czwartek, 2 stycznia 2014

Krótkie historie: "Jestem tutaj, by cię kochać, trzymać w ramionach, chronić. Jestem tutaj, by uczyć się od ciebie i otrzymywać twoją miłość. Jestem tutaj, bo nie ma innego miejsca, w którym miałbym być." Część II

CZĘŚĆ II - OSTANIA
(cześć I - tutaj)


podkład muzyczny I

Stałam w wielkim holu, rozglądając się niepewnie. Nie byłam pewna czy moja niepewność bierze się stąd, że nie ma tutaj nikogo znajomego, czy dlatego, że jednocześnie boję się kogoś takiego tu spotkać. Mnóstwo nieznanych twarzy przewijało się przez uczelnię, a ja stałam po środku korytarza przyglądając się im zupełnie bez sensu. Byłam zagubiona i samotna, ale kiedy się tak nie czułam? Przyzwyczaiłam się do tego uczucia,  już tak długo ze mną było. Więc dlaczego czułam się jakby coś wciąż mi umykało?
Wtedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. I wiedziałam kto. Nie pomyliłabym tej barwy głosu z żadną inną. I sposób w jaki to zrobił, jak wypowiedział moje imię...
Odwróciłam się.
Stał kilka metrów dalej. Wariat krzyczał w takim miejscu... Wyglądał przyzwoiciej niż zazwyczaj. Miał na sobie wąskie czarne spodnie, buty do garnituru, a czarny T-shirt z nazwą zespołu zamienił na czarną koszulę. Wyglądał jak marzenie. I choć kobiety zakochiwały się w Jego charakterze, to bez spoglądania na dziewczyny wokół, wiedziałam, że wszystkie zwracają na Niego uwagę. Bo zawsze miał w sobie to coś, na co ludzie nie pozostawali obojętni. Nie można się oszukiwać, że i mnie do tego nie ciągnęło, ale...
Machał do mnie z uśmiechem. Widziałabym to ciepłe, zielone spojrzenie prawdopodobnie nawet wtedy, kiedy nie widziałabym już nic. Nie wiedziałam czy widzi co maluje się w moich oczach, choć i ja sama nie wiedziałam co można w nich zastać, bo bezbrzeżny zachwyt mieszał się z wszechogarniającym bólem. Ta walka toczyła się we mnie już tak długo i nie było możliwości, by kiedyś ustała. Te emocje zbyt mocno się wykluczały. Zbyt mocno nie potrafiły znieść siebie nawzajem.
Miałam nadzieję, że patrzę na Niego tym samym obojętnym wzrokiem, który widział u mnie przez trzy poprzednie lata.
Uśmiechnęłam się do Niego, choć najpewniej wyszedł z tego tylko grymas. Na szczęście w tej samej chwili zobaczyłam ludzi wchodzących do audytorium, więc natychmiast poszłam za ich przykładem. Na swój sposób byłam szczęśliwa. Byłam tak wyprana ze wszystkich emocji, że poruszałam się niczym automat. A to znaczyło, że panowałam nad swoimi uczuciami. Choć metoda była okropna, była skuteczna i dlatego tak bardzo cieszyłam się, że wciąż to potrafię.
Usiadłam w przeciwległym krańcu sali i gdybym mogła, skuliłabym się w kłębek. Ale nie mogłam. Zerknęłam w stronę drzwi i zobaczyłam jak przez nie przechodzi, a potem staje i rozgląda się. Widziałam jak mnie dostrzega i tamto spojrzenie sprawiło, że cała moja samokontrola się rozpadła. To zawahanie w jego oczach... to niezdecydowanie... I wiedziałam co teraz będzie. Zrobi krok w moją stronę, a potem się opanuje i niemal ucieknie, jak najdalej ode mnie. Miałam ochotę jęknąć rozpaczliwie, ale mimo wszystko byłam w sali pełnej ludzi. A byłam taka przekonana, że Go tu nie spotkam. Tak bardzo liczyłam na to, że wybierze inny kierunek. A jednak tu był i zapuszczało to moje wmyśli w rejony, w których nigdy nie powinnam była się pojawiać. Ale On nie podejdzie, więc znów spędzę życie obojętnie go mijając. Może jeszcze nie jest za późno na zmianę wydziału? - pomyślałam z nadzieją.
A potem, Jego spojrzenie się zmieniło i zrobił krok. I nie cofnął się, a szedł dalej. Patrzył na mnie i szedł do mnie. I nagle przemożna chęć, by się rozpłakać została zastąpiona przez niepomierne zdumienie i zdezorientowanie. Serce waliło mi jak oszalałe, a oczy prawdopodobnie miałam wielkie jak spodki. Usiadł obok mnie i wtedy do mnie dotarło, jak pusto jest wokół nas, niemal jakbyśmy byli parą, która pragnie siedzieć samotnie. Pochylił się w moją stronę i z uśmiechem szepnął: "Hej." Powinnam był Mu odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Zdezorientowana i oczarowana gapiłam się w jego ciepłe oczy, bo tego po prostu nie dało się inaczej nazwać.
- Jednak wybrałaś te studia - powiedział do mnie.
- Mogłabym to samo powiedzieć o Tobie - szepnęłam.
Patrzyłam Mu w oczy, ale nie rozumiałam jego spojrzenia. Nie wiedziałam co mówi. Wiedziałam tylko, że jest ciepłe i miłe.
Ja tylko chciałabym cię lepiej poznać... - przemknęło mi przez myśl. Choć lepszym określeniem byłoby, że moje serce wyło te słowa do księżyca. Bo naprawdę tego pragnęłam. Choć pół roku temu powinnam skończyć z tym idiotycznym marzeniem. I, no cóż, myślałam, że tak jest. Nie było. I doskwierało mi to zbyt mocno.
Do sali wszedł wykładowca i obróciliśmy się w jego kierunku. Powiedzieć, że łatwo mi było się skupić na jego słowach, byłoby wierutnym kłamstwem. Rozpraszały mnie co najmniej dwie rzeczy i jedna z nich wprawiała mnie w zdumienie. Co chwila dostrzegałam, że zerka na mnie, ale Jego mina była niemożliwa do odczytania. Co z tego, że zawsze rozumiałam co chce powiedzieć, kiedy próbował wysupłać z tysiąca swoich myśli, to jedno zwięzłe zdanie, kiedy nie wiedziałam co myśli na mój temat.
No i to ciepło płynące od Jego ramienia. Niemal mogłam się w nim zatopić. Zawsze wprawiało mnie w zdumienie, że nie tylko Jego spojrzenie jest ciepłe, ale cały On. Jakby zawsze miał gorączkę. Wystarczyło, że na sekundę dotknęłam jego ramienia, a Jego skóra, poprzez materiał koszulki, niemal parzyła. Ale to nie bolało. Bo było tym rodzajem ciepła, którego nie miałam. I którego tak pragnęłam.
Siedziałam spięta przez pół godziny, wyobrażając sobie, że wiem co mówi profesor. W tym czasie ani razu nie pozwoliłam sobie obrócić głowy w Jego kierunku. A kiedy okazało się, że możemy już wyjść odetchnęłam z ulgą, choć On nie mógł tego zauważyć. Prawda jednak była taka, że cieszyłam się, iż się od Niego uwolnię. Ale było to też wszystko to, czego robić w życiu nie chciałam.
Wewnętrzny konflikt był niemożliwy do ominięcia.
Zerknęłam na Niego kiedy zbierał swoje rzeczy. Tak wiele chciałam wtedy zrobić i tak wiele mu powiedzieć, ale to zawsze mnie przerastało. Dystans, który był niemożliwy do pokonania. Dla każdego z nas.
- Pa - powiedziałam cicho, nie patrząc na Niego. Wiedziałam, że mnie usłyszał. I powinnam była dodać: "do jutra", ale za bardzo się tego bałam.
Odwróciłam się i zrobiłam krok.
- Zaczekaj - usłyszałam.
Przez ułamek sekundy rozważałam, czy nie wyobraziłam sobie tego. Ale gdyby tak było, nie zamarłabym w oczekiwaniu zastanawiając się, co będzie dalej. Moja wyobraźnia, mimo wszystko, miała swoje granice.
Odwróciłam się i spojrzałam Mu w oczy. Jeśli sądziłam, że zamarłam po tym jak mnie zawołał, to teraz chyba odłączyłam się od swojego ciała. To co zobaczyłam w Jego spojrzeniu... Miałam Jego serce na dłoni. Po raz pierwszy. Widziałam to.
- Masz teraz czas? - zapytał miękko.
Serce na dłoni. Spojrzenie, którym nigdy mnie nie obdarzył. Spojrzenie, na które czekałam całą wieczność. Widziałam je. Było niemożliwe do pomylenia. Tak na mnie patrzył.
 - Tak.
Bo wszystko co wiem to to, że się przywitaliśmy
A twoje oczy wyglądają jak powrót do domu
Wszystko co wiem, to proste imię. Wszystko się zmieniło
Wszystko co wiem, to to, że trzymałeś drzwi
Będziesz mój, a ja będę twoja
Usiedliśmy w uroczej, małej kawiarence. Była pełna ciepłych kolorów, świec, słodkich, ale nie mdłych zapachów i delikatnej muzyki unoszącej się wokół. Nigdy nie byłam w tym miejscu, choć było tak blisko sklepu, do którego tak często zaglądałam.
Odsunął dla mnie krzesło. Uśmiechnęłam się delikatnie i zajęłam miejsce. Utkwiłam wzrok w przedwojennym zdjęciu. Próbowałam się na nim skupić kiedy on siadał na swoim miejscu, ale niespecjalnie mi to wyszło. Zerknęłam na swoje kolana, na których miałam położoną małą, brązową torebkę. Moje dłonie zaciskały się na niej kurczowo. Ta chwila była dla mnie największą abstrakcją. Abstrakcją, bo marzeniem, które spełniło się w najmniej oczekiwanym momencie. W chwili, w której zupełnie nie byłam na to przygotowana.
Zerknęłam na Niego. Uśmiechnął się szeroko.
To spojrzenie...
Chyba zaparło mi dech.
Podeszła do nas kobieta w średnim wieku pytając co byśmy chcieli. Zamówiłam herbatkę owocową, a On, zaraz potem, poprosił o to samo. W pewnej chwili zauważyłam, że unikam jej wzroku, bo patrzyła na nas zbyt przenikliwie, choć na jej ustach majaczył uśmiech.
Przyglądaliśmy się sobie milcząc przez chwilę. I po raz pierwszy zastanawiałam się, czy On też w tej chwili chciałby mi powiedzieć tak wiele rzeczy, ale nie wie od czego zacząć i co może powiedzieć. Ale czego miałabym nie usłyszeć i tak spijałabym słowa z Jego ust. Jednak mimo milczenia nie chciałam zacząć pierwsza. Bałam się, że popsuję wszystko jakimś idiotycznym frazesem bądź komentarzem.
I pragnęłam, by to On do mnie mówił. Pragnęłam wiedzieć, że On tego chce.
Wypowiedział moje imię. W ten jedyny, niepowtarzalny sposób.
Zastanawiałam się czy moje oczy rozbłysły zachwytem. Może byłoby lepiej, gdyby jednak tak nie było...
- Jak minęły ci wakacje?
Proste pytanie. Odpowiedź powinna być równie banalna. Ale nie chciałam Go okłamywać. Nie chciałam nawet mówić tylko częściowej prawdy. Tak długo to robiłam. A pragnęłam być z Nim szczera. Pragnęłam, by znał cały mój świat. By On chciał go znać.
Pomyślałam, że jeszcze mogę zmienić kierunek studiów. I jeśli będzie trzeba - zrobię to.
- Tęskniłam za Tobą. - To miało być wypowiedziane pewnie, ale wyszło coś na pograniczu szeptu. Jego źrenice rozszerzyły się słysząc moje słowa. Skuliłam się w sobie czekając na Jego reakcję. Jeszcze mogę zmienić kierunek studiów - powtórzyłam sobie.
Przerwało nam przyniesie zamówionych wcześniej herbat. Każdy z nas dostał mały czajniczek z ręcznymi malunkami, które musiały wykonać jakieś dzieci. Jednak ważniejszym było, kto przyniósł nam zamówienie. To już nie była tamta miła pani, której spojrzenie pewnie by mnie tak nie przerażało, gdyby nie okoliczności w jakich się znalazłam. Tym razem podeszła do nas blondynka o włosach do pasa i długich nogach. Jej oczy były intensywnie niebieskie, a cera mleczna. Jej uśmiech prosty i śnieżnobiały, a na ustach miała czerwoną szminkę.
Uśmiechnęłam się rozbawiona, widząc jak pożera Go wzrokiem. Kobiety Go uwielbiały. Ale Jemu to zawsze przeszkadzało. Bo nigdy nie był zainteresowany ich zalotami. Był zbyt stały na to, żeby flirtować z kim popadnie. Wolał się z nimi przyjaźnić. Więc dlaczego my nigdy nie byliśmy przyjaciółmi? Ja chciałam tylko tego...
Zapytała, czy nie chcielibyśmy ciasta i choć pytanie to skierowała do nas obojga, na mnie nie zwróciła najmniejszej uwagi. Zachwycona pochłaniała Go wzrokiem. Ale On jej nie zauważał. Był miły jak zwykle, ale nie odwzajemnił jej zainteresowania.
Kiedy odeszła wpatrywał się we mnie milcząc. Wtedy pożałowałam, że nam przerwano. Gdyby tego nie zrobiono pewnie dostałabym Jego reakcję na swoje słowa wcześniej. Próbowałam gdzieś podziać wzrok, ale zawsze przechodził przez Niego, więc w końcu poddałam się i utkwiłam w nim swoje spojrzenie. I niespodziewanie okazało się, że wiem co ono mówi. Był rozdarty. A ja nie wiedziałam dlaczego.
Wypowiedziałam Jego imię. Tak specyficznie. Tak, jak robiłam to kiedy i On wypowiadał moje imię w ten szczególny sposób. I choć było to idiotyczne, bo dla Niego nie wiązało się to z żadną bliskością, a było swego rodzaju żartem - zadziałało. Wrócił do rzeczywistości. Zaczął wiercić się w swoim fotelu, a potem zbliżył się i wypowiedział moje imię. Tak miękko, tak delikatnie... Ale reszta zdania zawisła w powietrzu. Otoczyłam rękoma swoją filiżankę, musiałam coś zrobić z tym przejmującym bólem w swoim sercu. Z tym konfliktem.
Z jakiegoś powodu, tym razem, wiedziałam, że moje oczy wyrażają teraz swój ból. I z jakiegoś powodu wiedziałam, że On to zauważył.
- Wtedy... w zakończenie roku, chciałem się z tobą pożegnać. Ale każde pożegnanie wydało mi się nieodpowiednie. A zniknęłaś nim cię znalazłem. Pomyślałem, że może to i lepiej. Że może do czasu naszego ostatniego egzaminu wymyślę właściwe pożegnanie. A potem byłem przekonany, że mnie unikasz, bo widziałem cię raptem trzy razy i nigdy nie było czasu, by zamienić z tobą choć słowo. A potem znowu znikłaś... I wtedy naprawdę żałowałem... - Odwrócił głowę i wpatrywał się w ścianę. Zbierał myśli. A ja naprawdę, po raz pierwszy, nie próbowałam rozszyfrowywać co dzieje się w Jego głowie. Zamiast tego przyglądałam się Jego dłoni leżącej na stoliku. Była zaciśnięta w pięść. - Poradziłaś mi kiedyś, by być zawsze fair w stosunku do kobiet. I myślałem, że byłem. Zwłaszcza w stosunku do ciebie... Nie chciałem się z nikim wiązać. Za bardzo mnie to przerażało. Dziewczynom, które się mną interesowały jasno dawałem do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Z jakiegoś powodu, mimo to, chciały się ze mną przyjaźnić... Dużo spraw zrozumiałem przez te ostatnie pół roku... Wcześniej zbyt wiele mi umykało. Chyba zbyt mało siebie znałem. Myślę, że nawet teraz ty znasz mnie lepiej niż ja siebie. Bo zawsze dostrzegałaś we mnie to, czego ja nie chciałem dostrzegać w tobie. I dopiero pewnej nocy zrozumiałem dlaczego wszelki rodzaj pożegnania był dla mnie taki... niepasujący do niczego. Bo nie chciałem się z tobą żegnać. Ale nigdy nie dałem ci powodu, żebyś została. Wiele mnie to nauczyło... I wiesz, - ożywił się niespodziewanie - obiecałem sobie, że jeżeli spotkamy się na tych samych studiach, to zrobię to, przed czym wcześniej się broniłem. Że jeśli się spotkamy, to nie będę takim jakim byłem. I potem zobaczyłem cię przed tym audytorium i dotarło do mnie czego nigdy w tobie nie dostrzegałem. I powaliło mnie to. Byłaś taka bezbronna.
Spuściłam wzrok. Sposób w jaki to powiedział... Gdyby wiedział czyja to zasługa...
- Wpatrywałem się w ciebie jak w ducha. Bo naprawdę tam byłaś. I myślałem o tym, że nie tylko nie mam już siły trzymać się od ciebie z daleka, ale też, że wcale już tego nie chcę.
Patrzyłam na Niego, jakbym widziała Go po raz pierwszy w swoim życiu. I kawiarnia mogłaby stanąć teraz w płomieniach, a ja wcale bym tego nie zauważyła.
- Wiec zawołałem cię. Ale byłaś taka obojętna... Jakbym patrzył na samego siebie, względem ciebie. A potem, kiedy wszedłem do audytorium chciałem podejść do ciebie, ale przypomniałem sobie, że może ty wcale tego nie chcesz. I to, co kiedyś mi powiedziałaś - że wcale nie interesuję cię w sposób, w jaki postrzega mnie większość dziewczyn. No i już miałem usiąść z dala od ciebie, kiedy zrozumiałem, że nieświadomie robiłem tak cały czas. Spiąłem się i próbując być tylko sobą podszedłem do ciebie. Byłaś poruszona - zakończył.
Znów spuściłam wzrok. Co mam Ci powiedzieć, skoro wciąż nie wiem do czego zmierzasz? - pomyślałam.
Wypowiedział moje imię, tak miękko... Tak ciepło, tak... subtelnie. Jakby mówiły to Jego oczy.
Spojrzałam na niego.
- Nie chcę dłużej trzymać się od ciebie z daleka. - Naprawdę nie chciał. Widziałam to. Czułam.
A potem, w przypływie obezwładniających uczuć chwyciłam Jego rękę i powiedziałam słowa, które szarpały mną od wewnątrz. - Więc nie rób tego.
I wszystkie moje ściany stały wysoko, pomalowane smutkiem.
A ja zburzę je, zburzę je i otworzę dla ciebie drzwi
I wszystko co czuję w moim brzuchu to motyle, ten piękny rodzaj tworzenia straconego czasu,
Gdybym dała sobie choć sekundę na myślenie, nigdy bym się tak nie zachowała. Ale to się stało, a ja pozwoliłam sobie się odsłonić. Pozwoliłam sobie spojrzeć na Niego tak, jak zawsze Go widziałam. W oczach miałam zachwyt i miłość. Bo Go kochałam. I właśnie teraz postanowiłam spełnić najbardziej nieprawdopodobną obietnicę jaką sobie złożyłam. Obietnicę, która sprawiła, że byłam tak przerażona, gdy zobaczyłam Go wtedy na uczelni.
Obiecałam sobie, że jeśli spotkamy się na tych samych studiach, to się odsłonię. To pokażę Mu, że mi zależy. Bez względu na to, jak miałoby się to skończyć. Bez względu na to, czy zakocha się we mnie, czy nie. Bo nawet jeśli tak, to kochałam Go zbyt mocno, by zranić Go odrzuceniem. 
Chcę cię po prostu lepiej poznać, lepiej poznać, lepiej poznać - teraz
I bo kochałam Go zbyt mocno, by dać mu odejść. Dlatego zawsze to ja byłam tą, która odchodziła.
- Pozwól mi znać cię lepiej. Najlepiej - powiedziałam ściskając Jego dłoń. Była taka gorąca...
Chcę cię po prostu lepiej poznać, lepiej poznać, lepiej poznać - teraz
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Jego zielone oczy wyglądały jak mój powrót do domu. Do domu, który w końcu miałam.
Wróć i powiedz mi dlaczego
Czuję się jakbym tęskniła za tobą cały ten czas
I spotkaj się tam ze mną dzisiejszej nocy
I daj mi znać, że to wszystko nie jest tylko w mojej głowie




Złota stalówka pióra po raz ostatni dotknęła papieru, robiąc kropkę na końcu, tak bolącego mnie, zdania. Ale każdy z tych snów bolał. Zamknęłam notes, który był tak niezwykłym dla mnie pamiętnikiem. Ten akurat miał czerwoną, skórzaną okładkę i beżowy sznureczek do zaznaczania stron. Zerknęłam na złoty zegarek na swojej ręce. Musiałam już wychodzić, ale nie było we mnie żadnego podekscytowania. Wciąż myślałam o tym, jak ciepła była Jego dłoń, kiedy trzymałam ją w tamtej ślicznej kawiarni. Tak ciepła, jak zapamiętam ją ze szkoły. Tak ciepła, jak była naprawdę. 
Zrobiłam ostatni łyk tej samej herbaty, o której śniłam, że piliśmy ją razem, a potem podniosłam się z miejsca i zabierając dziennik ze sobą, odłożyłam go na stos innych na gzymsie kominka. Było ich już kilka, bo i moje sny zbierałam latami. Nie spisywałam tam swoich myśli o Nim. Nie spisywałam tam niczego co świadomie sobie wyobrażałam. Musiałabym wtedy pisać cały czas... Ale sny. One były tak intensywne, że nie dało się ich zignorować. I zawsze kiedy śniłam, wierzyłam, że to prawda. Śniąc o Nim, nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że to tylko marzenie. Moje piękne marzenia, tak intensywne, tak piękne, że nie chciałam ich tracić. Choć jednocześnie spisanie ich uwalniało mnie od nich.
Żałowałam, że emocje tamtych chwil są niemożliwe do przywrócenia, ale mogłam choć pozostawić obrazy. I robiłam to. Przez lata.
Starłam z policzka ślad jaki znaczyła jedna z łez, która spływała po nim kiedy pisałam.
Chwyciłam malutką torbę na cienkim pasku i wyszłam z domu.
Weszłam na salę. Nie można było powiedzieć, że była mała, ale też nie odstraszała swoją wielkością. Miała ogromne okna, z których rozpościerał się widok na jezioro w oddali. Był koniec czerwca, więc wszystkie kolory były magicznie intensywne. Niemal chciało się wyjść na zewnątrz. Parkiet był w kolorze jasnego brązu, a ściany w kremowym kolorze, pełne ciemnobrązowych i granatowych dodatków. A teraz sala cudownie tonęła w białych różach. 
Własnie ten kwiat, był wsadzony w kieszeń Jego marynarki. Własnie ten kwiat, miała wpięty we włosy.
Moment, w którym przyszłam był tak idealny, że aż wydało mi się to śmieszne. Stanęłam za jedną ze ścian, wyglądając za niej delikatnie. Wiedziałam, że nikt mnie nie zauważy. Wszyscy stanęli w półkolu i przyglądali się im uważnie. Teraz pochłaniali wzrokiem Jego, który podchodził własnie do swojej ukochanej. Splótł jej palce ze swoimi i objął ją ramieniem zbliżając się do niej jeszcze bardziej. Wtedy rozbrzmiała piosenka, która miała być ich pierwszym tańcem. Uśmiechnęli się do siebie szeroko, a potem zaczął ją prowadzić.
Nie przyszłam do kościoła, by zobaczyć jak mówi słowa przysięgi. Nie potrzebowałam tego. Wiedziałam, że jej dotrzyma. Wiedziałam, że zawsze będzie ją kochać. Ja chciałam zobaczyć Jego beztroski uśmiech i to ciepłe spojrzenie, którym tańcząc obdarza miłość swojego życia. Chciałam widzieć Go właśnie w tej chwili, bo to nie była żadna podniosła chwila, a coś beztroskiego. Bo i On tańcząc zawsze beztroski był. Myślę, że pragnęłam zobaczyć ten moment również dlatego, że ze mną nie tańczył nigdy. Więc nigdy nie mogłam tego zobaczyć z bliska. I choć teraz też nie mogę - już tego nie potrzebuję. Już tego nie pragnę.
Uśmiechałam się szeroko patrząc z zachwytem jak wirują po sali. Jej piękne, rudo-kasztanowe włosy, kręconymi wodospadami opadały na nagie plecy. Była pięknie ubrana... Anna, to było jej imię. Dziewczyny, która z miłością i zachwytem wpatrywała się w najbardziej niesamowitą miłość jaka mnie spotkała. Miała jeszcze bardziej zielone oczy niż On. W głębokim, szmaragdowym odcieniu. A kilka piegów dodawało jej delikatnej cerze jeszcze więcej młodzieńczego uroku. Była przepiękna. I wiedziałam jak bardzo Go kocha. Wiedziałam, choć ja nigdy tak Go nie kochałam.
Odpięłam łańcuszek z białego złota, na którym był malutki wisiorek. Minęło wiele czasu odkąd go założyłam. I zawsze miałam go przy sobie. Pamiątka uścisku, który wszystko zmienił. Pamiątka uścisku, którego nie było i złamało mi to serce. Teraz to serce z powrotem jest całe. Jego miłość je złożyła. 
Piękna piosenka, do której tańczyli, musiała być jej wyborem i wiedziałam dlaczego Go zaakceptował. Była w Nim zakochana jeszcze nim ja poznałam Jego w szkole średniej. I nigdy nie zdradziła się ze swoimi uczuciami. Zawsze była tylko Jego koleżanką. I czekała na Niego, tak długo... I tak długo On sam bał się zrobić jakiś ruch, bojąc się, że wszystko rozpadnie się niczym domek z kart. Tak długo na siebie czekali, tak długo do siebie dorastali... I teraz tańczą razem - On w czerni, ona w bieli. Piękni, szczęśliwi, zakochani...
Nie dziwiłam się, że kochała Go coraz mocniej. Jego po prostu nie dało się kochać mniej, czy nie kochać wcale. Był na to za dobry. I właśnie w tej dobroci był ideałem.
Ta magiczna chwila jaką był ich taniec nieubłaganie zbliżała się do końca, ale to nie sprawiło, że moje serce krwawiło w tęsknocie. Byłam przeszczęśliwa. Bo i On taki był. Pochylił się i pocałował swoją ukochaną. Uśmiechnęłam się szerzej niż wydawało mi się to kiedykolwiek możliwe. Jego szczęście było tak wszechogarniające, że pławiłam się w nim, zatracając się w tym doznaniu bez reszty. Tak bardzo cieszyłam się z Jego szczęścia. Kochałam je.
Oderwali swoje usta od siebie i wtedy ona zawtórowała wokalistce, śpiewając przy tym najpiękniejszy wers w piosence. Pocałował ją uśmiechając się tak szeroko jak ona. Ich miłość była tak namacalna, że niemal mogłam ją dotknąć.
Rozbrzmiały ostatnie nuty piosenki, kiedy wirując zobaczył mnie - opierającą głowę o ścianę i z rozmarzeniem wpatrującą się w ich tańczące sylwetki. Nie martwiłam się o to, bo to spojrzenie trwało zbyt krótko, by mógł mi się dokładnie przyjrzeć, a i ja już miałam zniknąć. Więc jeśli spojrzy w to miejsce za sekundę, mnie już tam nie będzie. Pomyśli, że tylko Mu się wydawało.
Szłam brukową drużką uśmiechając się z tego ciepła jakie Jego radość i miłość stworzyły w moim sercu. Miałam wrażenie, że zaraz zacznę unosić się nad ziemią. Wtedy usłyszałam jak woła moje imię, a potem Jego kroki na chodniku. Odwróciłam się zaszokowana. Biegł w moją stronę. Nie mogłam uwierzyć, że On naprawdę dowiedział się, że tu byłam. Nie tak miało być... 
Teraz znów twardo stąpałam po ziemi.
Powtórzył ciepło moje imię, kiedy zatrzymał się przede mną. Pomyślałam o swoim śnie. Miał taki sam głos. Taką samą intonację. Takie samo ciepło i miękkość. Lata tego nie zmieniły.
- Dlaczego już idziesz? - zapytał nie mogąc zrozumieć dlaczego tak postępuję.
Jego pytanie mogłoby być idiotyczne, gdyby nie to, że był tak uprzejmym, prostym i dobrodusznym człowiekiem.  
- Bo zobaczyłam, że jesteś szczęśliwy. Bo zobaczyłam to, co tak pragnęłam zobaczyć. Teraz mogę już iść - odpowiedziałam mu tak miękko, jak jeszcze nigdy dotąd. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
- Wciąż mnie kochasz... 
Zatrzymałam się. Uśmiechnęłam się odrobinę rozbawiona. Naprawdę tak kiedyś myślał. Dlatego i tak myśli teraz. Odwróciłam się i spojrzałam w te ciepłe, zielone oczy. Chciałabym w nich utonąć, ale nie mogłam.
- Jak brata. Zawsze tak Cię kochałam. Jak brata. Powinieneś nim być. I choć nie byłeś, zawsze Cię kochałam. I zawsze będę. Dla mnie, jesteś moim bratem i pragnę Twojego szczęścia ponad wszelką miarę. 
W Jego oczach zobaczyłam, jak przypomina sobie moje słowa, kiedy mówiłam Mu, że znam chłopca, który powinien być moim bratem. Często wspominałam o tym chłopcu, ale On nigdy nie wiedział, że nim jest.
- Nigdy nie oczekiwałam, że to zrozumiesz. Nigdy nie posilam, byś mnie rozumiał. Ja tylko tego chciałam, a to nie zbrodnia - wyjaśniłam cicho.
Patrzył na mnie nie wiedząc co zrobić. Powinien już sobie pójść, czekali tam na Niego. Nie chciałam, by zaczęli Go szukać i zobaczyli nas razem. Nagle zauważył, że prawą rękę mam zaciśniętą w pięść. Chwycił ją w swoje dłonie i otworzył ją. Miał takie ciepłe dłonie. Tak ciepłe, jak przypomniał mi to mój sen.
- Dlaczego nie masz tego na szyi? Zawsze to przy sobie miałaś.
Pamiętał.
- Bo mogę dać odejść pewnemu niepowtarzalnemu wspomnieniu. Byłeś jego najważniejszą częścią. Sprawiłeś, że czekałam na ciebie każdego dnia, umierając przy tym, bo byleś tak obojętny. A chciałam twojej przyjaźni. Tylko jej. I aż jej. Ale teraz... Teraz wiem, że mogę dać temu odejść. Teraz potrafię to zrobić. Bo masz nowe życie i jesteś szczęśliwy. Wiec i ja będę potrafiła na nowo żyć. A to - Uniosłam wisiorek, trzymając go za łańcuszek, który wahał się przed Jego oczami. - pomyślałam, że oddam to na cele charytatywne. Bo choć tamto wspomnienie złamało mi serce, było najpiękniejszym co kiedykolwiek mnie spotkało. Gdyby stało się tylko śmieciem, splamiłabym to wspomnienie. A teraz, wracaj do żony. Wracaj tam, gdzie już zawsze powinieneś być. I pozwól mi teraz odejść.
Patrzyłam w Jego oczy. Był rozdarty i nie wiedział jak się zachować. Ale ja byłam pewna tego, co należy zrobić. I nie było tak, że przestanę do Niego tęsknić. Że przestanę Go potrzebować. Chodziło o to, że był to ten dzień, w którym wiedziałam, że mogę przestać pragnąć, by On potrzebował mnie. Bo teraz ma kogoś, kogo będzie mógł potrzebować już zawsze. I nigdy, nigdy, nikt nie odbierze tego niewłaściwie.
- Kochasz mnie - szepnął, ale wiedziałam, że wie, iż te słowa nic w naszej sytuacji nie zmienią. Bo to nigdy nic między nami nie zmieniało.
Nim odwróciłam się i odeszłam, pożegnałam się z Nim słowami, na których dźwięk gwałtownie nabrał powietrza, a Jego źrenice rozszerzyły się. Widząc to, widząc, że rozumie, mogłam odejść.
- Kochałam Cię przez tysiąc lat. I będę Cię kochać przez kolejne tysiąc.

Weszłam do domu i rzucając torebkę na podłogę, nie zerkając nawet na nią, weszłam do salonu. Przyklękałam przed kominkiem, a potem zaczęłam rozpalać w nim ogień. Uśmiechałam się patrząc jak płonie i strzela. Uwielbiałam jego ciepło, ale teraz skojarzenie z Nim nie przynosiło smutku. Teraz było to po prostu ciepłe wspomnienie ciepłej osoby.
Podniosłam się i chwyciłam czerwony dziennik, w którym pisałam jeszcze dzisiaj. Wrzuciłam go w płomienie. Patrzyłam jak pożera go ogień, ale nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. To po prostu było to, co chciałam zrobić. Z czym czułam się dobrze. To samo zrobiłam z każdym następnym. Zatrzymałam się dopiero po spaleniu przedostatniego.
Sięgnęłam po ten ostatni, niegdyś leżący na samym dole tej wysokiej wieży, dzienników z ostatnich lat. Na ciemnozielonej, skórzanej okładce wytłoczone były drobne listki na długich, wygiętych łodygach; one były w innym kolorze - wiosennej, żywej zieleni. Tak bardzo kojarzyła mi się z Jego oczami... Delikatnie przejechałam dłonią po okładce, skupiając się na tym subtelnym uczuciu. Jednak była różnica pomiędzy tym pamiętnikiem, a innymi, i nie chodziło o kolor. To był ten pierwszy notes, w którym zapisałam swój sen. Kupiony przypadkiem, kilka godzin przed tamtą nocą. Dla kaprysu, który zrozumiałam dopiero gdy się obudziłam. Gdy płacząc tak bardzo, zwlokłam się z łózka i podeszłam do biurka. Pragnęłam zapisać to, co mi się przyśniło. Miałam nadzieję, że to pomoże, że wtedy nie będzie tak boleć. Chciałam to zapisać, by zapomnieć. I by pamiętać.
Nie zapomniałam tego uczucia, które towarzyszyło mi kiedy sięgałam po pióro i kiedy mój wzrok padł na ten dziennik, jeszcze zafoliowany. Przeraźliwa samotność. Samotność, której nie doświadczyłam tak silnie nigdy potem, choć ciągle mnie prześladowała. 
Otworzyłam go i bez czytania odnalazłam fragment, którego treść zmieniła moje istnienie. Odwróciłam się i wpadłam w jego ramiona. Pamiętam ruch swojej ręki piszącej to zdanie. Pamiętam, z której strony padał cień rzucany z jednej małej lampki, na srebrną stalówkę pióra. I pamiętam jak wiele wylałam wtedy łez. Niektóre z nich znaczyły ten dziennik po dziś dzień. Spojrzałam niżej. Raj. Płakałam, bo go nie miałam, bo chciałam wrócić do swojego snu, do Tamtych ramion. I nie mogłam.
Ten sen, stan, od którego wszystko się zaczęło, jest zapisany w tym zielonym dzienniku, na żółtych kartkach z jasnobrązowymi liniami. Czarnym atramentem. Ale kiedy skończyłam pisać zamknęłam go i już nigdy więcej go nie otworzyłam. Nie zapisałam w nim już nic innego, choć snów było tak wiele. Samo dotknięcie go napawało mnie przerażeniem... I dopiero teraz miałam go w rękach, otwartego na tych kilku zapisanych stronach. Nie parzył. Po prostu był w moich rękach, a ja patrzyłam na rzędy czarnych wyrazów. Ale nie skupiałam się na nich. Zamiast tego myślałam o zielonych oczach, które kojarzę z powrotem do domu. Ciepłych, czułych, uczciwych... 
Kocham te oczy. Kochałam... I zawsze będę kochać.
Przekręciłam w dłoniach dziennik, tekstem w dół i tak wrzuciłam w płomienie. 
Nie widziałam jak ogień pochłania każdą literę tekstu - jedną po drugiej. Nie. Widziałam jak próbuje zamienić w popiół zieloną okładkę. Jak gorące, żółte, niemal namacalne języki ognia, sprawiają, że robi się coraz ciemniejsza, by w końcu stać się czarną. Jakby źrenice jego oczu rozszerzyły się tak bardzo, że przykryła tamte zielone tęczówki...
Moje najpiękniejsze wspomnienie pochłaniał ogień. Ale nie bolało. - Uśmiechnęłam się delikatnie myśląc o tym. 
Umierałam każdego dnia, 
Czekając na Ciebie
I przez cały czas wierzyłam
Że Cię znajdę
Czas przyniósł mi
Twoje serce
Kochałam Cię
Przez tysiąc lat
Będę Cię kochać 
Przez następny tysiąc
Nie bolało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

blog wspiera akcję:

blog wspiera akcję: