpowiedzi.
- Przepraszam - powiedziała opierając się o ścianę i ze zmartwieniem przyglądając się jak epicentrum jej wszechświata pragnie snu, a ona nie może mu go dać.
Jak na zawołanie wygrzebał się z pościeli i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Za co?
- Za to, że nie zrobiłam nic, byście przez trzy dni z rzędu nie musieli wstawać w środku nocy.
Prychając na powrót zagrzebał się w pościeli.
- To, że nie poszedłem spać wystarczająco wcześnie, to tylko moja wina. Nie bierz na siebie mojego szczeniackiego zachowania!
- Nie ty pierwszy przyszedłeś do mnie jęcząc. Poza tym, macie rację - bez sensu jest chwytanie wschodu słońca. Można to było zrobić na green'ie.
- Ty nienawidzisz komputerowego obrazu natury - powiedział w poduszkę.
- Nienawidzę jak chodzisz zmęczony. Ty - i oni.
- Odbiję to sobie w samolocie - powiedział i przewrócił się na plecy, rozkładając ręce szeroko.
Szukanie inspiracji do wstania, na suficie, jeszcze nigdy ci nie pomogło, pomyślała ni to smutno, ni to z rozbawieniem. Podeszła do niego i wyciągając ręce złapała jego dłonie ciągnąc za nie, by wstał. Przez sekundę Jung Yong Hwa myślał o tym, żeby zamiast wstać pociągnąć ją do siebie, ale stwierdził, że wtedy żadne z nich nie wstanie na czas i podniósł się. Pociągnęła go do wyjścia z apartamentu, ale w połowie drogi zatrzymał ją i zapytał:
- A-Na, jak ci się spało?
Zmarszczyła brwi zaskoczona tym pytaniem.
- Dobrze. Dlaczego pytasz?
- Bo się martwię - odpowiedział i pocałował ją w skroń, a potem pociągnął ją na korytarz. Wiedział, że jest wzruszona. Zawsze była. Tak samo jak za pierwszym razem.
Wychodząc z sypialni spotkali pozostałych śpiochów i ludzi z ekipy, który zmierzali na niemoralnie wczesne śniadanie. Jung Shin uwiesił się na wolnym ramieniu dziewczyny i przytulił do jej głowy, jak do poduszki. A-Na i Yong Hwa tylko wywrócili oczami na to zachowanie i ciągnąc go za sobą poszli na śniadanie.
Teraz ona obserwowała jego - z ukrycia.
Ale czy kiedykolwiek mogła przypuszczać, że będzie to robić z tego właśnie powodu? Nie. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że będzie mieć ku temu okazję. Jednak po powrocie do hotelu jedyną rzeczą, o której mogła myśleć, było to, jak mało mu się przyjrzała. I choć pamiętała jego wygląd, to odnosiła wrażenie, że patrzyła na portret na płótnie, a nie na twarz prawdziwego człowieka. I będąc w hotelu zapragnęła dowiedzieć się co tu robi, z kim tu jest i na jak długo. Chciała nadrobić zaległości, które nazbierały się przez lata. I już otwierała laptop w kolorze fuksji, kiedy uświadomiła sobie, że nie wolno jej tego zrobić. Bo pragnęła zobaczyć go jeszcze raz i było to niczym uzależniająca potrzeba, ale nie chciała wiedzieć niczego więcej. Wiedziała, że nie uniknie milionów innych informacji, a ponieważ nie było tam żadnych fanów, ani dzisiaj, ani wczoraj, domyśliła się, że nikt o tym nie wie. Więc szukanie czegokolwiek nie ma żadnego sensu. Pomyślała, że pójdzie na plażę i zobaczy czy jeszcze tam będzie. Jeśli tak - los tak chciał. Jeśli nie - los tak chciał. Ale tatuaż na jej ręce jest był dla niej najlepszym powodem do tego, by nie wracać do starych zainteresowań. Ale chciała go zobaczyć. I to było pragnienie stare jak świat, ale do tej pory nigdy nie zakładała, że to dawne marzenie będzie tak realne. I, że będzie mieć tak... autentyczny powód. Bo... nie pożegnała się z nim. A on swoim gestem ją przywitał. I pożegnanie się zdawało się być dobrym zakończeniem. I choć wątpiła, że uda jej się dostać na tyle blisko, by mogła go zobaczyć, to potrzebowała spróbować. Zobaczyć go i zapamiętać, że to było prawdziwe. Bo nie ma prawa mieć pamiątki z tych spotkań.
I kiedy już tam była, tak samo wcześnie, jak w dwa poprzednie dni, wydało jej się idiotyczne, że tam nie było żadnych fanów, ani żadnej ochrony - tylko ekipa filmowa. I może gdyby była nierozsądnym dzieciakiem, to podeszłaby do niego i dała mu swój mały termos z kawą, ale była dorosła. I stała w ukryciu. I o ile ukrywanie się może wydawać się mało dojrzałe, to w tym przypadku naprawdę takim nie było. Więc ukrywała się za jednym z wzniesień i popijając kawę obserwowała go. Tylko przez kilkanaście minut, ale to wystarczyło by dobrze skomponować żywy obraz jego osoby w swojej głowie. Patrzyła na jego uśmiech, kiedy się wygłupia lub kiedy się śmieje. Lub kiedy po prostu jest uprzejmy. Patrzyła na jego skupienie, kiedy pracował. Na skupienie, które czasami przeradzało się w zamyślenie, które sprawiało, że zdawał się być daleko od miejsca w którym właśnie stał. Patrzyła jak delektuje się gorącą kawą i jak odpoczywa na jednym z krzesełek.
I może powinna zwracać uwagę na ludzi, którzy go otaczali, ale potrafiła patrzeć tylko na niego.
- Dziękuję - szepnęła w przestrzeń.
Dziękowała mu za ten promyk ciepła i światła, który jej ofiarował, a który jakimś cudem się w niej zagnieździł. Jednak dopiero posiadając go zrozumiała, jak bardzo był jej potrzebny. Nieświadomie dał jej siłę do startu, którego musiała się podjąć, choć nie wiedziała jak to zrobić.
I wiedziała, że pewnego dnia nauczy się dziękować ludziom wprost - tak, jak na to zasługiwali. Ale jeszcze nie teraz.
Spojrzała na niego po raz ostatni i odwróciła się. Tym razem odchodząc uśmiechała się. Również z powodu jego niewiedzy. Bo nie było sensu mówić mówić mu, że wie kim on jest. Nie było sensu, żeby mówić mu, że zna koreański - ani wczoraj, ani przedwczoraj, bo już nigdy się nie spotkają. Mimo to, cieszyła się. Dał jej najpiękniejszą wielką-małą rzecz, jakiej od dawna nie miała - wsparcie.
ciąg dalszy nastąpi...