środa, 22 stycznia 2014

2. Wybacz mi, ale byłabyś piękna jako puszysty rudy kot

WIDZISZ RÓŻNICE, KTÓRYCH MIĘDZY NAMI NIE MA
WIĘC NIE TWÓRZ ICH

2.


Idąc plażą wpatrywała się w linię horyzontu. Nie wiedziała dokąd zmierza. Nie chciała nawet tego wiedzieć. Po prostu szła przed siebie tak długo, aż miejsce czarnych kamieni wulkanicznych zastąpił delikatnie żółty piasek, a potem intensywnie zielona trawa.
Idąc betonowym chodnikiem  zaczęła rozglądać się to w prawo to w lewo, by zobaczyć jak najwięcej. Krok miała długi i równy. Wokół było tak pusto... Tak cicho, tak spokojnie... I wiedziała, że niedługo wejdzie w miasto i cała ta idylla się skończy, bo choć musiało być równie zachwycające, coś ciągnęło ją do zostania tutaj gdzie jest - pośród nicości. Jednak nim zdążyła pomyśleć skąd to przywiązanie do natury napiła się kawy. A ona była ciepła, słodka i kojarzyła się z...
Skończyła się.
Tamte ciepłe, ciemne oczy pochłonęły jej uwagę do tego stopnia, że nie tylko nie zauważyła, że przystanęła, ale też, że zrobiła ostatni łyk kawy.
Ważnej kawy - dodała w myślach.
Rozejrzała się w około szukając kosza na śmieci. Stał kilka metrów przed nią i wpatrując się w trzymany w prawej dłoni kartonowy kubek podeszła do niego. Kubeł był metalowy i gdyby patrzeć na niego pod innym kątem, jego kolor całkowicie zlałby się z wyasfaltowanym chodnikiem.
Ścisnęła kubek mocnej, jakby instynkt mówił jej, że należy go zatrzymać i odwróciła głowę, patrząc w miejsce, z którego przyszła. W którym go spotkała. Nie zobaczyła nic poza oszałamiającym krajobrazem. Poza orientalną przyrodą, która nabierała tego intensywnego koloru, który zyskuje wraz ze wschodem słońca.
Wrzuciła pusty kubek do śmieci i odwróciła się na pięcie. Wsadziła ręce w kieszenie i szła przed siebie - drogą donikąd.
Wcale nie zamierzała oszukiwać siebie, że wiedziała w jakim kierunku powinna iść, by trafić do swojego hotelu. Wracanie tam nie było potrzebne. Znała jego nazwę i wiedziała, że dostanie się tam z każdego zakątka tego miasta. Więc nie myślała o tym.
Lena nie wiedziała dokąd zmierza. Ale wie gdzie nie chce iść. I wie gdzie nie wolno jej iść.
Droga, którą nie należy wracać była jasna i prosta w jej głowie, w jej sercu i jej życiu. I choć to, że tutaj jest wydało jej się idiotyczne, to było jednocześnie tym miejscem, w którym miała zostać. A przede wszystkim było tym miejscem, które miało sprawić, że nie wróci. I nasuwające się pytanie "Do czego?" miało względnie prosta odpowiedź: "Nie mam do kogo wracać." Ale to tylko myśl. Prawda była taka, że ona nie chciała wracać, nawet gdyby miała do kogo.
Wspięła się na jeden z pagórków i przyglądała się wschodzącemu słońcu. Wystarczyłoby, że spojrzałaby w tył, a zobaczyłaby pierwszych ludzi. Pierwsze sklepiki z pamiątkami i budki z jedzeniem. Ale nie chciała tam dzisiaj iść. Nie chciała, choć wiedziała, że dawnej zrobiłaby inaczej. I wpatrywała się teraz w słońce nad oceanem. Dzisiaj chciała otaczać się tylko widokiem natury. Choć tak stałej, że człowiek nigdy nie nagnie jej do swojej woli, to zmiennej i nieokiełznanej. Bo przyroda była jak miłość - inna w zależności od tego gdzie byłeś. I im silniej zakochasz się w tej, która cię otacza, tym bardziej nie będziesz chciał znaleźć się wśród innej. A Lena chciała tu zostać. Nawet w najmniejszej części nie tak bardzo jak kiedyś, ale teraz tu była i jeśli będzie wystarczająca silna, to nigdy nie wróci, to tego złudnego wyobrażenia i poczucia, że jest kochana.
Nigdy nie była. Nie tak, jak to obiecywali.
Wzięła głęboki, orzeźwiający wdech. Samotność była właśnie taka - orzeźwiająca. Jak bryza. I potrzebna jak woda. Dało się z nią żyć. Wystarczyło tylko tego chcieć.
Spojrzała w prawo. Daleko na horyzoncie majaczyła latarnia morska. Nie była bardzo wysoka, bo sama stała wysoko. Zmrużyła oczy przyglądając się jej dokładnie. Była biała, z kilkoma pasami czerwieni po środku. Miała czarny dach i taras widokowy. To rodziło wspomnienie, ale ona nie chciała do niego wracać. Po prostu na nią patrzyła, poprzez rozwiewane przez wiatr czerwone kosmyki włosów, które opadały jej na twarz.
Odwróciła się na pięcie i spacerowała przez resztę dnia. Jednak w nocy, kiedy leżała w swoim dużym łóżku z białą pościelą, nie potrafiła zasnąć. Zmęczenie całodniowym spacerem nie pomogło jej w skryciu się w ramionach Morfeusza. Wierciła się z boku na bok, starając się zasnąć, ale wszystkim co udawało jej się zrobić, było wpatrywanie się szeroko otwartymi oczami w czarne niebo za szybą. I choć wpatrywała się w nie przez kilka godzin, z wysokości łóżka na dwudziestym piątym piętrze, ono było wciąż tak samo odległe. I tak samo ciemne.
Bo choć przez cały czas równie piękne, ona nie uśmiechnęła się ani razu.

Następnego dnia Yong Hwa znów był na plaży i zmagał się z frustrującą nadzieją, iż może los sprawi, że spotka ją jeszcze raz. Ale choć tego chciał, nie wierzył w to. Z kubkiem kawy w ręce poszedł w to samo miejsce na wzniesieniu, z którego wczoraj ją zobaczył. A spodziewał się nie zobaczyć wszystkiego tego co ujrzeć pragnął. I niemal zawrócił w pół drogi, ale rozczarowanie było pewniejszym uczuciem niż niewiedza. 
Wytężył wzrok, gdyż pogoda była dużo gorsza, ale i tak pierwszym co zobaczył były włosy. Własnie te, które kojarzyły mu się z płynącym ogniem, a które teraz zdawały się mieć kolor wina. Na jego ustach mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech. Mimo wszystko wiedział, że to, iż znów siedzi na tym konarze może świadczyć o tym, że wciąż jest tak samo przygnębiona - tego nie chciał. I tak samo jak poprzedniego dnia, wymknął się, by przynieść jej kawę.
Tym razem słyszała jego kroki. I niemal, niemal uśmiechnęła się widząc go.
- Dziękuję - powiedziała odbierając od niego kubek, z parującą przez dzióbek pokrywki, kawą.
Ten mały gest stał się ich ciepłym przywitaniem. I dzisiaj już wiedziała, że był to najlepszy rodzaj powitania jakiego kiedykolwiek doświadczyła.
- Przyszłam popatrzeć - powiedziała bez żadnego wstępu, jednak on zrozumiał co miała na myśli. - Dzisiaj widzę.
- I jak ci się podoba?
- Gdybym kiedykolwiek potrafiła wyobrazić sobie ten widok, wyglądałby właśnie tak.
On wiedział, że powiedziała jak niewyobrażalnie pięknie jest dla niej to miejsce.
- Dlaczego jesteś tutaj tak wcześnie?
- Żeby patrzeć na to, czego nie widziałam wczoraj.
Przeniósł wzrok z niej na morze. Siedzieli w cieszy przyglądając się mu i każdy z nich wiedział, że słowa w tej chwili są zbyteczne. Ale kiedy poczuł usilną potrzebę zapytania co wczoraj robiła - czy jeśli zwiedzała wyspę, to jak jej się podobała -  usłyszał głosy trójki przyjaciół równocześnie wołających jego imię.
Wstał z miejsca i spojrzał na nich z niemym wyrzutem. Ona nie widziała tego spojrzenia, wpatrywała się w dzisiaj czarną ścianę skalnego urwiska, o jaką uderzały fale.
- Wołają mnie - powiedział, właściwie nie wiedząc jak się pożegnać.
- Dziękuję za kawę - powiedziała zaraz po tym jak spojrzała na niego, kiedy się do niej odezwał.
- Baw się dobrze - powiedział i skinął jej głową na pożegnanie. Z jakiegoś powodu wiedział, że już się nie spotkają.
Będę... - odpowiedziała mu w myślach. Spojrzała na morze i zrobiła łyk kawy.
Był taki miły, że mimo obojętności na ten świat, którą wciąż trudno było jej zaakceptować, chciała dobrze zapamiętać te chwile.
Wstała z wilgotnego konaru i odeszła.
Dzisiaj chciała oglądać, zwiedzać, rozmawiać ze sprzedawcami i wydawać pieniądze. 
Godzinami krążyła pomiędzy uliczkami miasta, zatrzymując się co chwila w jakimś miejscu choćby tylko po to, by popatrzeć dłużej. Nie zrobiła jednak żadnego zdjęcia. Zapomniała. Dawniej nie było to do niej podobne. Dawniej zatrzymywała swoje wspomnienia własnie tak. Ale to było wtedy. Teraz nawet nie korzystała z aparatu w telefonie.
Na jednej z ulic zobaczyła szyld z animowaną świnką i przystanęła. Przez sekundę czekała, aż jej oczy zaświecą się w zachwycie, ciało zacznie podskakiwać z  podekscytowania, a na ustach zagości szeroki uśmiech. Jednak nic takiego się nie wydarzyła. Po prostu przekroczyła próg i usiadła przy okrągłym stoliku pod oknem, w którego środku wbudowany był grill. Zamówiła mięso i ryż z warzywami. Zastanawiała się też nad alkoholem, w dużych ilościach, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie jeśli nie zamkną jej zaraz po przyjeździe do kraju. Zamówiła sok. 
I dopiero robiąc ostatni kęs zauważyła, że nie tylko trzyma w rękach pałeczki ze stali nierdzewnej, jakimi nigdy jeszcze nie jadła, ale też, że to jej pierwszy posiłek od przyjazdu tutaj. I pierwszy posiłek od... dawna. Ale kiedy próbowała skupić się na smaku tego co własnie przełknęła i na tym co jadła wcześniej zrozumiała, że nie pamięta smaku... 
Zmarszczyła brwi starając się rozwiązać ten problem, ale poddała się nim na dobre zaczęła. Zapłaciła i wyszła z zatłoczonego baru, w którym nie było żadnej osoby w jej wieku. 
Często podchodziła do stoisk z pamiątkami, jednak przy każdym kończyło się na oglądaniu. A kiedy obok stawali jacyś turyści, natychmiast stamtąd odchodziła. To była automatyczna reakcja, ale nie była jej świadoma.
Zbliżał się już wieczór kiedy na swojej drodze zauważyła herbaciarnię i natychmiast do niej weszła. Jednak po przekroczeniu progu, w jej głowie pojawił się obraz kota, który z niezadowoleniem kręci wąsami. Wyglądało tam aż nazbyt niekoreańsko. Nie miało to nic wspólnego z pustą przestrzenią i małym stolikiem. I już odwracała się na pięcie, kiedy tuż przed nią pojawiła się jakaś Ajumma , kłaniając się w pas i za rękę ciągnąc do wnętrza tandetnej, zakrawającej na indyjską parzalnii herbaty. Obiecała sobie spędzić tu jak najmniej czasu, zwłaszcza, kiedy została usadzona dokładnie na wprost posążka Buddy, który nigdy nie był widokiem, do którego pałała miłością. 
Poprosiła o najlepszą herbatę jaką Ajumma robi i gdy tylko ta odeszła przysunęła się do okna chcą odgrodzić się od niemoralnej ilości koralików i atłasów w fiolecie, różu i złocie. Nie w takim miejscu wyobrażała sobie się znaleźć. Tylko czekała na ten moment, w którym jej wzrok napotka figurkę słonia, kyóry jest indyjskim bożkiem szczęścia. I choć jej korzenna herbata pachniała zachwycająco, a smakowała jeszcze lepiej, chciała wypić ją jak najprędzej, by uciec od duszącego zapachu kadzidełek i świec zapachowych w jednym pomieszczeniu. I choć melodia, jaką grała jakaś uczennica w mundurku, na gayageum nie było czymś co ją drażniło, a raczej cieszyło - że jest cokolwiek z tradycyjnej koreańskiej kultury - to podniosła się z miejsca zaraz po wypiciu herbatki nalanej do białego dzbanka pomalowanego we fioletowe wzory.
Wychodząc pozwoliła sobie skorzystać z toalety. I nie była pewna o czym myślała przez cały ten czas, który spędziła w herbaciarni, bo odnosiła wrażenie, że to miejsce ją rozprasza. W jakiś pozytywny sposób nie pozwala myśleć o niczym przygnębiającym. Ale nie myślała też o niczym radosnym. Prześlizgiwała się tylko wzrokiem po otoczeniu starając się zapamiętać wszystko jak najdokładniej - mimo, że wcale się jej tam nie podobało. I zapewne właśnie to sprawiło, że gdy myjąc ręce spojrzała w niewielkie lustro w złotej ramie, cała zamarła.
Wpatrywała się w swoje odbicie porażona tym co widzi. 
Od ponad miesiąca używając lustra nie dostrzegała w nim swojego odbicia. Co więcej, nie podchodziła do niego jeśli nie było to absolutnie konieczne. Swoje długie włosy czesała bez jego pomocy, a ponieważ nie miała ochoty się malować, nagle ono stało się zbędne.
Nie widziała się w lustrze, a więc nie mogła dostrzec jak zmizerniała. Szara cera, matowe spojrzenie, głębokie cienie pod oczami, odstające kości policzkowe... Była wychudzona i wyglądała na ciężko chorą.
Wpatrywała się oszołomiona w swoje odbicie i zastanawiała się czy na pewno patrzy na samą siebie. Czy na pewno to właśnie ona pozwoliła sobie na to, by pokazać się światu w takim stanie. Co więcej, że robi to nie od dziś. Wzięła głęboki oddech, ale spojrzenie miała rozbiegane myśląc o tych wszystkich ludziach, z którymi rozmawiała lub widziała ich spojrzenia na sobie. Na zachodzie jej wygląd mógł pozostać niezauważony. Ewentualnie zostałaby zaszczycona pogardliwym spojrzeniem. Ale tutaj... - W Azji, kobiety miały tak nieprawdopodobnie piękną cerę i tak niesamowicie im zależało by była ona świeża, i dziewczęca. - Wglądała jak dziwadło. Dziwadło z innego świata. Pomyślała o tym jak Azjaci musieli ją dobierać patrząc na nią, a potem o tym z kim rozmawiała wczoraj i dziś, i po jej kręgosłupie przebiegł dreszcz.
I wtedy dotarło do niej jak nisko upadła wyniszczając tak siebie. Bo zrobiła to z powodu dwóch mężczyzn, którzy sami nigdy nawet nie czuliby się tak jak ona. Oni nigdy za nią nie tęsknili. Oni nigdy jej nie chcieli. A ona pozwoliła sobie pokazać, że jej zależało. Że zależało jej, a teraz ktoś ją zniszczył i ona nie ma siły, by żyć. 
Zlustrowała wzrokiem swoje odzienie i z niesmakiem stwierdziła, że jest równie szare i wyświechtane jak cała ona. 
Co by powiedziała na to... - przeszło jej przez myśl, ale nie dokończyła zdania odpychając je ze wstrętem. Prychnęła do swojego odbicia, w reakcji na to, o kim pomyślała i gwałtownie strzepując wodę z rąk, obróciła się na pięcie i wyszła z łazienki, a zaraz potem z herbaciarni.
W tej chwili zmierzała do konkretnego celu, choć nie miała pojęcia gdzie on jest. I dopiero to zwróciło jej uwagę na fakt, że mimo wszystko, podczas całej dzisiejszej wycieczki, myślami była bardzo daleko - i nie wiedziała gdzie. Przygryzając dolną wargę szła szybkim krokiem, rozglądając się to w prawo to w lewo i usilnie próbując sobie przypomnieć choć jedno wspomnienie, które świadczyłoby o tym, że już była na tej ulicy - bezskutecznie. Jakiś Azjata, być może w jej wieku, spojrzał w jej kierunku, a ona natychmiast odwróciła głowę, zasłaniając twarz kurtyną wypłowiałych włosów. Zacisnęła dłoń w pięć, a wargę przygryzła tak mocno, że zdrętwiała z bólu. To jak bardzo się zmieniała uderzało ją teraz tak bardzo, że aż sama nie potrafiła w to uwierzyć. Zawsze chodziła z wysoko podniesioną głową. Bez względu na samopoczucie pokazywała pewność siebie, ale teraz nie było w niej żadnej, nawet najmniejszej. Chowała się przed światem - obdarta i rozbita. I przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy wie dlaczego i czy na pewno jej poczucie beznadziei brało się z odrzucenia, czy było to czyste zniechęcenie wszystkim w około. Jednak zaraz potem zobaczyła swój cel i weszła do niego najszybciej jak się dało. I równie szybko się zatrzymała. Nawet chciała się cofnąć, kiedy stanęła w środku jasnego pomieszczenia pełnego białych regałów z błyszczącymi i kolorowymi opakowaniami kosmetyków. Nie wyglądała jak obdartuska, ale to była bardzo ekskluzywna perfumeria, a ona bynajmniej nie prezentowała się teraz tak, by tutaj pasować. Jednak sekundę później miała to głęboko gdzieś i podeszła do krzesła, na którym wykonywano makijaż i usiadła na nim bezceremonialnie. Stojąca obok Azjatka w białym kitlu, rozszerzyła oczy ze zdziwienia, jednak Lena nawet na nią nie spojrzała. Z zimną oceną w oczach, lustrowała swoje odbicie w lustrze o srebrnej oprawie pełnym lampek.
- Zrób mi makijaż. Czerwone usta obowiązkowe - powiedziała rzeczowo, zimno. I odkryła, że chyba jej pewności siebie brakowało właśnie tego tonu.
Wrócenie do dawnej siebie było trudne i wiedziała o tym, ale teraz była tutaj. Mogła żyć bez wiszącej nad nią przeszłości. A i stać ją było na życie jakim żyć by chciała. Choć... Czy na pewno chciała tak żyć tak jak kiedyś? Przygryzła dolną wargę myśląc o tym, jednak uznała, że najlepiej będzie rozważyć to dopiero w Seulu. Wtedy przynajmniej dowie się jak mieszka. 
Wracając do hotelu w ciemnościach nocy, myślała o tym, że chciała oglądać, zwiedzać, rozmawiać ze sprzedawcami i wydawać pieniądze. Chciała, choć za późno zrozumiała, że przepaść pomiędzy pomiędzy tym co pragnie osiągnąć, a tym co z tego wychodzi jest zbyt duża.


Annalice usłyszała pukanie do drzwi i parskając śmiechem kazała wejść. Zastanawiała się też, czy oni ciągną jakieś losy, dzięki którym na skargę ma przyjść konkretna osoba. Yong Hwa człapał w jej kierunku za wszelką cenę starając się mieć szeroko otwarte oczy. Wszedł do łazienki i pocałował ją w czubek głowy na powitanie.
- Dobrej nocy, mały szopie.
Parsknęła śmiechem i odwróciła się w jego stronę. Pędzlem do makijażu, który trzymała w dłoni połaskotała go po nosie. Natychmiast się ożywił.
- Dzień dobry, maleństwo!
- Ale jest noc! - jęknął i poszedł do sypialni, gdzie rzucił się na łóżko i zakopał w białej pościeli.
Miał rację, trzecia nad ranem bynajmniej nie była porankiem.
Biedni, już zapomnieli jak to było na początku, kiedy odsypiali w przerwach na lunch - pomyślała myśląc o czasie, który znała z doświadczenia znajomych, a którego nie zdążyła zobaczyć u nich. I cieszyła się z tego.
- Oppa... - zawołała wychodząc z łazienki.
Mruknął coś w odpowiedzi.
- Przepraszam - powiedziała opierając się o ścianę i ze zmartwieniem przyglądając się jak epicentrum jej wszechświata pragnie snu, a ona nie może mu go dać.
Jak na zawołanie wygrzebał się z pościeli i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Za co?
- Za to, że nie zrobiłam nic, byście przez trzy dni z rzędu nie musieli wstawać w środku nocy.
Prychając na powrót zagrzebał się w pościeli.
- To, że nie poszedłem spać wystarczająco wcześnie, to tylko moja wina. Nie bierz na siebie mojego szczeniackiego zachowania!
- Nie ty pierwszy przyszedłeś do mnie jęcząc. Poza tym, macie rację - bez sensu jest chwytanie wschodu słońca. Można to było zrobić na green'ie.
- Ty nienawidzisz komputerowego obrazu natury - powiedział w poduszkę.
- Nienawidzę jak chodzisz zmęczony. Ty - i oni.
- Odbiję to sobie w samolocie - powiedział i przewrócił się na plecy, rozkładając ręce szeroko.
Szukanie inspiracji do wstania, na suficie, jeszcze nigdy ci nie pomogło, pomyślała ni to smutno, ni to z rozbawieniem. Podeszła do niego i wyciągając ręce złapała jego dłonie ciągnąc za nie, by wstał. Przez sekundę Jung Yong Hwa myślał o tym, żeby zamiast wstać pociągnąć ją do siebie, ale stwierdził, że wtedy żadne z nich nie wstanie na czas i podniósł się. Pociągnęła go do wyjścia z apartamentu, ale w połowie drogi zatrzymał ją i zapytał:
- A-Na, jak ci się spało?
Zmarszczyła brwi zaskoczona tym pytaniem.
- Dobrze. Dlaczego pytasz?
- Bo się martwię - odpowiedział i pocałował ją w skroń, a potem pociągnął ją na korytarz. Wiedział, że jest wzruszona. Zawsze była. Tak samo jak za pierwszym razem.
Wychodząc z sypialni spotkali pozostałych śpiochów i ludzi z ekipy, który zmierzali na niemoralnie wczesne śniadanie. Jung Shin uwiesił się na wolnym ramieniu dziewczyny i przytulił do jej głowy, jak do poduszki. A-Na i Yong Hwa tylko wywrócili oczami na to zachowanie i ciągnąc go za sobą poszli na śniadanie.


Teraz ona obserwowała jego - z ukrycia. 
Ale czy kiedykolwiek mogła przypuszczać, że będzie to robić z tego właśnie powodu? Nie. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że będzie mieć ku temu okazję. Jednak po powrocie do hotelu jedyną rzeczą, o której mogła myśleć, było to, jak mało mu się przyjrzała. I choć pamiętała jego wygląd, to odnosiła wrażenie, że patrzyła na portret na płótnie, a nie na twarz prawdziwego człowieka. I będąc w hotelu zapragnęła dowiedzieć się co tu robi, z kim tu jest i na jak długo. Chciała nadrobić zaległości, które nazbierały się przez lata. I już otwierała laptop w kolorze fuksji, kiedy uświadomiła sobie, że nie wolno jej tego zrobić. Bo pragnęła zobaczyć go jeszcze raz i było to niczym uzależniająca potrzeba, ale nie chciała wiedzieć niczego więcej. Wiedziała, że nie uniknie milionów innych informacji, a ponieważ nie było tam żadnych fanów, ani dzisiaj, ani wczoraj, domyśliła się, że nikt o tym nie wie. Więc szukanie czegokolwiek nie ma żadnego sensu. Pomyślała, że pójdzie na plażę i zobaczy czy jeszcze tam będzie. Jeśli tak - los tak chciał. Jeśli nie - los tak chciał. Ale tatuaż na jej ręce jest był dla niej najlepszym powodem do tego, by nie wracać do starych zainteresowań. Ale chciała go zobaczyć. I to było pragnienie stare jak świat, ale do tej pory nigdy nie zakładała, że to dawne marzenie będzie tak realne. I, że będzie mieć tak... autentyczny powód. Bo... nie pożegnała się z nim. A on swoim gestem ją przywitał. I pożegnanie się zdawało się być dobrym zakończeniem. I choć wątpiła, że uda jej się dostać na tyle blisko, by mogła go zobaczyć, to potrzebowała spróbować. Zobaczyć go i zapamiętać, że to było prawdziwe. Bo nie ma prawa mieć pamiątki z tych spotkań. 
I kiedy już tam była, tak samo wcześnie, jak w dwa poprzednie dni, wydało jej się idiotyczne, że tam nie było żadnych fanów, ani żadnej ochrony - tylko ekipa filmowa. I może gdyby była nierozsądnym dzieciakiem, to podeszłaby do niego i dała mu swój mały termos z kawą, ale była dorosła. I stała w ukryciu. I o ile ukrywanie się może wydawać się mało dojrzałe, to w tym przypadku naprawdę takim nie było. Więc ukrywała się za jednym z wzniesień i popijając kawę obserwowała go. Tylko przez kilkanaście minut, ale to wystarczyło by dobrze skomponować żywy obraz jego osoby w swojej głowie. Patrzyła na jego uśmiech, kiedy się wygłupia lub kiedy się śmieje. Lub kiedy po prostu jest uprzejmy. Patrzyła na jego skupienie, kiedy pracował. Na skupienie, które czasami przeradzało się w zamyślenie, które sprawiało, że zdawał się być daleko od miejsca w którym właśnie stał. Patrzyła jak delektuje się gorącą kawą i jak odpoczywa na jednym z krzesełek.
I może powinna zwracać uwagę na ludzi, którzy go otaczali, ale potrafiła patrzeć tylko na niego.
- Dziękuję - szepnęła w przestrzeń.
Dziękowała mu za ten promyk ciepła i światła, który jej ofiarował, a który jakimś cudem się w niej zagnieździł. Jednak dopiero posiadając go zrozumiała, jak bardzo był jej potrzebny. Nieświadomie dał jej siłę do startu, którego musiała się podjąć, choć nie wiedziała jak to zrobić.
I wiedziała, że pewnego dnia nauczy się dziękować ludziom wprost - tak, jak na to zasługiwali. Ale jeszcze nie teraz.
Spojrzała na niego po raz ostatni i odwróciła się. Tym razem odchodząc uśmiechała się. Również z powodu jego niewiedzy. Bo nie było sensu mówić mówić mu, że wie kim on jest. Nie było sensu, żeby mówić mu, że zna koreański - ani wczoraj, ani przedwczoraj, bo już nigdy się nie spotkają. Mimo to, cieszyła się. Dał jej najpiękniejszą wielką-małą rzecz, jakiej od dawna nie miała - wsparcie.


ciąg dalszy nastąpi...


czwartek, 2 stycznia 2014

Krótkie historie: "Jestem tutaj, by cię kochać, trzymać w ramionach, chronić. Jestem tutaj, by uczyć się od ciebie i otrzymywać twoją miłość. Jestem tutaj, bo nie ma innego miejsca, w którym miałbym być." Część II

CZĘŚĆ II - OSTANIA
(cześć I - tutaj)


podkład muzyczny I

Stałam w wielkim holu, rozglądając się niepewnie. Nie byłam pewna czy moja niepewność bierze się stąd, że nie ma tutaj nikogo znajomego, czy dlatego, że jednocześnie boję się kogoś takiego tu spotkać. Mnóstwo nieznanych twarzy przewijało się przez uczelnię, a ja stałam po środku korytarza przyglądając się im zupełnie bez sensu. Byłam zagubiona i samotna, ale kiedy się tak nie czułam? Przyzwyczaiłam się do tego uczucia,  już tak długo ze mną było. Więc dlaczego czułam się jakby coś wciąż mi umykało?
Wtedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. I wiedziałam kto. Nie pomyliłabym tej barwy głosu z żadną inną. I sposób w jaki to zrobił, jak wypowiedział moje imię...
Odwróciłam się.
Stał kilka metrów dalej. Wariat krzyczał w takim miejscu... Wyglądał przyzwoiciej niż zazwyczaj. Miał na sobie wąskie czarne spodnie, buty do garnituru, a czarny T-shirt z nazwą zespołu zamienił na czarną koszulę. Wyglądał jak marzenie. I choć kobiety zakochiwały się w Jego charakterze, to bez spoglądania na dziewczyny wokół, wiedziałam, że wszystkie zwracają na Niego uwagę. Bo zawsze miał w sobie to coś, na co ludzie nie pozostawali obojętni. Nie można się oszukiwać, że i mnie do tego nie ciągnęło, ale...
Machał do mnie z uśmiechem. Widziałabym to ciepłe, zielone spojrzenie prawdopodobnie nawet wtedy, kiedy nie widziałabym już nic. Nie wiedziałam czy widzi co maluje się w moich oczach, choć i ja sama nie wiedziałam co można w nich zastać, bo bezbrzeżny zachwyt mieszał się z wszechogarniającym bólem. Ta walka toczyła się we mnie już tak długo i nie było możliwości, by kiedyś ustała. Te emocje zbyt mocno się wykluczały. Zbyt mocno nie potrafiły znieść siebie nawzajem.
Miałam nadzieję, że patrzę na Niego tym samym obojętnym wzrokiem, który widział u mnie przez trzy poprzednie lata.
Uśmiechnęłam się do Niego, choć najpewniej wyszedł z tego tylko grymas. Na szczęście w tej samej chwili zobaczyłam ludzi wchodzących do audytorium, więc natychmiast poszłam za ich przykładem. Na swój sposób byłam szczęśliwa. Byłam tak wyprana ze wszystkich emocji, że poruszałam się niczym automat. A to znaczyło, że panowałam nad swoimi uczuciami. Choć metoda była okropna, była skuteczna i dlatego tak bardzo cieszyłam się, że wciąż to potrafię.
Usiadłam w przeciwległym krańcu sali i gdybym mogła, skuliłabym się w kłębek. Ale nie mogłam. Zerknęłam w stronę drzwi i zobaczyłam jak przez nie przechodzi, a potem staje i rozgląda się. Widziałam jak mnie dostrzega i tamto spojrzenie sprawiło, że cała moja samokontrola się rozpadła. To zawahanie w jego oczach... to niezdecydowanie... I wiedziałam co teraz będzie. Zrobi krok w moją stronę, a potem się opanuje i niemal ucieknie, jak najdalej ode mnie. Miałam ochotę jęknąć rozpaczliwie, ale mimo wszystko byłam w sali pełnej ludzi. A byłam taka przekonana, że Go tu nie spotkam. Tak bardzo liczyłam na to, że wybierze inny kierunek. A jednak tu był i zapuszczało to moje wmyśli w rejony, w których nigdy nie powinnam była się pojawiać. Ale On nie podejdzie, więc znów spędzę życie obojętnie go mijając. Może jeszcze nie jest za późno na zmianę wydziału? - pomyślałam z nadzieją.
A potem, Jego spojrzenie się zmieniło i zrobił krok. I nie cofnął się, a szedł dalej. Patrzył na mnie i szedł do mnie. I nagle przemożna chęć, by się rozpłakać została zastąpiona przez niepomierne zdumienie i zdezorientowanie. Serce waliło mi jak oszalałe, a oczy prawdopodobnie miałam wielkie jak spodki. Usiadł obok mnie i wtedy do mnie dotarło, jak pusto jest wokół nas, niemal jakbyśmy byli parą, która pragnie siedzieć samotnie. Pochylił się w moją stronę i z uśmiechem szepnął: "Hej." Powinnam był Mu odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Zdezorientowana i oczarowana gapiłam się w jego ciepłe oczy, bo tego po prostu nie dało się inaczej nazwać.
- Jednak wybrałaś te studia - powiedział do mnie.
- Mogłabym to samo powiedzieć o Tobie - szepnęłam.
Patrzyłam Mu w oczy, ale nie rozumiałam jego spojrzenia. Nie wiedziałam co mówi. Wiedziałam tylko, że jest ciepłe i miłe.
Ja tylko chciałabym cię lepiej poznać... - przemknęło mi przez myśl. Choć lepszym określeniem byłoby, że moje serce wyło te słowa do księżyca. Bo naprawdę tego pragnęłam. Choć pół roku temu powinnam skończyć z tym idiotycznym marzeniem. I, no cóż, myślałam, że tak jest. Nie było. I doskwierało mi to zbyt mocno.
Do sali wszedł wykładowca i obróciliśmy się w jego kierunku. Powiedzieć, że łatwo mi było się skupić na jego słowach, byłoby wierutnym kłamstwem. Rozpraszały mnie co najmniej dwie rzeczy i jedna z nich wprawiała mnie w zdumienie. Co chwila dostrzegałam, że zerka na mnie, ale Jego mina była niemożliwa do odczytania. Co z tego, że zawsze rozumiałam co chce powiedzieć, kiedy próbował wysupłać z tysiąca swoich myśli, to jedno zwięzłe zdanie, kiedy nie wiedziałam co myśli na mój temat.
No i to ciepło płynące od Jego ramienia. Niemal mogłam się w nim zatopić. Zawsze wprawiało mnie w zdumienie, że nie tylko Jego spojrzenie jest ciepłe, ale cały On. Jakby zawsze miał gorączkę. Wystarczyło, że na sekundę dotknęłam jego ramienia, a Jego skóra, poprzez materiał koszulki, niemal parzyła. Ale to nie bolało. Bo było tym rodzajem ciepła, którego nie miałam. I którego tak pragnęłam.
Siedziałam spięta przez pół godziny, wyobrażając sobie, że wiem co mówi profesor. W tym czasie ani razu nie pozwoliłam sobie obrócić głowy w Jego kierunku. A kiedy okazało się, że możemy już wyjść odetchnęłam z ulgą, choć On nie mógł tego zauważyć. Prawda jednak była taka, że cieszyłam się, iż się od Niego uwolnię. Ale było to też wszystko to, czego robić w życiu nie chciałam.
Wewnętrzny konflikt był niemożliwy do ominięcia.
Zerknęłam na Niego kiedy zbierał swoje rzeczy. Tak wiele chciałam wtedy zrobić i tak wiele mu powiedzieć, ale to zawsze mnie przerastało. Dystans, który był niemożliwy do pokonania. Dla każdego z nas.
- Pa - powiedziałam cicho, nie patrząc na Niego. Wiedziałam, że mnie usłyszał. I powinnam była dodać: "do jutra", ale za bardzo się tego bałam.
Odwróciłam się i zrobiłam krok.
- Zaczekaj - usłyszałam.
Przez ułamek sekundy rozważałam, czy nie wyobraziłam sobie tego. Ale gdyby tak było, nie zamarłabym w oczekiwaniu zastanawiając się, co będzie dalej. Moja wyobraźnia, mimo wszystko, miała swoje granice.
Odwróciłam się i spojrzałam Mu w oczy. Jeśli sądziłam, że zamarłam po tym jak mnie zawołał, to teraz chyba odłączyłam się od swojego ciała. To co zobaczyłam w Jego spojrzeniu... Miałam Jego serce na dłoni. Po raz pierwszy. Widziałam to.
- Masz teraz czas? - zapytał miękko.
Serce na dłoni. Spojrzenie, którym nigdy mnie nie obdarzył. Spojrzenie, na które czekałam całą wieczność. Widziałam je. Było niemożliwe do pomylenia. Tak na mnie patrzył.
 - Tak.
Bo wszystko co wiem to to, że się przywitaliśmy
A twoje oczy wyglądają jak powrót do domu
Wszystko co wiem, to proste imię. Wszystko się zmieniło
Wszystko co wiem, to to, że trzymałeś drzwi
Będziesz mój, a ja będę twoja
Usiedliśmy w uroczej, małej kawiarence. Była pełna ciepłych kolorów, świec, słodkich, ale nie mdłych zapachów i delikatnej muzyki unoszącej się wokół. Nigdy nie byłam w tym miejscu, choć było tak blisko sklepu, do którego tak często zaglądałam.
Odsunął dla mnie krzesło. Uśmiechnęłam się delikatnie i zajęłam miejsce. Utkwiłam wzrok w przedwojennym zdjęciu. Próbowałam się na nim skupić kiedy on siadał na swoim miejscu, ale niespecjalnie mi to wyszło. Zerknęłam na swoje kolana, na których miałam położoną małą, brązową torebkę. Moje dłonie zaciskały się na niej kurczowo. Ta chwila była dla mnie największą abstrakcją. Abstrakcją, bo marzeniem, które spełniło się w najmniej oczekiwanym momencie. W chwili, w której zupełnie nie byłam na to przygotowana.
Zerknęłam na Niego. Uśmiechnął się szeroko.
To spojrzenie...
Chyba zaparło mi dech.
Podeszła do nas kobieta w średnim wieku pytając co byśmy chcieli. Zamówiłam herbatkę owocową, a On, zaraz potem, poprosił o to samo. W pewnej chwili zauważyłam, że unikam jej wzroku, bo patrzyła na nas zbyt przenikliwie, choć na jej ustach majaczył uśmiech.
Przyglądaliśmy się sobie milcząc przez chwilę. I po raz pierwszy zastanawiałam się, czy On też w tej chwili chciałby mi powiedzieć tak wiele rzeczy, ale nie wie od czego zacząć i co może powiedzieć. Ale czego miałabym nie usłyszeć i tak spijałabym słowa z Jego ust. Jednak mimo milczenia nie chciałam zacząć pierwsza. Bałam się, że popsuję wszystko jakimś idiotycznym frazesem bądź komentarzem.
I pragnęłam, by to On do mnie mówił. Pragnęłam wiedzieć, że On tego chce.
Wypowiedział moje imię. W ten jedyny, niepowtarzalny sposób.
Zastanawiałam się czy moje oczy rozbłysły zachwytem. Może byłoby lepiej, gdyby jednak tak nie było...
- Jak minęły ci wakacje?
Proste pytanie. Odpowiedź powinna być równie banalna. Ale nie chciałam Go okłamywać. Nie chciałam nawet mówić tylko częściowej prawdy. Tak długo to robiłam. A pragnęłam być z Nim szczera. Pragnęłam, by znał cały mój świat. By On chciał go znać.
Pomyślałam, że jeszcze mogę zmienić kierunek studiów. I jeśli będzie trzeba - zrobię to.
- Tęskniłam za Tobą. - To miało być wypowiedziane pewnie, ale wyszło coś na pograniczu szeptu. Jego źrenice rozszerzyły się słysząc moje słowa. Skuliłam się w sobie czekając na Jego reakcję. Jeszcze mogę zmienić kierunek studiów - powtórzyłam sobie.
Przerwało nam przyniesie zamówionych wcześniej herbat. Każdy z nas dostał mały czajniczek z ręcznymi malunkami, które musiały wykonać jakieś dzieci. Jednak ważniejszym było, kto przyniósł nam zamówienie. To już nie była tamta miła pani, której spojrzenie pewnie by mnie tak nie przerażało, gdyby nie okoliczności w jakich się znalazłam. Tym razem podeszła do nas blondynka o włosach do pasa i długich nogach. Jej oczy były intensywnie niebieskie, a cera mleczna. Jej uśmiech prosty i śnieżnobiały, a na ustach miała czerwoną szminkę.
Uśmiechnęłam się rozbawiona, widząc jak pożera Go wzrokiem. Kobiety Go uwielbiały. Ale Jemu to zawsze przeszkadzało. Bo nigdy nie był zainteresowany ich zalotami. Był zbyt stały na to, żeby flirtować z kim popadnie. Wolał się z nimi przyjaźnić. Więc dlaczego my nigdy nie byliśmy przyjaciółmi? Ja chciałam tylko tego...
Zapytała, czy nie chcielibyśmy ciasta i choć pytanie to skierowała do nas obojga, na mnie nie zwróciła najmniejszej uwagi. Zachwycona pochłaniała Go wzrokiem. Ale On jej nie zauważał. Był miły jak zwykle, ale nie odwzajemnił jej zainteresowania.
Kiedy odeszła wpatrywał się we mnie milcząc. Wtedy pożałowałam, że nam przerwano. Gdyby tego nie zrobiono pewnie dostałabym Jego reakcję na swoje słowa wcześniej. Próbowałam gdzieś podziać wzrok, ale zawsze przechodził przez Niego, więc w końcu poddałam się i utkwiłam w nim swoje spojrzenie. I niespodziewanie okazało się, że wiem co ono mówi. Był rozdarty. A ja nie wiedziałam dlaczego.
Wypowiedziałam Jego imię. Tak specyficznie. Tak, jak robiłam to kiedy i On wypowiadał moje imię w ten szczególny sposób. I choć było to idiotyczne, bo dla Niego nie wiązało się to z żadną bliskością, a było swego rodzaju żartem - zadziałało. Wrócił do rzeczywistości. Zaczął wiercić się w swoim fotelu, a potem zbliżył się i wypowiedział moje imię. Tak miękko, tak delikatnie... Ale reszta zdania zawisła w powietrzu. Otoczyłam rękoma swoją filiżankę, musiałam coś zrobić z tym przejmującym bólem w swoim sercu. Z tym konfliktem.
Z jakiegoś powodu, tym razem, wiedziałam, że moje oczy wyrażają teraz swój ból. I z jakiegoś powodu wiedziałam, że On to zauważył.
- Wtedy... w zakończenie roku, chciałem się z tobą pożegnać. Ale każde pożegnanie wydało mi się nieodpowiednie. A zniknęłaś nim cię znalazłem. Pomyślałem, że może to i lepiej. Że może do czasu naszego ostatniego egzaminu wymyślę właściwe pożegnanie. A potem byłem przekonany, że mnie unikasz, bo widziałem cię raptem trzy razy i nigdy nie było czasu, by zamienić z tobą choć słowo. A potem znowu znikłaś... I wtedy naprawdę żałowałem... - Odwrócił głowę i wpatrywał się w ścianę. Zbierał myśli. A ja naprawdę, po raz pierwszy, nie próbowałam rozszyfrowywać co dzieje się w Jego głowie. Zamiast tego przyglądałam się Jego dłoni leżącej na stoliku. Była zaciśnięta w pięść. - Poradziłaś mi kiedyś, by być zawsze fair w stosunku do kobiet. I myślałem, że byłem. Zwłaszcza w stosunku do ciebie... Nie chciałem się z nikim wiązać. Za bardzo mnie to przerażało. Dziewczynom, które się mną interesowały jasno dawałem do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Z jakiegoś powodu, mimo to, chciały się ze mną przyjaźnić... Dużo spraw zrozumiałem przez te ostatnie pół roku... Wcześniej zbyt wiele mi umykało. Chyba zbyt mało siebie znałem. Myślę, że nawet teraz ty znasz mnie lepiej niż ja siebie. Bo zawsze dostrzegałaś we mnie to, czego ja nie chciałem dostrzegać w tobie. I dopiero pewnej nocy zrozumiałem dlaczego wszelki rodzaj pożegnania był dla mnie taki... niepasujący do niczego. Bo nie chciałem się z tobą żegnać. Ale nigdy nie dałem ci powodu, żebyś została. Wiele mnie to nauczyło... I wiesz, - ożywił się niespodziewanie - obiecałem sobie, że jeżeli spotkamy się na tych samych studiach, to zrobię to, przed czym wcześniej się broniłem. Że jeśli się spotkamy, to nie będę takim jakim byłem. I potem zobaczyłem cię przed tym audytorium i dotarło do mnie czego nigdy w tobie nie dostrzegałem. I powaliło mnie to. Byłaś taka bezbronna.
Spuściłam wzrok. Sposób w jaki to powiedział... Gdyby wiedział czyja to zasługa...
- Wpatrywałem się w ciebie jak w ducha. Bo naprawdę tam byłaś. I myślałem o tym, że nie tylko nie mam już siły trzymać się od ciebie z daleka, ale też, że wcale już tego nie chcę.
Patrzyłam na Niego, jakbym widziała Go po raz pierwszy w swoim życiu. I kawiarnia mogłaby stanąć teraz w płomieniach, a ja wcale bym tego nie zauważyła.
- Wiec zawołałem cię. Ale byłaś taka obojętna... Jakbym patrzył na samego siebie, względem ciebie. A potem, kiedy wszedłem do audytorium chciałem podejść do ciebie, ale przypomniałem sobie, że może ty wcale tego nie chcesz. I to, co kiedyś mi powiedziałaś - że wcale nie interesuję cię w sposób, w jaki postrzega mnie większość dziewczyn. No i już miałem usiąść z dala od ciebie, kiedy zrozumiałem, że nieświadomie robiłem tak cały czas. Spiąłem się i próbując być tylko sobą podszedłem do ciebie. Byłaś poruszona - zakończył.
Znów spuściłam wzrok. Co mam Ci powiedzieć, skoro wciąż nie wiem do czego zmierzasz? - pomyślałam.
Wypowiedział moje imię, tak miękko... Tak ciepło, tak... subtelnie. Jakby mówiły to Jego oczy.
Spojrzałam na niego.
- Nie chcę dłużej trzymać się od ciebie z daleka. - Naprawdę nie chciał. Widziałam to. Czułam.
A potem, w przypływie obezwładniających uczuć chwyciłam Jego rękę i powiedziałam słowa, które szarpały mną od wewnątrz. - Więc nie rób tego.
I wszystkie moje ściany stały wysoko, pomalowane smutkiem.
A ja zburzę je, zburzę je i otworzę dla ciebie drzwi
I wszystko co czuję w moim brzuchu to motyle, ten piękny rodzaj tworzenia straconego czasu,
Gdybym dała sobie choć sekundę na myślenie, nigdy bym się tak nie zachowała. Ale to się stało, a ja pozwoliłam sobie się odsłonić. Pozwoliłam sobie spojrzeć na Niego tak, jak zawsze Go widziałam. W oczach miałam zachwyt i miłość. Bo Go kochałam. I właśnie teraz postanowiłam spełnić najbardziej nieprawdopodobną obietnicę jaką sobie złożyłam. Obietnicę, która sprawiła, że byłam tak przerażona, gdy zobaczyłam Go wtedy na uczelni.
Obiecałam sobie, że jeśli spotkamy się na tych samych studiach, to się odsłonię. To pokażę Mu, że mi zależy. Bez względu na to, jak miałoby się to skończyć. Bez względu na to, czy zakocha się we mnie, czy nie. Bo nawet jeśli tak, to kochałam Go zbyt mocno, by zranić Go odrzuceniem. 
Chcę cię po prostu lepiej poznać, lepiej poznać, lepiej poznać - teraz
I bo kochałam Go zbyt mocno, by dać mu odejść. Dlatego zawsze to ja byłam tą, która odchodziła.
- Pozwól mi znać cię lepiej. Najlepiej - powiedziałam ściskając Jego dłoń. Była taka gorąca...
Chcę cię po prostu lepiej poznać, lepiej poznać, lepiej poznać - teraz
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Jego zielone oczy wyglądały jak mój powrót do domu. Do domu, który w końcu miałam.
Wróć i powiedz mi dlaczego
Czuję się jakbym tęskniła za tobą cały ten czas
I spotkaj się tam ze mną dzisiejszej nocy
I daj mi znać, że to wszystko nie jest tylko w mojej głowie




Złota stalówka pióra po raz ostatni dotknęła papieru, robiąc kropkę na końcu, tak bolącego mnie, zdania. Ale każdy z tych snów bolał. Zamknęłam notes, który był tak niezwykłym dla mnie pamiętnikiem. Ten akurat miał czerwoną, skórzaną okładkę i beżowy sznureczek do zaznaczania stron. Zerknęłam na złoty zegarek na swojej ręce. Musiałam już wychodzić, ale nie było we mnie żadnego podekscytowania. Wciąż myślałam o tym, jak ciepła była Jego dłoń, kiedy trzymałam ją w tamtej ślicznej kawiarni. Tak ciepła, jak zapamiętam ją ze szkoły. Tak ciepła, jak była naprawdę. 
Zrobiłam ostatni łyk tej samej herbaty, o której śniłam, że piliśmy ją razem, a potem podniosłam się z miejsca i zabierając dziennik ze sobą, odłożyłam go na stos innych na gzymsie kominka. Było ich już kilka, bo i moje sny zbierałam latami. Nie spisywałam tam swoich myśli o Nim. Nie spisywałam tam niczego co świadomie sobie wyobrażałam. Musiałabym wtedy pisać cały czas... Ale sny. One były tak intensywne, że nie dało się ich zignorować. I zawsze kiedy śniłam, wierzyłam, że to prawda. Śniąc o Nim, nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że to tylko marzenie. Moje piękne marzenia, tak intensywne, tak piękne, że nie chciałam ich tracić. Choć jednocześnie spisanie ich uwalniało mnie od nich.
Żałowałam, że emocje tamtych chwil są niemożliwe do przywrócenia, ale mogłam choć pozostawić obrazy. I robiłam to. Przez lata.
Starłam z policzka ślad jaki znaczyła jedna z łez, która spływała po nim kiedy pisałam.
Chwyciłam malutką torbę na cienkim pasku i wyszłam z domu.
Weszłam na salę. Nie można było powiedzieć, że była mała, ale też nie odstraszała swoją wielkością. Miała ogromne okna, z których rozpościerał się widok na jezioro w oddali. Był koniec czerwca, więc wszystkie kolory były magicznie intensywne. Niemal chciało się wyjść na zewnątrz. Parkiet był w kolorze jasnego brązu, a ściany w kremowym kolorze, pełne ciemnobrązowych i granatowych dodatków. A teraz sala cudownie tonęła w białych różach. 
Własnie ten kwiat, był wsadzony w kieszeń Jego marynarki. Własnie ten kwiat, miała wpięty we włosy.
Moment, w którym przyszłam był tak idealny, że aż wydało mi się to śmieszne. Stanęłam za jedną ze ścian, wyglądając za niej delikatnie. Wiedziałam, że nikt mnie nie zauważy. Wszyscy stanęli w półkolu i przyglądali się im uważnie. Teraz pochłaniali wzrokiem Jego, który podchodził własnie do swojej ukochanej. Splótł jej palce ze swoimi i objął ją ramieniem zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Wtedy rozbrzmiała piosenka, która miała być ich pierwszym tańcem. Uśmiechnęli się do siebie szeroko, a potem zaczął ją prowadzić.
Nie przyszłam do kościoła, by zobaczyć jak mówi słowa przysięgi. Nie potrzebowałam tego. Wiedziałam, że jej dotrzyma. Wiedziałam, że zawsze będzie ją kochać. Ja chciałam zobaczyć Jego beztroski uśmiech i to ciepłe spojrzenie, którym tańcząc obdarza miłość swojego życia. Chciałam widzieć Go właśnie w tej chwili, bo to nie była żadna podniosła chwila, a coś beztroskiego. Bo i On tańcząc zawsze beztroski był. Myślę, że pragnęłam zobaczyć ten moment również dlatego, że ze mną nie tańczył nigdy. Więc nigdy nie mogłam tego zobaczyć z bliska. I choć teraz też nie mogę - już tego nie potrzebuję. Już tego nie pragnę.
Uśmiechałam się szeroko patrząc z zachwytem jak wirują po sali. Jej piękne, rudo-kasztanowe włosy, kręconymi wodospadami opadały na nagie plecy. Była pięknie ubrana... Anna, to było jej imię. Dziewczyny, która z miłością i zachwytem wpatrywała się w najbardziej niesamowitą miłość jaka mnie spotkała. Miała jeszcze bardziej zielone oczy niż On. W głębokim, szmaragdowym odcieniu. A kilka piegów dodawało jej delikatnej cerze jeszcze więcej młodzieńczego uroku. Była przepiękna. I wiedziałam jak bardzo Go kocha. Wiedziałam, choć ja nigdy tak Go nie kochałam.
Odpięłam łańcuszek z białego złota, na którym był malutki wisiorek. Minęło wiele czasu odkąd go założyłam. I zawsze miałam go przy sobie. Pamiątka uścisku, który wszystko zmienił. Pamiątka uścisku, którego nie było i złamało mi to serce. Teraz to serce z powrotem jest całe. Jego miłość je złożyła. 
Piękna piosenka, do której tańczyli, musiała być jej wyborem i wiedziałam dlaczego Go zaakceptował. Była w Nim zakochana jeszcze nim ja poznałam Jego w szkole średniej. I nigdy nie zdradziła się ze swoimi uczuciami. Zawsze była tylko Jego koleżanką. I czekała na Niego, tak długo... I tak długo On sam bał się zrobić jakiś ruch, bojąc się, że wszystko rozpadnie się niczym domek z kart. Tak długo na siebie czekali, tak długo do siebie dorastali... I teraz tańczą razem - On w czerni, ona w bieli. Piękni, szczęśliwi, zakochani...
Nie dziwiłam się, że kochała Go coraz mocniej. Jego po prostu nie dało się kochać mniej, czy nie kochać wcale. Był na to za dobry. I właśnie w tej dobroci był ideałem.
Ta magiczna chwila jaką był ich taniec nieubłaganie zbliżała się do końca, ale to nie sprawiło, że moje serce krwawiło w tęsknocie. Byłam przeszczęśliwa. Bo i On taki był. Pochylił się i pocałował swoją ukochaną. Uśmiechnęłam się szerzej niż wydawało mi się to kiedykolwiek możliwe. Jego szczęście było tak wszechogarniające, że pławiłam się w nim, zatracając się w tym doznaniu bez reszty. Tak bardzo cieszyłam się z Jego szczęścia. Kochałam je.
Oderwali swoje usta od siebie i wtedy ona zawtórowała wokalistce, śpiewając przy tym najpiękniejszy wers w piosence. Pocałował ją uśmiechając się tak szeroko jak ona. Ich miłość była tak namacalna, że niemal mogłam ją dotknąć.
Rozbrzmiały ostatnie nuty piosenki, kiedy wirując zobaczył mnie - opierającą głowę o ścianę i z rozmarzeniem wpatrującą się w ich tańczące sylwetki. Nie martwiłam się o to, bo to spojrzenie trwało zbyt krótko, by mógł mi się dokładnie przyjrzeć, a i ja już miałam zniknąć. Więc jeśli spojrzy w to miejsce za sekundę, mnie już tam nie będzie. Pomyśli, że tylko Mu się wydawało.
Szłam brukową drużką uśmiechając się z tego ciepła jakie Jego radość i miłość stworzyły w moim sercu. Miałam wrażenie, że zaraz zacznę unosić się nad ziemią. Wtedy usłyszałam jak woła moje imię, a potem Jego kroki na chodniku. Odwróciłam się zaszokowana. Biegł w moją stronę. Nie mogłam uwierzyć, że On naprawdę dowiedział się, że tu byłam. Nie tak miało być... 
Teraz znów twardo stąpałam po ziemi.
Powtórzył ciepło moje imię, kiedy zatrzymał się przede mną. Pomyślałam o swoim śnie. Miał taki sam głos. Taką samą intonację. Takie samo ciepło i miękkość. Lata tego nie zmieniły.
- Dlaczego już idziesz? - zapytał nie mogąc zrozumieć dlaczego tak postępuję.
Jego pytanie mogłoby być idiotyczne, gdyby nie to, że był tak uprzejmym, prostym i dobrodusznym człowiekiem.  
- Bo zobaczyłam, że jesteś szczęśliwy. Bo zobaczyłam to, co tak pragnęłam zobaczyć. Teraz mogę już iść - odpowiedziałam mu tak miękko, jak jeszcze nigdy dotąd. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
- Wciąż mnie kochasz... 
Zatrzymałam się. Uśmiechnęłam się odrobinę rozbawiona. Naprawdę tak kiedyś myślał. Dlatego i tak myśli teraz. Odwróciłam się i spojrzałam w te ciepłe, zielone oczy. Chciałabym w nich utonąć, ale nie mogłam.
- Jak brata. Zawsze tak Cię kochałam. Jak brata. Powinieneś nim być. I choć nie byłeś, zawsze Cię kochałam. I zawsze będę. Dla mnie, jesteś moim bratem i pragnę Twojego szczęścia ponad wszelką miarę. 
W Jego oczach zobaczyłam, jak przypomina sobie moje słowa, kiedy mówiłam Mu, że znam chłopca, który powinien być moim bratem. Często wspominałam o tym chłopcu, ale On nigdy nie wiedział, że nim jest.
- Nigdy nie oczekiwałam, że to zrozumiesz. Nigdy nie posilam, byś mnie rozumiał. Ja tylko tego chciałam, a to nie zbrodnia - wyjaśniłam cicho.
Patrzył na mnie nie wiedząc co zrobić. Powinien już sobie pójść, czekali tam na Niego. Nie chciałam, by zaczęli Go szukać i zobaczyli nas razem. Nagle zauważył, że prawą rękę mam zaciśniętą w pięść. Chwycił ją w swoje dłonie i otworzył ją. Miał takie ciepłe dłonie. Tak ciepłe, jak przypomniał mi to mój sen.
- Dlaczego nie masz tego na szyi? Zawsze to przy sobie miałaś.
Pamiętał.
- Bo mogę dać odejść pewnemu niepowtarzalnemu wspomnieniu. Byłeś jego najważniejszą częścią. Sprawiłeś, że czekałam na ciebie każdego dnia, umierając przy tym, bo byleś tak obojętny. A chciałam twojej przyjaźni. Tylko jej. I aż jej. Ale teraz... Teraz wiem, że mogę dać temu odejść. Teraz potrafię to zrobić. Bo masz nowe życie i jesteś szczęśliwy. Wiec i ja będę potrafiła na nowo żyć. A to - Uniosłam wisiorek, trzymając go za łańcuszek, który wahał się przed Jego oczami. - pomyślałam, że oddam to na cele charytatywne. Bo choć tamto wspomnienie złamało mi serce, było najpiękniejszym co kiedykolwiek mnie spotkało. Gdyby stało się tylko śmieciem, splamiłabym to wspomnienie. A teraz, wracaj do żony. Wracaj tam, gdzie już zawsze powinieneś być. I pozwól mi teraz odejść.
Patrzyłam w Jego oczy. Był rozdarty i nie wiedział jak się zachować. Ale ja byłam pewna tego, co należy zrobić. I nie było tak, że przestanę do Niego tęsknić. Że przestanę Go potrzebować. Chodziło o to, że był to ten dzień, w którym wiedziałam, że mogę przestać pragnąć, by On potrzebował mnie. Bo teraz ma kogoś, kogo będzie mógł potrzebować już zawsze. I nigdy, nigdy, nikt nie odbierze tego niewłaściwie.
- Kochasz mnie - szepnął, ale wiedziałam, że wie, iż te słowa nic w naszej sytuacji nie zmienią. Bo to nigdy nic między nami nie zmieniało.
Nim odwróciłam się i odeszłam, pożegnałam się z Nim słowami, na których dźwięk gwałtownie nabrał powietrza, a Jego źrenice rozszerzyły się. Widząc to, widząc, że rozumie, mogłam odejść.
- Kochałam Cię przez tysiąc lat. I będę Cię kochać przez kolejne tysiąc.

Weszłam do domu i rzucając torebkę na podłogę, nie zerkając nawet na nią, weszłam do salonu. Przyklękałam przed kominkiem, a potem zaczęłam rozpalać w nim ogień. Uśmiechałam się patrząc jak płonie i strzela. Uwielbiałam jego ciepło, ale teraz skojarzenie z Nim nie przynosiło smutku. Teraz było to po prostu ciepłe wspomnienie ciepłej osoby.
Podniosłam się i chwyciłam czerwony dziennik, w którym pisałam jeszcze dzisiaj. Wrzuciłam go w płomienie. Patrzyłam jak pożera go ogień, ale nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. To po prostu było to, co chciałam zrobić. Z czym czułam się dobrze. To samo zrobiłam z każdym następnym. Zatrzymałam się dopiero po spaleniu przedostatniego.
Sięgnęłam po ten ostatni, niegdyś leżący na samym dole tej wysokiej wieży, dzienników z ostatnich lat. Na ciemnozielonej, skórzanej okładce wytłoczone były drobne listki na długich, wygiętych łodygach; one były w innym kolorze - wiosennej, żywej zieleni. Tak bardzo kojarzyła mi się z Jego oczami... Delikatnie przejechałam dłonią po okładce, skupiając się na tym subtelnym uczuciu. Jednak była różnica pomiędzy tym pamiętnikiem, a innymi, i nie chodziło o kolor. To był ten pierwszy notes, w którym zapisałam swój sen. Kupiony przypadkiem, kilka godzin przed tamtą nocą. Dla kaprysu, który zrozumiałam dopiero gdy się obudziłam. Gdy płacząc tak bardzo, zwlokłam się z łózka i podeszłam do biurka. Pragnęłam zapisać to, co mi się przyśniło. Miałam nadzieję, że to pomoże, że wtedy nie będzie tak boleć. Chciałam to zapisać, by zapomnieć. I by pamiętać.
Nie zapomniałam tego uczucia, które towarzyszyło mi kiedy sięgałam po pióro i kiedy mój wzrok padł na ten dziennik, jeszcze zafoliowany. Przeraźliwa samotność. Samotność, której nie doświadczyłam tak silnie nigdy potem, choć ciągle mnie prześladowała. 
Otworzyłam go i bez czytania odnalazłam fragment, którego treść zmieniła moje istnienie. Odwróciłam się i wpadłam w jego ramiona. Pamiętam ruch swojej ręki piszącej to zdanie. Pamiętam, z której strony padał cień rzucany z jednej małej lampki, na srebrną stalówkę pióra. I pamiętam jak wiele wylałam wtedy łez. Niektóre z nich znaczyły ten dziennik po dziś dzień. Spojrzałam niżej. Raj. Płakałam, bo go nie miałam, bo chciałam wrócić do swojego snu, do Tamtych ramion. I nie mogłam.
Ten sen, stan, od którego wszystko się zaczęło, jest zapisany w tym zielonym dzienniku, na żółtych kartkach z jasnobrązowymi liniami. Czarnym atramentem. Ale kiedy skończyłam pisać zamknęłam go i już nigdy więcej go nie otworzyłam. Nie zapisałam w nim już nic innego, choć snów było tak wiele. Samo dotknięcie go napawało mnie przerażeniem... I dopiero teraz miałam go w rękach, otwartego na tych kilku zapisanych stronach. Nie parzył. Po prostu był w moich rękach, a ja patrzyłam na rzędy czarnych wyrazów. Ale nie skupiałam się na nich. Zamiast tego myślałam o zielonych oczach, które kojarzę z powrotem do domu. Ciepłych, czułych, uczciwych... 
Kocham te oczy. Kochałam... I zawsze będę kochać.
Przekręciłam w dłoniach dziennik, tekstem w dół i tak wrzuciłam w płomienie. 
Nie widziałam jak ogień pochłania każdą literę tekstu - jedną po drugiej. Nie. Widziałam jak próbuje zamienić w popiół zieloną okładkę. Jak gorące, żółte, niemal namacalne języki ognia, sprawiają, że robi się coraz ciemniejsza, by w końcu stać się czarną. Jakby źrenice jego oczu rozszerzyły się tak bardzo, że przykryła tamte zielone tęczówki...
Moje najpiękniejsze wspomnienie pochłaniał ogień. Ale nie bolało. - Uśmiechnęłam się delikatnie myśląc o tym. 
Umierałam każdego dnia, 
Czekając na Ciebie
I przez cały czas wierzyłam
Że Cię znajdę
Czas przyniósł mi
Twoje serce
Kochałam Cię
Przez tysiąc lat
Będę Cię kochać 
Przez następny tysiąc
Nie bolało.

blog wspiera akcję:

blog wspiera akcję: